[ Pobierz całość w formacie PDF ]
emeryturę.
- Możemy zaczynać Lagos.
Martinez usiadł na miejscu obok Guzmana. Założył słuchawki i dał znak, że jest gotowy do odczytu
taśmy. Słuchawki z możliwością regulacji ostrości, głośności i opcją filtrowania zakłóceń spowodowa-
nych warunkami atmosferycznymi miały osłonić od niepożądanych dzwięków z zewnątrz, na przykład
szumu rozmów.
Starali się analizować bardzo dokładnie, słowo za słowem, żeby nie ominąć czegoś istotnego, jakiejś
ważnej wiadomości. Nie było możliwości sprawdzenia zródła sygnału, czego wszyscy żałowali, ale w
tej chwili sprawę brano na poważnie. Jeżeli nie był to żart, ludzie, którzy mogli się znajdować na pokła-
dzie mają bardzo niewielkie szanse na przeżycie. Jedynie faktycznie szybkie działanie mogło stanowić
jakąś nadzieję.
- Taśma jest w porządku, za pierwszym razem zrozumieliśmy wszystko dobrze - powiedział Guzman,
gdy skończyli przesłuchiwanie.
- Dobrze. Wysyłamy SOS.
Guzman przesunął ręką po brodzie. Był to raczej gest typowy dla ludzi, którzy nosili brody, ale Guzman
w ogóle nie lubił zarostu i golił się co dzień.. Często sam zastanawiał się skąd wziął się u niego ten od-
ruch.
- Wyślemy to do Santiago czy na satelitę?
Jarpa chwilę się zastanawiał.
- Użyjemy obu rozwiązań. Lagos, ty podasz wiadomość do wszystkich portów lotniczych z jakimi ma-
my łączność. Może będą coś wiedzieli na temat tego lotu, choć w to wątpię. Roberto, postaraj się dać to
na satelitę, a ja prześlę do Santiago i powiadomię drugą zmianę. Jak nam się nie uda, zrobią to za nas w
stolicy.
Cztery minuty trwało ustalenie ostatecznej, oficjalnej wersji komunikatu dotyczącego wydarzenia jakie
miało miejsce dzisiaj na Antarktydzie. Czy to długo, czy aby nie za długo? Każda minuta być może
kosztowała ludzkie życie. Bezcenne życie.
Tutaj, w Punta Arenas, nie wiele było przypadków, a już na pewno nie takich, kiedy potrzebna była
- 43 -
James A. Jefferson
transmisja satelitarna. Sprzęt służący do łączności satelitarnej, który znajdował się w posiadaniu załogi
lotniska, stanowił prezent dla portu lotniczego od Brazylijskich Linii Lotniczych w podziękowaniu za
doskonałą obsługę i pomoc, jakiej udzielono podczas groznej awarii jednej z brazylijskich maszyn, a
także z nadzieją na modernizację i rozbudowę, która pozwoliłaby na zwiększenie operatywności portu.
Nie stanowiło to oderwanej myśli, a wręcz przeciwnie, był to doskonały bodziec dla władz lokalnych do
podjęcia decyzji o modernizacji i rozwoju lotniska, która od dawna zalegała gdzieś w urzędowych szu-
fladach. Fakt modernizacji i reorganizacji to dość poważne przedsięwzięcie, które wymaga dokładnych
kalkulacji odnoszących się do potrzeb obecnych ,ale z odniesieniem do przyszłości, w związku z czym
do tej pory nie przystąpiono do żadnych konkretnych prac. Wprawdzie perspektywa była teraz bliższa
niż kiedyś, ale na ile bliska faktycznie, tego nikt nie wiedział.
W Punta Arenas dopiero niedawno zamontowano podarowany sprzęt, a to dlatego, że Jarpa nie mógł
się doszukać profesjonalnej ekipy, która oprócz samego montażu, przeprowadziłaby także szkolenie
całej załogi. Wypadało się cieszyć, że w końcu jednak do tego doszło.
Na stanowisku Martineza zasiadł Nando Asco, pełniący na co dzień funkcję kontrolera-radiooperatora.
Pulpit łączności satelitarnej znajdował się w osobnym pomieszczeniu, za ścianą.
Martinez otworzył drzwi i podszedł do okna lekko je uchylając. W tym pokoju, urządzonym skromnie
ale odpowiednio w stosunku do potrzeb przebywało się rzadko, co szło w parze z zupełnym brakiem
wietrzenia. Dopływ świeżego powietrza trochę orzezwi umysł.
Po włączeniu komputera i wpisaniu odpowiedniego kodu uruchamiał się automatycznie modem wy-
szukujący dostępnego, geostacjonarnego satelitę łączności. Oczywiście najlepiej byłoby wysłać wiado-
mość na amerykańskiego lub rosyjskiego szpiega , jak określał satelitę Martinez, bo to równało się ze
stuprocentową pewnością szybkiego odebrania sygnału. Roberto zastanawiał się czy jakiekolwiek sateli-
ty przelatują nad Antarktydą? Zapewne tak, ze względu na potrzeby naukowe, sprawy klimatu, tempera-
tury i tak dalej. Ciekawe czy któryś szpieg śledził pechowy samolot&
Pytania te jednak, czego był zupełnie świadom, pozostały zawieszone w próżni, ponieważ nie sposób
było uzyskać na nie odpowiedz.
Siedząc w pokoju, na stałym lądzie, gdzie przez okno wpadały promienie słońca, Roberto czuł się zu-
pełnie bezpieczny. Jakież musiały być odczucia ludzi, którzy wiedzieli, że w każdej chwili mogą zgi-
nąć? Co człowiek czuje na minuty, na sekundy przed śmiercią? Co czułby Martinez, gdyby znalazł się w
takiej sytuacji? Powoli docierało do wnętrza kontrolera uczucie grozy. Przez chwilę czuł zimny powiew.
Ludzie nie zdają sobie sprawy z tragedii innych ludzi, póki ta nie dotknie ich samych.
Komputer poinformował o znalezieniu satelity z dostępem do przekazu informacji. Wpisanie ustalone-
go komunikatu zajęło kontrolerowi zaledwie dwie minuty, a to ze względu na dużą wprawę w pisaniu na
klawiaturze komputera. Wysyłanie sygnału można było liczyć w sekundach, Martinez dodatkowo
wzmocnił sygnał, choć nie było to wcale konieczne. Wiadomość poszła w świat.
Satelita na pewno namierzył zródło, co zdecydowanie ułatwi kontakt z lotniskiem w Punta Arenas. Te-
raz pozostaje czekać na odzew, obojętnie czyj, ważne by w ogóle był.
Jarpa otworzył drzwi i zajrzał do pokoju.
- Wysłałeś?
- Tak, przed chwilą.
Kierownik zauważył zmęczenie w czysto niebieskich oczach Martineza. Kilka godzin dziennie przed
monitorami komputerów, całonocne dyżury, to wszystko wpływało na zmęczenie nawet tak młodego
organizmu.
- Ja również, właśnie sprawdzają autentyczność meldunku. W tej chwili nic nie wiedzieli o zaginięciu
jakiejkolwiek maszyny - Jarpa wziął głęboki oddech, jakby ciężko mu było mówić. - Zmiennicy już są.
Ty, Lagos i reszta zmiany powinniście odpocząć. Teraz wszystko pójdzie już dobrze.
Czas pokaże, czy na pewno, pomyślał Martinez. To prawda, że był już zmęczony, a wykonując taki
zawód, jest niedopuszczalne by w stanie, w którym bystrość i refleks znacznie obniżają próg skuteczno-
ści i świeżości reakcji, zasiadł znów przy swoim stanowisku. Martwił się też o Guzmana. Mimo różnicy
- 44 -
Noc Polarna
wieku rzędu dziesięciu lat byli przyjaciółmi. Guzman był szczególnie sympatycznym człowiekiem,
życzliwym, pomocnym, był kimś, komu można ufać. Młodość spędził w trudnych warunkach, w nie-
wielkiej mieścinie Puerto Natales, o czym niechętnie opowiadał. Pózno zaczął się uczyć i ciężko mu to
szło. Ojciec nie pozwalał mu spotykać się z kolegami, póki ten nie odrobił zadań szkolnych. Miało to
swoje dobre i złe strony, które dostrzega się dopiero z perspektywy czasu. Miał przez to mało kolegów,
nawet bardzo mało, ale też dzisiaj był szanowanym i cenionym człowiekiem w towarzystwie, w jakim
się obracał. Jego pierwszą i zarazem największą miłością była Francesca, rodowita Włoszka, której ro-
dzice wyemigrowali w latach siedemdziesiątych, w obawie przed utratą życia, które groziło im z rąk
sycylijskiej mafii. Jak zawsze powtarzał, Francesca była największym przyjacielem i cudowną kobietą.
Urodziła mu wspaniałą córkę. która za dwa miesiące ukończy dwadzieścia cztery lata. Prawdziwy skarb.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]