[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zdobyczną broń. Melmola nie był uzbrojony. I był sam. Coś przestało mi się
podobać w tej historii. Gdy gospodarz zrobił dwa kroki w moim kierunku, bez
przekonania wyciągnąłem w jego stronę pistolecik. Popatrzył nań ze zdziwieniem,
a potem ucieszył się teatralnie, posunął się nawet do klaśnięcia w dłonie.
Znalazłeś ją?!! Jakże się cieszę!!!
Podbiegł do mnie i bez trudu wyrwał mi pistolet z dłoni. Dość głośno, w każdym
razie zupełnie nie pod nosem, wypowiedziałem szereg ociekających ohydą słów.
Większość z nich skierowałem pod swoim adresem. Melmola przycisnął do piersi
zapalniczkę i patrzył na mnie z ogromną wdzięcznością.
Tak się martwiłem powiedział. Tak się martwiłem... powtórzył. To
prezent...
Przestań!
Odwróciłem się i poszedłem w kierunku ściany, pod którą, niczym w poczekalni
gabinetu prezydenta, stal szereg krzeseł z fantazyjnie powyginanymi nóżkami.
Naprawdę bałem się, że coś się z nią stało... tłumaczył kpiąco Melmola.
Wygłosiłem starą kwestię o całowaniu i dupie. Znał ją. Podszedł do barku i
przyciągnął go do mnie. Siadł dwa krzesła dalej, wyciągnął w moim kierunku
papierośnicę, a gdy, patrząc na jego podejrzane kopciuchy, pokręciłem przecząco
głową, wskazał palcem barek z szeregiem papierosów różnych marek. Z braku innych
wziąłem moonlighta, Melmola uprzejmie podał mi ognia z mojego pistoleciku i
zajął się nalewaniem bourbona. Przedtem zerknął na mnie pytająco, a ja
skinieniem głowy utwierdziłem go w słuszności poczynań.
Wet za wet powiedział podając mi moją szklankę.
Nie rozumiem po cygańsku!
Roześmiał się. Roześmiał się sympatycznie. Coraz częściej trafiałem na
sympatycznych przestępców niepokojące zjawisko.
Musiałem się jakoś odkuć, nie uważa pan? przetłumaczył.
Proponuję, żebyśmy przystąpili do sedna, jeśli jakoweś istnieje mruknąłem
zawzięcie.
Cóż to, brak poczucia humoru?
Otworzyłem usta, po czym je zamknąłem. Byłem w pułapce. Westchnąłem,
spróbowałem bourbona.
No dobrze. Odkuł się pan. Cieszę się. Jest mi lżej na duszy. Co dalej?
Dalej? powtórzył za mną. Mam coś. Zdrowie... Uniósł szklankę.
Szukacie czegoś dziwnego, tak? Jednemu z moich dalekich znajomych przydarzyło
się coś dziwnego. Mianowicie trzy tygodnie temu siedział sobie spokojnie w
pewnym lokalu, Koh i noor , w Kansas, i popijał coś tam z kolegami, gdy nagle
wszedł jakiś mężczyzna. Znajomy nie zwrócił nań większej uwagi, właściwie nie
zwrócił żadnej. Ktoś przy jego stoliku powiedział coś o podobieństwie nowo
przybyłego do innej znanej wszystkim osoby, ale na tym się skończyło. Chwilę
potem... A może woli pan opowieść z pierwszych ust?
Wolę.
Chwileczkę... poderwał się i podszedł do biurka.
Mruknął coś do interkomu i wskazał mi gestem fotele po przeciwnej stronie.
Przesiadłem się z przyjemnością, krzesła były piekielnie niewygodne.
Czekaliśmy w milczeniu dwie minuty. Potem ktoś zastukał do drzwi. Melmola
zawołał: Wejść! W drzwiach stanął mężczyzna w jeansowym mundurku. Gospodarz
zaprosił go do nas i polecił:
Opowiedz wszystko.
To było siódmego września. Siedziałem z dwoma kolegami w Koh i noorze ,
piliśmy piwo i tak dalej. Tym i tak dalej skwitował zapewne jakieś lewe
interesy. W pewnej chwili Rusty powiedział: Ale facet jest podobny do
Skipermana! Johann popatrzył gdzieś za mnie i potwierdził zdziwiony: Noo!
Mnie się nie chciało odwracać, zresztą nie znoszę Skipermana. Miałem z nim
kiedyś krótką sprzeczkę, wybiłem mu wszystkie jedynki, podobno też miał pękniętą
czy złamaną szczękę. W każdym razie nie rozglądałem się, powiedziałem im, żeby
słuchali, co mam do powiedzenia i nie zawracali głowy jakimiś szczeniakami.
Johann na to, że właśnie w tym rzecz, że to nie szczeniak, tylko jakiś o wiele
starszy facet, może jego starszy brat. Obejrzałem się w końcu, ale tamten gdzieś
się przesunął, a ja przypomniałem sobie, że Skiperman nigdy nie miał brata.
Sierota z sierocińca, jeśli tak można powiedzieć. Więc dokończyliśmy rozmowę i
już mieliśmy wychodzić, ale powiedziałem, żeby poczekali jeszcze, bo muszę się
odlać i poszedłem. No i tam w kiblu czekał na mnie ten Skiperman nie Skiperman.
To znaczy nie wiem, czy czekał, stałem przed pisuarem, a on szedł z kabiny i po
chwili miałem na karku wylot jakiejś lufy, a na ramieniu trzęsącą się łapę tego
gościa. Syknął mi do ucha: Szoruj stąd na podwórko! Nie miałem przy sobie
nawet noża, ruszyłem do wyjścia, a potem skręciłem, gdzie kazał, i wyszliśmy na
zewnątrz. Popchnął mnie do przodu, odwróciłem się i patrzę na niego. Gębę
rozdziawił od ucha do ucha, w łapie dygotał mu jakiś dziwny palnik, ale nie
wyglądał na zabawkę, więc stałem grzecznie i tylko się modliłem, żeby ktoś
wyszedł na podwórze i lutnął go w łeb. A on aż się trzęsie i mówi: No i co,
Lux? Nadała mi cię Bozia. Wreszcie! Owszem, mam na imię Lux, ale to jakaś
pomyłka . Zachichotał i pokręcił głową, O nie! %7ładna pomyłka! Jestem Skiperman.
Hardy Skiperman, któremu wywaliłeś zęby. Kilka nocy przez ciebie wyłem z bólu.
Teraz ty będziesz wył . Hej! wołam, bo widzę, że łapa z bronią podjeżdża mu
do góry. Opamiętaj się, chłopie! Nie wiem, czy to twój brat, czy ktoś inny,
ale zapytaj go, to ci powie, że się po prostu biliśmy. Miałem złamane żebro. A w
ogóle to on zaczął i miał nóż . Ażesz! ryknął. Rzeczywiście, z tym nożem to
skłamałem, ale musiałem coś gadać, żeby mnie od razu nie przeturlał. Więc on
[ Pobierz całość w formacie PDF ]