[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- A nie dodało? - zapytała delikatnie Kate. Marietta potrząsnęła
przecząco głową.
- Nie. Jednak wierzę, że on mógłby mnie kochać. Wierzę, że była
taka możliwość. Gdybym tylko wtedy wiedziała, jak ją wykorzystać?
- A jeśli jestem gotowa wykorzystać tę szansę - wyszeptała - a
on nie?
- Nie wiem, co ci powiedzieć. Na pewno nie powinnam ci
doradzać. Ale, moja droga Kate, upewnij się. Dobrze się upewnij. A
teraz zjedz jeszcze ciasteczko.
Kate zajadła jedno, po czym nachyliła się i uścisnęła dłoń
staruszki.
- Dziękuję - za wszystko.
- Zatem przekonałam cię do następnych herbatek? Będziesz
często przychodziła?
- Oczywiście.
Delikatne, papierowe palce odpowiedziały Kate uściskiem.
- Dobrze. Powiedz mi, co powinnam zrobić z tą zabawną,
koślawą lampą. Czy sądzisz, że mogę ją zatrzymać? Mój dziadek był z
niej taki dumny...
- Oczywiście, zatrzymaj ją. Możesz postawić ją na nowym stole,
jeśli zechcesz. Znam właściwego człowieka, który może go dla ciebie
zrobić. Nazywa się Newberry.
Uśmiechnęła się, czując instynktownie, że pan Newberry
doskonale zgadzałby się z Mariettą. Miał tuziny kieszeni i psa
imieniem Fred. Pomógłby Kate wnieść trochę światła do tego domu.
Nie chciała myśleć o słowach Marietty, ale prześladowały ją nawet,
gdy rozmawiała o lampie i wykończeniu zasłon. Upewnij się...
upewnij się.
Kate zrobiło się lżej na sercu, wypełniła je nadzieja. Resztę
popołudnia spędziła na zaglądaniu do starych księgarń. Odnalazła
wszystkie, nawet te ukryte w bocznych uliczkach. W końcu znalazła
RS
to, czego szukała.
Wczesnym rankiem następnego dnia Kate wjechała na wzgórze
Mc Clary. Obok na siedzeniu leżał pakunek. Serce jej waliło, gdy
zatrzymała się na podjezdzie. Musiała zebrać całą swą odwagę. Wie-
działa, że Mariettą ma rację. Musi wykazać odwagę i swym strachem
podjąć ryzyko. Całe jej szczęście od tego zależy.
Na podjezdzie nie było mercedesa. Na trawie, która zaczynała
kwitnąć, błyszczały krople rosy. W fontannie szemrała woda.
Kamienny okręt znowu rozwinął żagle. W promieniach słońca dom
wyglądał radośnie. A w ziemię przed nim wbity był bezlitośnie znak
Na sprzedaż".
- Nie. Nie! Niech cię diabli, Stevenie Reid, nie! Ale on tych słów
nie mógł usłyszeć.
RS
ROZDZIAA DWUNASTY
ate przechadzała się nerwowo tam i z powrotem po
gabinecie Horace'a Dilwooda, agenta nieruchomości. Co
K powstrzymało tego człowieka? Była gotowa wywalczyć jak
najlepsze warunki. Nie miała przecież gotówki na kupno domu, a
postanowiła przecież kupić go. Nikt nie mógł jej przed tym zamiarem
powstrzymać - najmniej Steven.
Wyjechał z miasta i był nieosiągalny. W każdym razie zawiadomił
ją o tym agent. Może po prostu nie chciał się z nią widzieć. Nie mogła
na to nic poradzić. Zostawił dom i teraz tylko od Kate zależało, czy go
zachowa.
- Szybciej, panie Dilwood - powiedziała niecierpliwie. Mówiła
głośnym, wojowniczym tonem. Drzwi gabinetu otworzyły się z
trzaskiem.
Kate spojrzała prosto w ciemnoszare oczy Stevena. Przywarła do
oparcia krzesła. Pragnęła, by jej serce przestało bić. Z wysiłkiem
uniosła głowę.
- No cóż, cześć, Stevenie - powiedziała chłodno.
- Więc to ty - odpowiedział szorstkim głosem.
- Przepraszam, Kate, ale zdecydowałem, że nie sprzedam domu.
Wybuchła gniewem.
- Przecież widzisz, że należy do mnie - oświadczyła. - Tylko ja go
kocham!
- Ale to ja go pierwszy kupiłem - powiedział. - Nie sądzisz, że mi
na nim zależy?
Obrzucali się gniewnymi spojrzeniami.
- Szczerze mówiąc, nie. Nie sądzę, by choć troszeczkę ci na nim
zależało.
Pan Dilwood krążył wokół nich. Zapinał sweter, potem go
rozpinał.
- Proszę, proszę! - mruczał.
RS
- Jestem pewien, że możemy dojść do porozumienia.
- Dom jest mój - powiedziała Kate, chwytając swą teczkę.
- Ja nie sprzedaję - odparł Steven.
- Nie masz żadnego wyboru. Zaskarżę cię, jeśli mnie do tego
zmusisz!
- Jestem twoim prawnikiem. Jak możesz zaskarżać własnego
prawnika?
- O rety, o rety - bełkotał pan Dilwood.
- Po prostu nie wiem co powiedzieć.
- Ja wiem - wymamrotała Kate, wychodząc z gabinetu. - To
jeszcze nie koniec, Stevenie Reid!
Następnego ranka dało się słyszeć głośne pukanie do drzwi Kate.
Obudziła się w chłodnym porannym świetle i naciągnęła z trudem
szlafrok. Czy to mógł być Steven? Proszę, Boże.
Otworzyła szeroko drzwi i zastała za nimi małego chłopca.
- Dzień dobry - zawołał, po czym wręczył jej kopertę i zbiegł po
schodach na dół.
Kate rozerwała kopertę i badawczo przyjrzała się kartce w
środku. Charakter pisma był wyrazny, stanowczy.
Steven Reid, wzywa niniejszym, Katarinę Melrose, do stawienia
się jak najszybciej przed sądem w żółtym domu na Wzgórzu Mc
Clary.
Oparła się o drzwi, ściskając kartkę w jednej ręce i wycierając łzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]