Indeks IndeksBurroughs, Edgar Rice Tarzan 04 The Son of TarzanCat Johnson [Red, Hot, & Blue 04] Jared [Samhain] (pdf)John Maddox Roberts Stormlands 04 Steel Kings UC FR6Becky Wilde [Passion Victoria 04] Beth's Savoirs (pdf)Wil McCarthy The Queendom of Sol 04 To Crush the Moon (Bantam)Farmer, Philip Jose World of Tiers 04 Behind the Walls of Terra140. Paige Laurie Canyon Country 04 Dom dla dwojgaFred Saberhagen Lost Swords 04 Farslayers storyJana Downs His Guardian Angels 04 Angel WedJane Lisa Smith Pamiętniki wampirów 04 Mrok
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    śmiercią miałem niewielkie doświadczenie. I nie dlatego, że była właściwie członkiem
    rodziny - to też już przechodziłem. Różnica polegała na tym, że kiedy umierali moi przybrani
    rodzice, zdążyłem się na to przygotować podczas ich długiej choroby i przekonać się o
    nieuchronności ich śmierci. A teraz wszystko stało się tak nagle. Może to ten nieoczekiwany
    szok sprawił, że prawie rozbudziły się we mnie emocje.
    Na szczęście dla mnie, do szpitala nie było daleko - raptem parę kilometrów - i na
    parking wjechałem już po kilkuminutowym slalomie wśród samochodów z ręką na klaksonie,
    który większość kierowców z Miami i tak ignoruje.
    Wszystkie szpitale w środku wyglądają tak samo - dotyczy to nawet koloru ścian - i
    ogólnie nie należą do najbardziej radosnych miejsc. Oczywiście, byłem całkiem zadowolony
    z tego, że akurat teraz jeden z nich był w pobliżu, ale kiedy wchodziłem na oddział chirurgii
    urazowej, jakoś nie cieszyłem się na myśl o tym, co tam zastanę. U ludzi czekających na
    korytarzach wyczuwało się zwierzęcą rezygnację, zabiegani lekarze i pielęgniarki mieli miny
    ludzi żyjących w stanie permanentnego, otępiającego kryzysu i do panującego tam klimatu
    nie dostosowała się tylko flegmatyczna służbistka uzbrojona w podkładkę do pisania, która
    zatrzymała mnie, kiedy chciałem pójść poszukać Debory.
    - Sierżant Morgan, rana od noża - stwierdziłem. - Dopiero co ją przywiezli.
    - A pan to kto? - zagadnęła.
    - Najbliższy krewny - odparłem, naiwnie myśląc, że dzięki temu szybciej się od niej
    uwolnię. O dziwo, uśmiechnęła się.
    - Dobrze się składa. Muszę z panem porozmawiać.
    - Mogę się z nią zobaczyć? - spytałem.
    - Nie - ucięła. Złapała mnie za łokieć i stanowczo pokierowała w stronę boksu.
    - Może mi pani powiedzieć, co się z nią dzieje? - spytałem.
    - Proszę tu usiąść - rzekła i popchnęła mnie w stronę plastikowego krzesła przy małym
    biurku.
    - Ale jak ona się czuje? - Nie ustępowałem. Nie zamierzałem dać sobą pomiatać.
    - Zaraz się dowiemy - oznajmiła. - Jak tylko wypełnimy parę papierków. Proszę
    usiąść, panie... Morton, tak?
    - Morgan - poprawiłem.
    Zmarszczyła czoło.
    - Ja tu mam  Morton .
    - Powinno być Morgan - zapewniłem. - M - o - r - g - a - n.
    - Jest pan pewien? - spytała i porażony surrealizmem tej sytuacji runąłem na krzesło,
    jakbym dostał wielką mokrą poduszką.
    - Raczej tak - powiedziałem słabym głosem i osunąłem się na oparcie, przynajmniej na
    tyle, na ile to było możliwe na rozchybotanym krześle.
    - Teraz będę musiała zmienić to w komputerze. - Zmarszczyła brwi. - Do diabła.
    Kilka razy otworzyłem i zamknąłem usta jak wyrzucona na brzeg ryba, a kobieta
    zaczęła stukać w klawisze. Tego już było za wiele; nawet jej lakoniczne  do diabła urągało
    zdrowemu rozsądkowi. Przecież życie Debory wisiało na włosku - czy zatem każdy, kto jest
    w stanie o własnych siłach stać i mówić, nie powinien bluzgać ognistymi salwami zajadłych
    przekleństw? Może wypadałoby poprosić Hernanda Mezę, żeby tu wpadł i dał pogadankę o
    właściwej reakcji werbalnej na nieuchronnie nadciągającą katastrofę.
    Trwało to o wiele dłużej, niż wydawało się możliwe czy choćby ludzkie, ale w końcu
    udało mi się wypełnić wszystkie stosowne formularze i przekonać babę, że jako najbliższy
    krewny, a do tego pracownik policji, mam święte prawo zobaczyć siostrę. Tyle że oczywiście,
    jak to bywa na tym padole łez, w końcu nie pozwolono mi jej zobaczyć. Mogłem tylko stać
    na korytarzu, zaglądać przez okienko podobne do tych w samolocie i patrzeć, jak spora grupa
    ludzi w żółtozielonych fartuchach zbiera się wokół stołu operacyjnego i robi Deborze
    straszne, niewyobrażalne rzeczy.
    Przez kilka stuleci po prostu stałem, patrzyłem i co pewien czas wzdragałem się, kiedy
    nad moją siostrą wznosiły się zakrwawiona dłoń albo jakiś instrument. Zapach chemikaliów,
    krwi, potu i strachu był prawie nie do zniesienia. Wreszcie, kiedy już czułem, że nasz świat
    ginie z braku powietrza, a słońce starzeje się i stygnie, wszyscy cofnęli się od stołu i kilka
    osób zaczęło popychać Deborę w stronę drzwi. Odsunąłem się i patrzyłem, jak wiozą ją w
    głąb korytarza, po czym złapałem za rękę jednego z tych, którzy za nią ruszyli i wyglądali na
    ważnych. Mógł to być błąd: moja dłoń natrafiła na coś zimnego, mokrego i lepkiego, i kiedy
    ją cofnąłem, zobaczyłem, że jest pobudzona krwią. Przez chwilę czułem się oszołomiony,
    nieczysty i nawet lekko spanikowany, ale kiedy chirurg odwrócił się do mnie, doszedłem do
    siebie.
    - Co z nią? - spytałem go.
    Spojrzał w głąb korytarza, za wiezioną tam Deborą, a potem znów odwrócił się do
    mnie.
    - A kim pan jest? - chciał wiedzieć.
    - Jej bratem - powiedziałem. - Wyjdzie z tego?
    Obdarzył mnie niewesołym półuśmiechem.
    - Jest dużo za wcześnie, żeby wyrokować - odparł. - Straciła strasznie dużo krwi.
    Może się z tego wyliże, może wystąpią powikłania. Na razie nie wiemy.
    - Jakie powikłania? - spytałem. Miałem wrażenie, że to jak najbardziej zasadne
    pytanie, on jednak tylko westchnął z irytacją i pokręcił głową.
    - Cokolwiek od infekcji po uszkodzenie mózgu - odpowiedział. - Przez najbliższy
    dzień czy dwa niczego się nie dowiemy, więc będzie pan musiał poczekać, aż się dowiemy,
    dobrze? - Obdarzył mnie drugą połową uśmiechu i poszedł w kierunku przeciwnym do tego,
    w którym odjechała Debora.
    Odprowadziłem go wzrokiem, myśląc o uszkodzeniach mózgu. Potem odwróciłem się
    i poszedłem za wózkiem, który wiózł Deborę w głąb korytarza.
    12
    Deborę otaczało tyle urządzeń, że minęła chwila, zanim dostrzegłem ją w centrum tej
    warkoczącej, pikającej góry złomu. Leżała nieruchomo w łóżku, podłączana do różnych
    rurek, z twarzą na wpół zakrytą maską respiratora i niemal tak białą jak pościel. Przez minutę
    stałem i patrzyłem, niepewny, co robić. Całą uwagę skupiłem na tym, jak się do niej dostać, a
    teraz, kiedy już tu byłem, nie mogłem sobie przypomnieć, żebym gdzieś przeczytał, jak
    należy się zachować, odwiedzając najbliższych na OIOM - ie. Czy powinienem wziąć ją za
    rękę? Może i tak, ale nie byłem tego pewien, a ona do dłoni miała podłączoną kroplówkę;
    wolałem nie ryzykować, że ją odczepię.
    Odszukałem więc krzesło, wstawione pod jedno z urządzeń podtrzymujących życie.
    Przysunąłem je do łóżka na tyle, na ile to się wydawało stosowne, i usiadłem, żeby zaczekać.
    Po raptem paru minutach coś zaszurało w drzwiach i podniósłszy głowę, zobaczyłem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •