[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Szedł za nią nasłuchując. Gnębiła go myśl, że fort został już wzięty szturmem; że hordy
dzikich pędzą już drogą do Velitrium, pijane żądzą krwi i mordu. Spadną na bezbronnych jak
stado wygłodniałych wilków.
Wreszcie zobaczyli przed sobą następną chatę. Kobieta zamierzała krzyknąć ostrzegawczo,
ale Balthus nie pozwolił jej na to. Podszedł do drzwi i załomotał. Odpowiedział mu kobiecy
głos. Powtórzył ostrzeżenie i niebawem z chaty wyskoczyli mieszkańcy: staruszka, dwie
kobiety i czwórka dzieci. Tak jak poprzednio, ich mężowie dzień wcześniej udali się po sól,
nie podejrzewając wcale niebezpieczeństwa. Jedna z kobiet była oszołomiona, druga zaś
bliska histerii. Jedynie staruszka, dzielna weteranka pogranicza, uciszyła ją ostro; pomogła
mu wyprowadzić dwa konie z komórki przy budynku i wsadzić na nie dzieciaki. Balthus
nalegał, żeby sama wsiadła na konia, ale ona tylko potrząsnęła głową i kazała jechać jednej z
młodych kobiet.
Jest w ciąży mruknęła. Ja mogę iść, a jeżeli będzie trzeba, to i walczyć.
Gdy ruszali jedna z kobiet powiedziała:
Tuż przed zmrokiem przejeżdżała tędy młoda para; radziliśmy im, żeby spędzili noc w
naszej chacie, ale chcieli dotrzeć jeszcze dziś do fortu. Czy& ?
Spotkali Piktów odparł krótko Balthus i dziewczyna jęknęła ze zgrozą.
Ledwo oddalili się trochę od chaty, gdy gdzieś z tyłu rozległo się przeciągłe, odrażające
wycie.
Wilki! wykrzyknęła jedna z kobiet.
Pomalowane i z toporami w dłoniach mruknął Balthus. Dalej! Obudzcie
wszystkich wzdłuż drogi i zabierzcie ze sobą. Będę was osłaniał.
Stara kobieta bez słowa popędziła swoje podopieczne. Gdy znikali w ciemnościach
Balthus dostrzegł jeszcze białe owale dziecięcych twarzy, spoglądające na niego z końskiego
grzbietu. Przypomniał sobie swoją rodzinę w Tauranie i na chwilę ogarnęła go bolesna
tęsknota. Ogarnięty słabością usiadł z jękiem na drodze. Muskularnym ramieniem objął
potężny kark Siekacza; poczuł na twarzy wilgotne dotknięcie psiego jęzora.
Podniósł głowę i uśmiechnął się z wysiłkiem.
Chodz, stary powiedział wstając. Mamy coś do zrobienia.
Nagle zobaczył czerwony blask ognia wśród drzew. Piktowie podpalili chatę osadnika.
Balthus wyszczerzył zęby w uśmiechu. Jakże pieniłby się Zogar Sag gdyby wiedział, że jego
wojownicy dali upust swym niszczycielskim instynktom. Auna ostrzeże innych. Mieszkańcy
dalej leżących chat zbudzą się i będą gotowi kiedy dotrą do nich pierwsi uciekinierzy. Jednak
wciąż trapiły go niewesołe myśli. Kobiety poruszały się zbyt wolno, podążając pieszo lub na
objuczonych koniach. Zanim przejdą milę, szybkonodzy Piktowie dogonią ich chyba że&
Zajął pozycję za stertą kloców drewna leżących przy trakcie. Auna pożaru oświetlała drogą
z zachodu i kiedy Piktowie nadciągnęli zobaczył ich pierwszy; czarne, ruchliwe sylwetki na
tle różowej poświaty. Napiął łuk, wypuścił strzałę i jedna z figurek upadła. Reszta wtopiła się
w las po obu stronach drogi. Pies skomlił cicho, ogarnięty żądzą mordu. Między drzewami na
poboczu szlaku pojawił się czarny cień skradającego się wojownika. Siekacz wyskoczył z
ukrycia i długim susem wpadł w gąszcz. Krzaki zatrzęsły się gwałtownie i po chwili pies
wrócił do Balthusa z zakrwawionym pyskiem.
Piktowie nie wychodzili już na drogę. Balthus obawiał się, że przekradają się lasem.
Słysząc szmer z lewej, wypuścił strzałę na oślep. Zaklął pod nosem, słysząc jak pocisk wbija
się w pień, lecz Siekacz pomknął jak duch i za moment powietrze przeszył wrzask agonii.
Pies wrócił natychmiast i otarł się przyjaznie o ramię przyczajonego Aquilończyka. Krew z
długiej rany na boku zlepiła mu sierść, ale Piktowie wycofali się.
Wojownicy kryjący się w krzakach domyślili się widocznie jaki los spotkał ich towarzysza
i zdecydowali, że otwarty atak będzie lepszy niż narażanie się na spotkanie z niewidzialną
bestią. Może domyślali się, że za kłodami kryje się tylko jeden człowiek; w każdym razie całą
gromadą wypadli z gęstwiny i pomknęli ku Balthusowi. Trzech padło przeszytych strzałami i
pozostali dwaj zawahali się. Jeden zawrócił i uciekł drogą, lecz drugi przeskoczył stertę
drzewa i błyskając białymi zębami i białkami oczu zamachnął się toporem. Balthus
zerwał się na równe nogi, ale potknął się ó jeden z bali. To uratowało mu życie. Spadające
ostrze musnęło mu włosy i Pikt, straciwszy równowagę, potoczył się po ziemi. Zanim zdołał
się podnieść, Siekacz rozszarpał mu gardło.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]