[ Pobierz całość w formacie PDF ]
paliło się ognisko. Teraz oświetlono równie\ dalszą część brzegu. Nasi J umowie zaczęli
przechodzić na swój teren, my zaś pozostaliśmy na swoim, w poło\eniu dosyć niebezpiecznym.
Nasza garstka, składająca się z niewielu Mimbreniów oraz białych, byle jak uzbrojonych,
obarczonych dziećmi i kobietami, miała naprzeciw siebie trzystu czterdziestu wojowników, do
których wnet miał przyłączyć się Vete ya. Lecz dodawała nam otuchy pewność, \e w pobli\u
nas znajdują się uzbrojeni Mitabreniowie z Nalgu Mokaszi.
Nale\ało zawczasu ukryć konie w bezpiecznym miejscu. Gdy doszliśmy z nimi do ciemnego
zakątka za drzewami, rzekł do mnie Apacz:
Mój brat wezmie ze sobą kilku łudzi i odprowadzi konie do Nalgu Mokaszi. Za
kwadrans, a więc zanim nadejdzie Vete ya, będziecie z powrotem.
Ja tymczasem wyślę gońca do Mimbreniów, którzy rozło\yli się na tyłach Jumów. Niech
Silny Bawół puści pod nale\ytym nadzorem konie na łąkę i sikoro tylko Vete ya tutaj
przybędzie, niech się szybko do nas przybli\y. Po drodze spotka Mimbreniów, których
sprowadzam przez gońca. Nalgu Mokaszi ma gęsto obstawić kotlinę. A niech się zachowuje tak
cicho i spokojnie, aby go Jumowie nie spostrzegli. Musimy się jeszcze umówić co do hasła.
Zgódzmy się na okrzyk wojenny Siuksów. Skoro go usłyszą, mają w mig ruszyć ku
zachodniemu wybrze\u jeziora i zwalić się na wojowników Vete ya. My natomiast wraz
ze wszystkimi Jurnami, którzy dochowają nam przymierza, będziemy po stronie wschodniej.
Jeśli hasła nie usłyszą, będzie to oznaczało pokój; w takim wypadku niech Mimbreniowie
spokojnie czekają do rana na swoich stanowiskach.
Był to najlepszy z planów, jaki mo\na było wymyślić. Zabrałem ze sobą jako eskortę przy
wierzchowcach sześciu Mimibreniów, między nimi obu młodych braci. Byli mile zaskoczeni,
dowiedziawszy się, \e rychło zobaczą ojca. Wkrótce przybyliśmy do Silnego Bawołu. Chciał
zatrzymać synów przy sobie, lecz dzielni chłopcy tak długo prosili i nalegali, ipóki nie zezwolił
im na powrotną drogę. Odbyliśmy ją pieszo.
Teren obozowania oświetlały płomienie ognisk. Po chwili rozległ się tupot koni i głośne
nawoływanie. Schowaliśmy się w gąszczu, aby obserwować wrogów. Winnetou podszedł do
nas i oznajmił:
Vete ya przybył. Zgodnie z umową zajmuje zachodnią stronę. Wkrótce będziemy go
mogli zobaczyć.
Istotnie, na zachodnim brzegu zaroiło się od ludzi. Na terenie naszym nie widać było nikogo,
poniewa\ ukryliśmy się za drzewami, słabo oświetlonymi błyskami gasnącego ogniska.
Natomiast po przeciwnej stronie było tak jasno, \e widzieliśmy dokładnie wodza
rozmawiającego z Przebiegłym Wę\em. Chwilami dobiegał gniewny ton rozmowy, jednak\e
nie mogliśmy rozpoznać poszczególnych słów. Słyszeliśmy równie\ głos Przebiegłego Wę\a.
Dowodziło to, \e broni się z równą mocą i energią, z jaką tamten napiera.
W tym czasie wrócił posłaniec Winnetou. Znalazł Mimbreniów i przyprowadził ich w
pobli\e. Po drodze spotkali się z oddziałem Silnego Bawołu i rozległym pierścieniem okrą\yli
jezioro. Teraz mogliśmy ze spokojem oczekiwać dalszych faktów, poniewa\ musiały wypaść
dla nas pomyślnie.
Obaj wodzowie Jumów usiedli przy ognisku, otoczeni zwartym kołem najstarszych
wojowników. Radzono. Mogliśmy cierpliwie czekać. Nam nie było spieszno. Ale Silnemu
Bawołowi widocznie czas zanadto się dłu\ył. Przybiegł bowiem, wbrew mojemu zakazowi,
dowiedzieć się o stanie rzeczy.
Narada trwała przeszło dwie godziny, była niezmiernie burzliwa. W końcu podniósł się
Przebiegły Wą\ i podszedł do naszego obozu:
Moi bracia rzekł mają przyjść do nas, aby się dowiedzieć, co uchwaliliśmy.
Mo\esz nam to zakomunikować odparłem.
Nie mogę. Vete ya chce wam to oznajmić osobiście.
Nie mamy nic przeciwko temu. Owszem, niech przyjdzie.
Czy moi bracia nie mają zaufania?
&
Mnie mo\ecie w ka\dym razie ufać.
Ilu wojowników cię poprze?
Połowa oddziału. Pozostali popierają Vete ya.
Czy sądzisz, \e dojdzie do walki?
Tak, jeśli nie zgodzicie się ni warunki Vete ya.
Gotowi jesteśmy ich wysłuchać, ale nie godzimy się nigdzie chodzić, tym bardziej \e nie
uwa\amy Vete ya za człowieka honoru.
Ale on tu nie przyjdzie.
Więc niech siedzi na grzędzie, dopóki nie zmądrzeje, na co mo\e czekać wiele zim i
wiele wiosen. Powtórz mu to w naszym imieniu.
Takie rozstrzygnięcie nie było po jego myśli. Zastanowił się, szukając pośredniego wyjścia.
Czy spotkacie się w połowie drogi, jeśli i on pół przejdzie?
Owszem. Spotkajmy się pod bukiem, ale bez broni. Ja przyjdę z Winnetou, on zaś z tobą.
Po dwóch z ka\dej strony.
Przebiegły Wą\ wrócił do swoich i spierał się około pół godziny z Vete ya.| Przybiegł
powtórnie, aby nas zawtadomić, \e wódz Jumów przez wzgląd na godność swego urzędu musi
przyjść w towarzystwie co najmniej sześciu ludzi.
Dwóch z naszej i dwóch z waszej strony, nie więcej. Powiedz mu m stanowczo! Nie
ruszymy się z miejsca póki nie dojdzie do drzewa.
Przebiegły Wą\ musiał jeszcze parę razy odbyć wędrówki między naszymi, obozami, zanim
się stary nie poddał. Podeszli do wskazanego buku i usiedli. Poniewa\ wątpiliśmy, \e Juma
pozbędzie się no\a, przeto wbrew warunkom spotkania ka\dy z nas zabrał ze sobą rewolwer.
Vete ya powitał nas nienawistnym spojrzeniem. Gdy usiadłem przy nim ze wstrętem
cofnął róg pledu, którym był okryty, aby się uchronić przed moim dotknięciem. Patrzał ponuro
przed siebie, pewien, \e my zaczniemy pertraktacje. Chcieliśmy jednak zostawić ten zaszczyt
jemu. Od czasu do czasu podnosił głowę i przebijał nas ostrym jak sztylet wzrokiem. Poniewa\
nas ani przewiercił, ani skłonił do rozpoczęcia, więc nagle wybuchnął ochryple:
Moje uszy są otwarte, a więc mówcie!
Nie odpowiedzieliśmy ani ja, ani Winnetou. Po chwili Vete ya odezwał się z pogró\ką:
Jeśli nie będziecie mówić, ka\ę was wystrzelać!
Wówczas Winnetou wskazał mu nasz teren, do którego Juma siedział tyłem. Vete ya
odwrócił się i zobaczył Mimbreniów, le\ących rzędem z wycelowanymi w niego strzelbami.
Uff, uff! Có\ to takiego? krzyknął. Chcecie mnie zabić?
Nie odpowiedział Winnetou lecz strzelby będą w pogotowiu, dopóki nie wrócimy.
Więcej nie mam ci nic do powiedzenia.
Nie jest rzeczą miłą mieć za sobą przeszło czterdzieści luf wycelowanych w plecy. Znać te\
było po Vete ya, \e siedzi jak na szpilkach. Aby skrócić czas tej napiętej sytuacji, zdecydował
się rozpocząć pierwszy:
Winnetou i Old Shatterhand są w moim ręku. Dzień dzisiejszy będzie ich ostatnim.
A Vete ya wpadł w nasze sidła. Jeszcze w ciągu tej godziny wyniesie się na tamten
świat. Skoro ten dzień ma być naszym ostatnim, to wyślemy tam ciebie przed nami.
Przeliczcie swoich ludzi i moich! Po czyjej stronie przewaga?
Winnetou i Old Shatterhand nigdy nie liczą wrogów. Wszystko im jedno, jeden czy
dziesięciu. Niech Vete ya liczy.
Zmia\d\ymy was!
Czy zmia\d\yliście w Almaden, gdzie było nas czterdziestu przeciw trzystu
wojownikom?
Mnie tam nie było! Zbadam jeszcze tę sprawę. Kto okazał się tchórzem, ten zostanie
przepędzony z naszych szeregów.
Ostatnie słowa skierowane były pod adresem Przebiegłego Wę\a, ten zaś odpowiedział
gniewnie;
Kto jest tchórzem? Gdybyś nie wiązał się ze zdrajcami, nie bylibyśmy nara\eni na te
zniewagi!
Milcz! Pomówię z Meltonem i dowiem się, kto w tej sprawie zawinił.
Nie będziesz z nim mówił. Melton jest moją własnością i nikt bez mego pozwolenia
słowa z nim nie zamieni rzucił z wściekłością Przebiegły Wą\.
Nawet ja, twój zwierzchnik? zdziwił się Vete ya.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]