[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mnie bierzesz? Za jakąś sługę, z którą można zabawić się na sianie? - Była tak
wzburzona, że ledwie mogła mówić.
- Fran, tylko cię ostrzegam, jakim człowiekiem jest lord Holberton, kiedy
przychodzi do kobiet.
- Doceniam twoją troskę, ale niepotrzebnie się martwisz. Nie mam
najmniejszego zamiaru... - Przerwała gwałtownie. Kilka dam stojących w pobliżu,
które od dłużej chwili przysłuchiwały się wymianie zdań między rodzeństwem,
zaczęło chichotać i pokazywać ich sobie palcami. - Dokończymy tę rozmowę kiedy
indziej.
Ich biedne, niemodne stroje budziły pogardliwe uśmieszki i boleśnie
wyróżniały pośród innych gości.
- Widzisz, jak na nas patrzą? - syknął Tom. - Nie należymy do tego świata.
Nie powinniśmy byli tu przyjeżdżać.
Musiała mu przyznać rację.
57
S
R
Jack dostrzegł Francescę, gdy tylko wszedł do sali balowej. Stała w rogu
razem z bratem. Miała na sobie zieloną suknię, której kolor ładnie uwydatniał
delikatną, jasną karnację. Miodowoblond włosy ułożyła na sposób klasyczny, upina-
jąc anglezy wysoko z tyłu, z kilkoma lokami po bokach.
Poczuł radosne ożywienie na jej widok. Wrócił właśnie z dwudniowej
podróży. Pojechał do Salisbury i wyprawa nad wyraz się opłaciła, bo załatwił
znacznie więcej, niż się spodziewał.
Przeciskał się przez tłum, odpowiadając na pozdrowienia i unikając
znajomych, którzy mogliby go zatrzymać na dłuższą chwilę. Chciał rozmawiać z
Francescą.
Dojrzał na jej twarzy przez jeden króciutki moment gniew i urazę. Tom i
Francesca najwyrazniej się sprzeczali, jeszcze go nie dostrzegli. Nagle Francesca
zamilkła, spojrzała na stojące opodal damy. Poszedł za jej wzrokiem i zobaczył
wzgardę na twarzach szepczących między sobą pań, usłyszał stłumione śmiechy.
Wezbrał w nim zimny gniew. Zatrzymał się na chwilę, powiedział kilka słów,
po czym podszedł do Franceski i Toma.
- Ach, Linden - przywitał się głośno, tak by wszyscy wokół słyszeli. - Dobrze
cię znowu widzieć. - Uścisnął mocno dłoń zaskoczonego Toma i ukłonił się
Francesce. - Pani uniżony sługa, panno Linden. Jak miło panią widzieć. Proszę
wybaczyć, że pojawiam się dopiero teraz. Byłem w Salisbury u mojego starego
przyjaciela i dopiero co wróciłem.
Odszukał wzrokiem Sebastiana Chortlewate'a i przywołał go dyskretnym
gestem. Chortlewate obejrzał się dla pewności, czy aby na pewno o niego chodzi, i
podszedł skwapliwie. Jack mógł być sobie hultajem i nicponiem, ale byli ludzie, z
którymi się liczył, a Chortlewate do nich należał.
Przywitał go przyjacielskim uśmiechem. Chortlewate odwzajemnił uśmiech,
nie mogąc przy tym ukryć ciekawości, jaką to sprawę ma do niego Holberton.
58
S
R
- Chciałem ci przedstawić Toma Lindena. - Gdy Tom spłoszył się jak zając,
dodał: - Pan Linden jest moim dobrym przyjacielem.
Chortlewate pobladł.
- Wybacz, Holberton, nie wiedziałem. - Uścisnął dłoń Toma. - Jak się pan ma,
panie Linden.
- Zajmij się nim, proszę, przedstaw, komu trzeba.
Chortlewate bez słowa zastosował się do prośby, a Jack obrócił się ku
Francesce.
- Panno Linden. - Skłonił się ponownie, czując na sobie baczny wzrok
chichoczących jeszcze przed chwilą dam.
- Lordzie Holberton - przywitała go gładko.
- Zatańczymy?
Zawahała się. Już myślał, że mu odmówi, ale uśmiechnęła się uprzejmie i
pozwoliła zaprowadzić na parkiet.
Gdy orkiestra zaczęła grać, Jack ujął dłoń Franceski.
- Dziękuję - powiedziała.
- Za co?
- Za to, że pomyślałeś o przedstawieniu Toma swoim znajomym.
- Po to właśnie są bale, żeby poznać parę osób i tańczyć. Wszyscy tańczą. -
Poszła za jego wzrokiem i zobaczyła swoje siostry na parkiecie. Nawet mała Sophy
znalazła partnera. Panią Linden zabawiała rozmową sama lady Flete. Wszystko to
była zasługa Jacka. Damy przestały chichotać i szeptać, tylko stały sztywno i
patrzyły z zazdrością na Francescę.
A ona uśmiechnęła się. Jack też się uśmiechał. Spojrzeli sobie w oczy,
napawając się sukcesem.
Wieczór minął jak jedno mgnienie. Po obfitym śniadaniu i spacerze w
ogrodach Holberton Lindenowie odjechali do domu. Francesca przez całą drogę
59
S
R
czuła się cudowne podniecenie. Bal. Poranny spacer. Niby nic to nie miało
wspólnego z lordem Holbertonem, a jednak uśmiechała się do siebie.
Następnego dnia po lunchu do kuchni, gdzie myła naczynia, wszedł Tom. Na
świecie było szaro, nijako i bardzo zimno. Przynajmniej woda w misce była ciepła.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]