Indeks IndeksJames Follett Earthsearch 02 EarthsearchChmury i łzy James Ngugi (Ngugi wa Thiong'o)Flemming, Ian James Bond 07 Goldfinger By Ian FlemingJames White SG 07 Code Blue EmergencyJames Alan Gardner [League Of Peoples 04] HuntedRedfield James Dwunaste wtajemniczenie Godzina decyzjiJames P. Hogan Life Maker 1 Code of the LifemakerJames Axler Deathlands 019 Deep Empire0458. DUO James Julia Życie modelkiJames Axler Deathlands 040 Nightmare Passage
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • csw.htw.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    nad Tamizą. Diablo zimno, ale warto znieść i to, byle pobyć
    trochę dla odmiany w samotności. Nawet teraz w uszach
    dzwięczał mu ostry głos Hillary:
    - Pamiętaj, wróć na czas, żeby otworzyć sklep. Tym razem
    sama się nie wyrobię. To już za wiele, codziennie nad tą
    śmierdzącą rzeką! Któregoś dnia wpadniesz do niej i, przy
    twojej wadze, nigdy już nie wypłyniesz!
    Z trudem zdusił pragnienie, aby cisnąć w jej stronę filiżankę
    herbaty z mlekiem, lecz jedyne, co powiedział, podając jej lekko
    trzęsący się kubek i talerzyk, to słowa:
    - Tylko na chwilę, kochanie. To taka moja drobna przyjem-
    nostka.
    - A co z moimi przyjemnostkami? - odgryzła się, siadając
    i zabierając mu poduszkę, aby ułożyć ją na swojej własnej. -
    Kiedy to ostatni raz zabrałeś mnie dokądkolwiek? - wyrwała
    mu filiżankę, rozpryskując herbatę. Kilka kropel spadło na
    śnieżnobiałe prześcieradło.
    - Zobacz, co zrobiłeś!
    Pospieszył do łazienki i błyskawicznie wrócił ze ściereczką,
    którą zaczął ostrożnie trzeć jasno brązowe plamy.
    - Nic się nie stało, kochanie, już schodzi - zapewnił ją.
    Hillary uniosła wzrok ku niebu. I co zrobić z takim ciężkim
    niezgrabiaszem, nazywającym siebie mężczyzną? Był tak uprze-
    jmy, tak miły dla wszystkich klientów ich sklepiku w Windsorze
    ze słodyczami, tytoniem i gazetami, którego właścicielami byli
    przez ostatnie piętnaście lat. Niespecjalnie martwiło go, że dni
    drobnych sklepikarzy były policzone, że ich miejsce zajmowały
    duże, wielobranżowe magazyny. Ich sklepik, taki z  mydłem
    i powidłem , był jednym z ostatnich. Rzeznicy, piekarze,
    warzywnicy - wszyscy stawali oko w oko z nieubłaganą
    konkurencją sieci magazynów. A ta góra tłuszczu - wszystko,
    o czym myślał, to łowienie ryb. niewątpliwie, był uprzejmy - dla
    klientów - ale kto zajmował się sortowaniem prasy, płaceniem
    chłopcom i przydzielaniem im roboty? Kto otwierał sklep,
    spisywał towar i obsługiwał poranny tłum dojeżdżających do
    pracy, śpieszący do pociągów? Ona, pierwsza frajerka.
    - No dalej, już cię tu nie ma - powiedziała lodowato. - Ale
    bądz z powrotem dokładnie o siódmej.
    - Tak, kochanie - wymamrotał z wdzięcznością, wciskając
    się w ciężki wełniany sweter, który zdołał lojalnie zakryć
    jego potężny brzuch i kilka podbródków. Wsunął na nogi
    kalosze, wkopując suche błoto, które od nich odpadło,
    pod łóżko tak, by go nie zauważyła. Założył spodnie i ciepłą
    kurtkę na futrze, po czym stanął przy łóżku, jakby czeka-
    jąc na odprawę.
    - No, na co jeszcze czekasz? Zjeżdżaj i postaraj się choć raz
    coś złapać. - Nachyliła się nad letnią herbatą. Bez słowa
    skierował się do drzwi, lecz obrócił się, złożył usta i przesłał jej
    pocałunek. Zaśmiała się szyderczo w odpowiedzi.
    Z szopy na tyłach ogrodu zabrał wędkę i skierował się w dół
    długiego, nachylonego wzgórza, ku rzece. Przeszedł przez
    mostek i dotarł do częściowo spalonych hangarów na łodzie.
    Jego łódka, ta, którą za tanie pieniądze wynajmował od
    Arnolda na większość poranków w tygodniu, stała przycumo-
    wana do nadbrzeża.
     Szczęściarz z tego Arnolda - pomyślał. Stare hangary
    wymagały remontu, a teraz za wszystko płaci towarzystwo
    lotnicze w ramach odszkodowania za zniszczenia, wynikłe
    z katastrofy Jumbo Jeta. Coś strasznego, ale tak bywa - nawet
    najgorsze nieszczęście komuś zawsze wychodzi na dobre, i to
    właśnie przydarzyło się staremu Arnoldowi. Nie mówiąc już,
    rzecz jasna, o tym drugim pilocie. To się dopiero nazywa fart.
    Wolno i leniwie powiosłował w górę rzeki, za zakręt, pod
    wiadukt kolejowy i wreszcie w trzciny wysepki. Panował tu
    spokój, pomijając przejeżdżające od czasu do czasu pociągi.
    Nie płoszyły one jednak ryb, podpływających z prądem od
    zakrętu naprzeciwko, a jego przynęta działała na nie niczym
    magnes. Hillary nie była całkiem sprawiedliwa, drwiąc z tego, że
    nigdy nic nie złapał. W rzeczywistości często spotykał w drodze
    powrotnej przyjaciół, otwierających sklepy, i po krótkiej poga-
    wędce i wymianie dowcipów szedł dalej, z torbą lżejszą o kilka
    rybek. To ta jego szczodrość. No i zawsze przystawał w kwiacia-
    rni, żeby zostawić parę pannie Parsons. Miła, spokojna kobieta.
    Nie mógł zrozumieć, dlaczego nigdy nie wyszła za mąż.
    Z drugiej strony nie mógł pojąć, czemu sam się ożenił.
    Pyknął z fajeczki, pogrążając się w myślach na swój ulubiony
    temat, jednocześnie nie spuszczając wzroku z podskakującego
    na falach białego spławika. Przez prawie osiem lat wszystko
    było w porządku, w istocie nie mogło być lepiej, ale po tym
    jednym wykroczeniu z jego strony nastąpiła całkowita zmiana.
    To było takie drobne odstępstwo... Nawet nie poszedł z tą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •