[ Pobierz całość w formacie PDF ]
śmiercią miałem niewielkie doświadczenie. I nie dlatego, że była właściwie członkiem
rodziny - to też już przechodziłem. Różnica polegała na tym, że kiedy umierali moi przybrani
rodzice, zdążyłem się na to przygotować podczas ich długiej choroby i przekonać się o
nieuchronności ich śmierci. A teraz wszystko stało się tak nagle. Może to ten nieoczekiwany
szok sprawił, że prawie rozbudziły się we mnie emocje.
Na szczęście dla mnie, do szpitala nie było daleko - raptem parę kilometrów - i na
parking wjechałem już po kilkuminutowym slalomie wśród samochodów z ręką na klaksonie,
który większość kierowców z Miami i tak ignoruje.
Wszystkie szpitale w środku wyglądają tak samo - dotyczy to nawet koloru ścian - i
ogólnie nie należą do najbardziej radosnych miejsc. Oczywiście, byłem całkiem zadowolony
z tego, że akurat teraz jeden z nich był w pobliżu, ale kiedy wchodziłem na oddział chirurgii
urazowej, jakoś nie cieszyłem się na myśl o tym, co tam zastanę. U ludzi czekających na
korytarzach wyczuwało się zwierzęcą rezygnację, zabiegani lekarze i pielęgniarki mieli miny
ludzi żyjących w stanie permanentnego, otępiającego kryzysu i do panującego tam klimatu
nie dostosowała się tylko flegmatyczna służbistka uzbrojona w podkładkę do pisania, która
zatrzymała mnie, kiedy chciałem pójść poszukać Debory.
- Sierżant Morgan, rana od noża - stwierdziłem. - Dopiero co ją przywiezli.
- A pan to kto? - zagadnęła.
- Najbliższy krewny - odparłem, naiwnie myśląc, że dzięki temu szybciej się od niej
uwolnię. O dziwo, uśmiechnęła się.
- Dobrze się składa. Muszę z panem porozmawiać.
- Mogę się z nią zobaczyć? - spytałem.
- Nie - ucięła. Złapała mnie za łokieć i stanowczo pokierowała w stronę boksu.
- Może mi pani powiedzieć, co się z nią dzieje? - spytałem.
- Proszę tu usiąść - rzekła i popchnęła mnie w stronę plastikowego krzesła przy małym
biurku.
- Ale jak ona się czuje? - Nie ustępowałem. Nie zamierzałem dać sobą pomiatać.
- Zaraz się dowiemy - oznajmiła. - Jak tylko wypełnimy parę papierków. Proszę
usiąść, panie... Morton, tak?
- Morgan - poprawiłem.
Zmarszczyła czoło.
- Ja tu mam Morton .
- Powinno być Morgan - zapewniłem. - M - o - r - g - a - n.
- Jest pan pewien? - spytała i porażony surrealizmem tej sytuacji runąłem na krzesło,
jakbym dostał wielką mokrą poduszką.
- Raczej tak - powiedziałem słabym głosem i osunąłem się na oparcie, przynajmniej na
tyle, na ile to było możliwe na rozchybotanym krześle.
- Teraz będę musiała zmienić to w komputerze. - Zmarszczyła brwi. - Do diabła.
Kilka razy otworzyłem i zamknąłem usta jak wyrzucona na brzeg ryba, a kobieta
zaczęła stukać w klawisze. Tego już było za wiele; nawet jej lakoniczne do diabła urągało
zdrowemu rozsądkowi. Przecież życie Debory wisiało na włosku - czy zatem każdy, kto jest
w stanie o własnych siłach stać i mówić, nie powinien bluzgać ognistymi salwami zajadłych
przekleństw? Może wypadałoby poprosić Hernanda Mezę, żeby tu wpadł i dał pogadankę o
właściwej reakcji werbalnej na nieuchronnie nadciągającą katastrofę.
Trwało to o wiele dłużej, niż wydawało się możliwe czy choćby ludzkie, ale w końcu
udało mi się wypełnić wszystkie stosowne formularze i przekonać babę, że jako najbliższy
krewny, a do tego pracownik policji, mam święte prawo zobaczyć siostrę. Tyle że oczywiście,
jak to bywa na tym padole łez, w końcu nie pozwolono mi jej zobaczyć. Mogłem tylko stać
na korytarzu, zaglądać przez okienko podobne do tych w samolocie i patrzeć, jak spora grupa
ludzi w żółtozielonych fartuchach zbiera się wokół stołu operacyjnego i robi Deborze
straszne, niewyobrażalne rzeczy.
Przez kilka stuleci po prostu stałem, patrzyłem i co pewien czas wzdragałem się, kiedy
nad moją siostrą wznosiły się zakrwawiona dłoń albo jakiś instrument. Zapach chemikaliów,
krwi, potu i strachu był prawie nie do zniesienia. Wreszcie, kiedy już czułem, że nasz świat
ginie z braku powietrza, a słońce starzeje się i stygnie, wszyscy cofnęli się od stołu i kilka
osób zaczęło popychać Deborę w stronę drzwi. Odsunąłem się i patrzyłem, jak wiozą ją w
głąb korytarza, po czym złapałem za rękę jednego z tych, którzy za nią ruszyli i wyglądali na
ważnych. Mógł to być błąd: moja dłoń natrafiła na coś zimnego, mokrego i lepkiego, i kiedy
ją cofnąłem, zobaczyłem, że jest pobudzona krwią. Przez chwilę czułem się oszołomiony,
nieczysty i nawet lekko spanikowany, ale kiedy chirurg odwrócił się do mnie, doszedłem do
siebie.
- Co z nią? - spytałem go.
Spojrzał w głąb korytarza, za wiezioną tam Deborą, a potem znów odwrócił się do
mnie.
- A kim pan jest? - chciał wiedzieć.
- Jej bratem - powiedziałem. - Wyjdzie z tego?
Obdarzył mnie niewesołym półuśmiechem.
- Jest dużo za wcześnie, żeby wyrokować - odparł. - Straciła strasznie dużo krwi.
Może się z tego wyliże, może wystąpią powikłania. Na razie nie wiemy.
- Jakie powikłania? - spytałem. Miałem wrażenie, że to jak najbardziej zasadne
pytanie, on jednak tylko westchnął z irytacją i pokręcił głową.
- Cokolwiek od infekcji po uszkodzenie mózgu - odpowiedział. - Przez najbliższy
dzień czy dwa niczego się nie dowiemy, więc będzie pan musiał poczekać, aż się dowiemy,
dobrze? - Obdarzył mnie drugą połową uśmiechu i poszedł w kierunku przeciwnym do tego,
w którym odjechała Debora.
Odprowadziłem go wzrokiem, myśląc o uszkodzeniach mózgu. Potem odwróciłem się
i poszedłem za wózkiem, który wiózł Deborę w głąb korytarza.
12
Deborę otaczało tyle urządzeń, że minęła chwila, zanim dostrzegłem ją w centrum tej
warkoczącej, pikającej góry złomu. Leżała nieruchomo w łóżku, podłączana do różnych
rurek, z twarzą na wpół zakrytą maską respiratora i niemal tak białą jak pościel. Przez minutę
stałem i patrzyłem, niepewny, co robić. Całą uwagę skupiłem na tym, jak się do niej dostać, a
teraz, kiedy już tu byłem, nie mogłem sobie przypomnieć, żebym gdzieś przeczytał, jak
należy się zachować, odwiedzając najbliższych na OIOM - ie. Czy powinienem wziąć ją za
rękę? Może i tak, ale nie byłem tego pewien, a ona do dłoni miała podłączoną kroplówkę;
wolałem nie ryzykować, że ją odczepię.
Odszukałem więc krzesło, wstawione pod jedno z urządzeń podtrzymujących życie.
Przysunąłem je do łóżka na tyle, na ile to się wydawało stosowne, i usiadłem, żeby zaczekać.
Po raptem paru minutach coś zaszurało w drzwiach i podniósłszy głowę, zobaczyłem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]