[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spojrzał na mnie spode łba. Nędzne futro dokładnie okrywało wystające żebra, a z
paszczy wilka kapała ślina, jak w trakcie ostatniego stadium wścieklizny.
W tym momencie przestraszyłam się naprawdę.
Miał żółte, zwierzęce oczy bez najmniejszych oznak intelektu.
- Len?
Zawarczał z wściekłością, spod obnażonych warg błysnęły kły. Zresztą jakie kły -
cztery sztylety i tuzin mniejszych nożyków, bardzo przydatnych przy przerabianiu
wiedzm na farsz do kiełbasy.
- Len!
Zwierzak skoczył. Podniosłam rękę, żeby zasłonić gardło, a on bez namysłu złapał
zębami trochę poniżej łokcia. Przenikliwy, nieoczekiwanie silny i jakiś taki przykry ból
szybko został zastąpiony przez brak czucia aż do samego ramienia. Odniosłam wrażenie,
że rękę mam przegryzioną na pół i dłoń zaraz wypadnie z rękawa. Ale wilk nie śpieszył
się, by złapać i obgryzć trofeum. Zamiast tego z widocznym wstrętem wypluł tkwiącą w
pysku kończynę, wyraznie mając zamiar najpierw doprowadzić sprawę do końca. Ledwo
zdążyłam cofnąć głowę, a już zęby ze szczęknięciem zamknęły się na moim kołnierzu,
łatwo przegryzając zarówno kurtkę, jak i koszulę. Wilk w zamyśleniu przeżuł złapany ka-
wałek skóry, kapiąc na moją szyję ciepłą śliną, ale nie zachwycił się smakiem i spróbował
załapać się na coś bardziej pożywnego, na wszelki wypadek nie wypuszczając tego, co
już zdążył zagarnąć.
W tym momencie skończyła się moja cierpliwość, a raczej w końcu udało mi się
pozbierać. Oburzyłam się i kopnęłam napastnika nogą w brzuch. Zwierzak zaskomlał
zdziwiony i cofnął się, nie otwierając paszczy. Kołnierz poszedł w szwach, koszula
rozerwała się przy sznurowaniu.
- Len, odbiło ci?!
Wilk widocznie się zawahał. Przestał warczeć i patroszyć kurtkę jak skórkę od
kiełbasy, a potem bez ceregieli zajrzał do rozerwanej koszuli. Widok stanowczo mu się
spodobał. Sapnął z zachwytem i zamachał ogonem, po czym spróbował wpakować pysk
jeszcze głębiej, łaskocząc moją pierś zimnym nosem, ale w tym momencie pisnęłam i
uderzyłam wilka zdrowym łokciem, zmuszając do cofnięcia się.
Przez moment stał przede mną, jednocześnie zdziwiony i zasmucony, a potem
odwrócił się i niepewnie ruszył precz, co chwilę oglądając się na mnie i spluwając.
Wyglądał na głęboko urażonego, jakbym zrobiła mu ogromne świństwo - na przykład
posmarowała kołnierz palącym pieprzem.
- Len!
Może by i wrócił, ale w tym momencie straciłam przytomność.
* * *
Szlachetne panny, mające tendencję do częstych omdleń, zwykle zapobiegawczo
noszą przy sobie sole trzezwiące - najlepiej we flakoniku na piersiach, by stworzyć jak
najbardziej pikantne zamieszanie dookoła swojego nieprzytomnego ciała. Szczególnie
dobrze ta metoda działa na niezdecydowanego zalotnika, który będąc człowiekiem
szlachetnym, po całym przedstawieniu czuje się po prostu w obowiązku wzięcia
symulantki za żonę.
Ale mnie najbardziej przydałby się hełm rycerski - medycyna nie wpadła jeszcze
na lepszą metodę na cios polanem w ciemię.
Ocknęłam się związana i powieszona głową do dołu pod trzema nieszczególnie
zadowolonymi spojrzeniami dwóch już znanych mi wampirów oraz jednego obcego,
kudłatego, który podkradł się do mnie od tyłu ze wspomnianym już polanem. Teraz w
roztargnieniu podrzucał kawał drewna w dłoni.
- Myey eyeni? - spytałam przez knebel, niewinnie patrząc im w oczy.
Niewychowani rozbójnicy nawet się nie przywitali w odpowiedzi.
- Złapałem tę parszywkę koło ciała. - Kudłaty ze wstrętem pchnął mnie palcem w
pierś. Na znak protestu mogłam tylko bujać się na przerzuconej przez gałąz linie i
rozsyłać dookoła złe spojrzenia. - Wyciągnęła miecz.
- Co?! - Jak?!
- Zmienił się i nawiał - chmurnie dokończył rozbójnik.
Chyba ta wiadomość nieco ich zasmuciła. Lepiej by było, gdyby zatkali mi uszy.
Związane ręce praktycznie uniemożliwiały czarowanie. Oczywiście niektóre
zaklęcia nie wymagają gestów, ale przewrócenie przeciwnika zwykle jednak nie jest
wystarczające, bo najczęściej podnosi się on na nogi tylko bardziej rozezlony. Krew
powoli zaczynała pulsować mi w skroniach. Im dłużej tak sobie powiszę głową w dół,
tym większa szansa, że dorobię się wylewu krwi do mózgu, co dla maga jest losem
gorszym niż śmierć - pełna i nieodwracalna utrata zdolności.
Po długiej i barwnej liście perwersji, którym oddawali się moi krewni ze sobą
nawzajem, jak i z najróżniejszymi przedmiotami, rozbójnicy koniec końców przy-
pomnieli sobie o najbardziej paskudnym potomku całej wstrętnej rodziny. Wyciągnęli mi
knebel i dla ożywienia rozmowy wpakowali pod nos szeroki krzywy nóż, po czym
kudłacz grobowym tonem zapytał:
- A ty kto jesteś?
- A tak sobie pełzłam obok - odgryzłam się, zezując w stronę noża.
- Mówisz, że pełzłaś? - w zamyśleniu powtórzył bandyta i bez żadnego
uprzedzenia uderzył mnie pięścią w brzuch.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]