[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nad Tamizą. Diablo zimno, ale warto znieść i to, byle pobyć
trochę dla odmiany w samotności. Nawet teraz w uszach
dzwięczał mu ostry głos Hillary:
- Pamiętaj, wróć na czas, żeby otworzyć sklep. Tym razem
sama się nie wyrobię. To już za wiele, codziennie nad tą
śmierdzącą rzeką! Któregoś dnia wpadniesz do niej i, przy
twojej wadze, nigdy już nie wypłyniesz!
Z trudem zdusił pragnienie, aby cisnąć w jej stronę filiżankę
herbaty z mlekiem, lecz jedyne, co powiedział, podając jej lekko
trzęsący się kubek i talerzyk, to słowa:
- Tylko na chwilę, kochanie. To taka moja drobna przyjem-
nostka.
- A co z moimi przyjemnostkami? - odgryzła się, siadając
i zabierając mu poduszkę, aby ułożyć ją na swojej własnej. -
Kiedy to ostatni raz zabrałeś mnie dokądkolwiek? - wyrwała
mu filiżankę, rozpryskując herbatę. Kilka kropel spadło na
śnieżnobiałe prześcieradło.
- Zobacz, co zrobiłeś!
Pospieszył do łazienki i błyskawicznie wrócił ze ściereczką,
którą zaczął ostrożnie trzeć jasno brązowe plamy.
- Nic się nie stało, kochanie, już schodzi - zapewnił ją.
Hillary uniosła wzrok ku niebu. I co zrobić z takim ciężkim
niezgrabiaszem, nazywającym siebie mężczyzną? Był tak uprze-
jmy, tak miły dla wszystkich klientów ich sklepiku w Windsorze
ze słodyczami, tytoniem i gazetami, którego właścicielami byli
przez ostatnie piętnaście lat. Niespecjalnie martwiło go, że dni
drobnych sklepikarzy były policzone, że ich miejsce zajmowały
duże, wielobranżowe magazyny. Ich sklepik, taki z mydłem
i powidłem , był jednym z ostatnich. Rzeznicy, piekarze,
warzywnicy - wszyscy stawali oko w oko z nieubłaganą
konkurencją sieci magazynów. A ta góra tłuszczu - wszystko,
o czym myślał, to łowienie ryb. niewątpliwie, był uprzejmy - dla
klientów - ale kto zajmował się sortowaniem prasy, płaceniem
chłopcom i przydzielaniem im roboty? Kto otwierał sklep,
spisywał towar i obsługiwał poranny tłum dojeżdżających do
pracy, śpieszący do pociągów? Ona, pierwsza frajerka.
- No dalej, już cię tu nie ma - powiedziała lodowato. - Ale
bądz z powrotem dokładnie o siódmej.
- Tak, kochanie - wymamrotał z wdzięcznością, wciskając
się w ciężki wełniany sweter, który zdołał lojalnie zakryć
jego potężny brzuch i kilka podbródków. Wsunął na nogi
kalosze, wkopując suche błoto, które od nich odpadło,
pod łóżko tak, by go nie zauważyła. Założył spodnie i ciepłą
kurtkę na futrze, po czym stanął przy łóżku, jakby czeka-
jąc na odprawę.
- No, na co jeszcze czekasz? Zjeżdżaj i postaraj się choć raz
coś złapać. - Nachyliła się nad letnią herbatą. Bez słowa
skierował się do drzwi, lecz obrócił się, złożył usta i przesłał jej
pocałunek. Zaśmiała się szyderczo w odpowiedzi.
Z szopy na tyłach ogrodu zabrał wędkę i skierował się w dół
długiego, nachylonego wzgórza, ku rzece. Przeszedł przez
mostek i dotarł do częściowo spalonych hangarów na łodzie.
Jego łódka, ta, którą za tanie pieniądze wynajmował od
Arnolda na większość poranków w tygodniu, stała przycumo-
wana do nadbrzeża.
Szczęściarz z tego Arnolda - pomyślał. Stare hangary
wymagały remontu, a teraz za wszystko płaci towarzystwo
lotnicze w ramach odszkodowania za zniszczenia, wynikłe
z katastrofy Jumbo Jeta. Coś strasznego, ale tak bywa - nawet
najgorsze nieszczęście komuś zawsze wychodzi na dobre, i to
właśnie przydarzyło się staremu Arnoldowi. Nie mówiąc już,
rzecz jasna, o tym drugim pilocie. To się dopiero nazywa fart.
Wolno i leniwie powiosłował w górę rzeki, za zakręt, pod
wiadukt kolejowy i wreszcie w trzciny wysepki. Panował tu
spokój, pomijając przejeżdżające od czasu do czasu pociągi.
Nie płoszyły one jednak ryb, podpływających z prądem od
zakrętu naprzeciwko, a jego przynęta działała na nie niczym
magnes. Hillary nie była całkiem sprawiedliwa, drwiąc z tego, że
nigdy nic nie złapał. W rzeczywistości często spotykał w drodze
powrotnej przyjaciół, otwierających sklepy, i po krótkiej poga-
wędce i wymianie dowcipów szedł dalej, z torbą lżejszą o kilka
rybek. To ta jego szczodrość. No i zawsze przystawał w kwiacia-
rni, żeby zostawić parę pannie Parsons. Miła, spokojna kobieta.
Nie mógł zrozumieć, dlaczego nigdy nie wyszła za mąż.
Z drugiej strony nie mógł pojąć, czemu sam się ożenił.
Pyknął z fajeczki, pogrążając się w myślach na swój ulubiony
temat, jednocześnie nie spuszczając wzroku z podskakującego
na falach białego spławika. Przez prawie osiem lat wszystko
było w porządku, w istocie nie mogło być lepiej, ale po tym
jednym wykroczeniu z jego strony nastąpiła całkowita zmiana.
To było takie drobne odstępstwo... Nawet nie poszedł z tą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]