[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Chińczykami i w jedenastu trzydziestodrugich - Anglikami i Amerykanami.
Bardzo możliwe, że Ah Czun zrezygnowałby z małżeństwa, gdyby
przewidział, co za niezwykłe potomstwo zrodzi się z tego związku. Było
ono niezwykłe pod wieloma względami. Po pierwsze - pod względem
liczebności. Urodziło się bowiem piętnaścioro dzieci, synów i córek, z
przewagą córek. Najpierw przyszło na świat trzech chłopców, a potem już
bez przerwy rodziły się same dziewczynki, okrągły tuzin. Mieszanina ras
dała świetne wyniki. Okazała się nie tylko płodną, ale i całe potomstwo
wydała zdrowe i bez zarzutu. Najbardziej jednak zadziwiała uroda dzieci
Ah Czuna.
Wszystkie córki były pięknościami, eteryczne i delikatne. Zaokrąglone
kształty mamy Ah Czun złagodziły kanciastość figury papy Ah Czuna.
Córki więc cechowała gibkość pozbawiona wybujałości i krągłe kształty
bez otyłości. Z każdego rysu, z każdej twarzy przebijało zamglone odbicie
Azji, stuszowane i wygładzone przez starą Anglię, Nową Anglię i
południową Europę. Ktoś niewtajemniczony nie domyśliłby się, że w ich
żyłach przeważa krew chińska, ale poinformowany, natychmiast odkryłby
charakterystyczne chińskie rysy.
Z urody córki Ah Czuna były czymś całkiem nowym, zjawiskiem nie
spotykanym. Podobne do siebie, i tylko do siebie, różniły się jednocześnie
krańcowo. Trudno było wziąć jedną za drugą. A jednak niebieskooka i
jasnowłosa Maud przypominała Henriettę, brunetkę o oliwkowej cerze,
tęsknym spojrzeniu wielkich, ciemnych oczu, o kruczoczarnych włosach.
Ten wspólny rys godzący wszystkie różnice był wkładem Ah Czuna. To on
dał fundament, na który naniesiono kontury pomieszanych ras. On dał
drobnokościsty chiński szkielet, wokół którego narosło subtelne i
delikatne saksońskie, latyńskie i polinezyjskie ciało.
Pani Ah Czun miała własne zapatrywania, które Ah Czun szanował, ale
którym nie dawał posłuchu, jeśli zagrażały jego filozoficznemu spokojowi.
Pani Ah Czun od urodzenia żyła na sposób europejski. Proszę bardzo; Ah
Czun zbudował jej europejską rezydencję. Pózniej, kiedy synowie i córki
tak podrośli, że ich rada coś znaczyła, wybudował bungalow, obszerny, dość
bezsensowny dom, równie prosty jak wspaniały. Z upływem czasu wyrosła
też górska siedziba na Tantalusie, w której rodzina mogła się chronić, gdy
z południa wiał niezdrowy wiatr . Na Waikiki Ah Czun wystawił
nadmorską willę na rozległym terenie tak szczęśliwie wybranym, że
pózniej, kiedy rząd Stanów Zjednoczonych budując fortyfikacje chciał
ją zburzyć, musiał wypłacić mu ogromne odszkodowanie. W tych wszystkich
domach nie brakło pokojów bilardowych, palarni i licznych apartamentów
gościnnych, bo niezwykłe potomstwo Ah Czuna lubowało się w szumnym
życiu towarzyskim. Umeblowanie było wyszukanie proste. Dzięki
wykształconym gustom dzieci Ah Czuna wydawano olbrzymie sumy bez
fałszywej okazałości.
Na wykształcenie dzieci Ah Czun nie skąpił pieniędzy. Co tam koszty -
mówił ongiś Parkinsonowi, kiedy ten nadbaluch nie rozumiał, po co
pakować pieniądze w i podnosić jej morskie kwalifikacje. - Pan
prowadzi szkuner, ja płacę . Tak samo było z synami i z córkami. Oni mieli
się kształcić, on płacił. Harold, pierworodny, ukończył Harvard i Oxford;
Albert i Karol skończyli te same wydziały w Yale. A córki, od najstarszej do
najmłodszej, przygotowywały się najpierw w seminarium Mills w
Kalifornii, a potem przechodziły do Vassar*, do Wellesley* albo do Bryn
Mawr*. [Wyższe zakłady naukowe dla kobiet w Stanach Zjednoczonych.] Te,
które chciały, uzupełniły wykształcenie w Europie. W ten sposób dzieci Ah
Czuna wracały ze wszystkich części świata, by mu sugerować i radzić, jak
ma upiększyć prostą wspaniałość swojej rezydencji. Ah Czun zaś wolał
rozkoszny blask wschodniego przepychu. Ale był filozofem i dobrze
widział, że gust dzieci zgadzał się z wymaganiami Zachodu.
Oczywiście jego dzieci nie były znane jako dzieci Ah Czuna. Nazwisko
przeszło tę samą ewolucję, co i on - od zwykłego kulisa do multimilionera.
Mama Ah Czun pisała się już A Czun, ale jej mądrzejsze potomstwo
opuściło apostrof i podpisywało się Aczun. Ah Czun nie oponował. Taka czy
inna pisownia nazwiska nie zakłócała mu filozoficznego spokoju i wygody.
Poza tym nie był dumny. Ale kiedy dzieci sięgnęły w swych wymaganiach aż
tak wysoko, że zażądały, by wdział krochmaloną koszulę, sztywny
kołnierzyk i żakiet, zagroziły tym jego wygodzie i spokojowi. Ah Czun nie
chciał żadnej z tych rzeczy. Wolał długie, powiewne chińskie ubiory i ani
prośbą, ani grozbą nie dał się od nich odwieść. Dzieci próbowały i
jednego, i drugiego, ale szczególnie grozba sromotnie zawiodła. Nie
darmo byli w Ameryce. Poznali znaczenie bojkotu stosowanego przez
zorganizowanych robotników, toteż nagle Ah Czun, ich ojciec, spotkał się z
bojkotem we własnym domu. Mama A Czun buntowała i popierała dzieci.
Jednakże Ah Czun, choć laik w sprawach zachodniej kultury, doskonale
znał się na zachodnich warunkach pracy. Sam nie byle jaki pracodawca,
wiedział, jak sobie poradzić z taktyką robotników. Niezwłocznie zastosował
lokaut wobec buntowniczego potomstwa i zbłąkanej żony. Rozpuścił liczną
służbę, zamknął stajnie i domy, a sam przeniósł się do hotelu Royal,
którego był zresztą głównym akcjonariuszem. Rodzina w popłochu
odwiedzała przyjaciół, on zaś spokojnie prowadził dalej rozległe interesy,
palił długą fajeczkę z miniaturową srebrną główką i rozmyślał nad swoim
niezwykłym potomstwem.
Ten problem zresztą nie mącił mu spokoju. W głębi swej
filozoficznej duszy wiedział, że gdy zagadnienie dojrzeje -
potrafi je rozwiązać. Tymczasem dał Aczunom nauczkę, że choć
ustępliwy, jest jednak panem ich losu. Rodzina wytrzymała
tydzień, a potem wszyscy wraz z Ah Czunem i liczną służbą
powrócili do bungalowu. Pózniej nikt już się nie buntował,
gdy Ah Czun wchodził do swego przepysznego salonu w
niebieskim jedwabnym chałacie, miękkich pantoflach i w
czarnej jedwabnej czapeczce zakończonej czerwonym
guziczkiem; albo kiedy na obszernych werandach już w
palarni, w towarzystwie oficerów i cywilów palących
papierosy i cygara, pociągał dym z długiej fajeczki ze srebrną główką.
Ah Czun był na wyjątkowych prawach w Honolulu. Choć nie udzielał się
towarzysko, wszędzie chętnie go by widziano. Odwiedzał tylko chińskich
kupców w mieście, poza tym nigdzie nie bywał. Jednakże przyjmował u siebie
i zawsze był główną osobą w rodzinie i pierwszą przy stole. Sam, z
urodzenia chiński chłop, prezydował w atmosferze takiej kultury i
wyrafinowania, jakiej nie znalazłoby się na całych Hawajach.
Nie było też człowieka, któremu duma przeszkodziłaby wejść w
progi Ah Czuna i skorzystać z jego gościnności. Po pierwsze,
nic nie można było zarzucić jego domowi. Po drugie, Ah Czun
był potęgą. I wreszcie, był wzorem cnót i uczciwym
businessmanem. Pomijając fakt, że uczciwość w interesach w
ogóle stała w Honolulu wyżej niż na kontynencie, Ah Czun
zaćmił wszystkich miejscowych kupców swoją drobiazgową i
niezachwianą prawością. Jego obietnica, już przysłowiowa,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]