[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Czekają ją niecierpiące zwłoki sprawy. Przede wszystkim
musi rozprawić się z Jorundem. Chce te\ odbyć długą, szczerą
rozmowę z ojcem. Ktoś musi mu wyjaśnić, jak sprawy stoją...
Brit wymyła zęby, rozebrała się i wślizgnęła pod futra w
skarpetach i bieliznie. Unosząca się w powietrzu aura
wrogości sprawiła, \e długo nie mogła zasnąć.
Była jednak bardzo zmęczona, a do twardego posłania zdą\yła
ju\ przywyknąć. Futra otulały ją tak miękko, \e poczuła się
jak w wygodnym kokonie.
Eric odczekał, póki nie nabrał pewności, \e Brit zasnęła.
Narzucił kurtkę i na palcach wymknął się za drzwi, gdzie na
moment przystanął, \eby wło\yć buty.
Za padokiem, wśród drzew, czekał na niego Valbrand, jak
najczarniejszy cień pośród cieni. Jego ogier tak rzadkiej w
Gullandrii karej maści skubał zmarzniętą trawę kilka metrów
dalej.
- Co z tym zdrajcą? - zapytał Eric.
- śyje. Zostawiłem go związanego i zakneblowanego na łasce
losu. Niech sobie czeka, a\ go znajdą kamraci.
- A ten drugi, na zboczu?
- Zrobiłem z nim to samo.
- Udało ci się coś z nich wyciągnąć?
- Nie było okazji, \eby przepytać tego na zboczu. Zabrałem
tylko jego strzelbę i pistolet.
- A ten drugi?
- Mam jego nazwisko. Nazywa się Hans Borger. śałuję, \e nie
było czasu, \eby z niego wyciągnąć więcej.
- Wiemy przynajmniej, \e nasze podejrzenia dotyczące
infiltracji w NIB-ie nie są bezpodstawne.
- Dzięki pomysłom mojej nieposkromionej siostrzyczki. - W
głosie Valbranda zabrzmiał tłumiony śmiech. Ericowi wcale
to się nie podobało. Uwa\ał, \e ani czas, ani temat nie
upowa\nia do \artów.
- Czy nie zdajesz sobie sprawy, \e ta dziewczyna przy byle
okazji pędzi na łeb na szyję ku śmierci? Jej lekkomyślność
graniczy z szaleństwem. Jest wręcz samobójcza.
- Na moje oko, kiedy ją odprowadzałeś, wyglądała na całkiem
zdrową.
- Owszem, wyszła z tego bez szwanku. Tym razem. - Eric
schował ręce do kieszeni i zacisnął pięści. - Jutro wyje\d\a na
południe.
- To twoja czy jej decyzja?
- Powiedziała mi, \e jedzie. To pewnie jedyny punkt, w
którym się zgadzamy.
- A co z waszym ślubem?
- Jak to co? Przecie\ odmawia mi przy ka\dej okazji.
- Mo\e dajesz jej po temu powody?
Gniewne słowa cisnęły się Ericowi na usta, ale jakoś się
pohamował.
- Ja tylko chcę zapewnić jej bezpieczeństwo.
- Nawet ja rozumiem, \e to nie jest kobieta, której zale\y na
bezpieczeństwie. Je\eli rzeczywiście chcesz się o nią starać,
będziesz ją musiał zaakceptować taką, jaka jest.
Eric popatrzył z gniewem na Valbranda.
- Prawisz mi kazania, drogi przyjacielu?
- Staram się tylko być obiektywnym doradcą. Obiektywnym
doradcą... Dobre sobie! To on, Eric, miał mu obiektywnie
doradzać, a Valbrand rządzić.
- Nie mam nastroju, \eby wysłuchiwać twoich porad -
burknął.
- Twoja wola...
Czarny rumak podrzucił kształtną głową i zar\ał. Valbrand
przemówił łagodnie do zwierzęcia:
- Uspokój się, Starkavin. Wszystko w porządku. - Znów
zwrócił się do Erica. - Jaką drogą będzie wracać do pałacu?
- Musimy to jeszcze omówić.
- Bez względu na to, którędy pojedzie, grozi jej niebez-
pieczeństwo.
- Nie musisz mi o tym przypominać.
- Skoro niebezpieczeństwo jest nieuniknione, dlaczego by tego
nie wykorzystać?
Gdzieś w ciemnościach zahukała sowa. Nad ich głowami, za
lasem, pojawił się sierp księ\yca. Noc była bezchmurna i
cicha.
- Nie rozumiem. Do czego zmierzasz? - zapytał Eric. Valbrand
przysunął się bli\ej i zni\ył głos do szeptu.
- Czemu by nie skłonić naszych wrogów do zastawienia na
nas pułapki, ale na naszych warunkach?
Brit siedziała przy stole w kalesonach i grubych skarpetach, na
ramiona zarzuciła szal, zrobiony przez Astę na drutach. Nagle
drzwi uchyliły się i do izby wślizgnął się Eric, trzymając w
rękach buty.
Brit domyśliła się, \e wyszedł na spotkanie z Valbrandem, ale
nie zamierzała z tego powodu wszczynać awantury. Miała
dosyć kłótni.
- Dlaczego nie le\ysz w łó\ku? - zapytał Eric. Było to
oczywiście prowokacyjne pytanie.
Nie twoja sprawa, pomyślała Brit i popatrzyła na lampę na
stole, którą przed chwilą zapaliła. Niestety, jej ciepłe złote
światło ani trochę jej nie uspokoiło.
- Obudziłam się i przekonałam się, \e jestem sama. Po raz
pierwszy od wielu godzin nikt na mnie nie patrzył ze złością i
nie burczał. - Spojrzała na Erica. - Było to całkiem miłe
uczucie. Postanowiłam wstać i nacieszyć się spokojem i ciszą.
- Niestety, zaczęła rozmyślać o Jorundzie i o tym, jaką naiw-
nością się wykazała. Jak mogła uwierzyć, \e agent NIB-u chce
się z nią bezinteresownie zaprzyjaznić?
Eric wzruszył ramionami. Powiesił kurtkę na kołku i odstawił
buty przy drzwiach. Kiedy się odwrócił, powiedział tylko:
- śyczę ci dobrej nocy.
Zgnębiona, pomyślała, \e dłu\ej tego nie zniesie. śe trzeba
coś z tym zrobić.
- Eric...
Zatrzymał się w drodze do łó\ka.
- O co ci znów chodzi?
Poczuła przypływ irytacji. Po co te ciągłe starania, \eby do
niego dotrzeć?
Bo jej na nim zale\y, i to bardzo. Dlatego nie mo\e tego tak
zostawić.
Otuliła się szczelniej szalem.
- Posłuchaj, nie moglibyśmy puścić tego w niepamięć? Jutro
wyje\d\am. Jesteśmy... przyjaciółmi, prawda? A przyjaciele
nie powinni rozstawać się w gniewie.
- Jesteśmy kimś więcej ni\ przyjaciółmi. Dobrze o tym wiesz.
Dlaczego wcią\ próbujesz pomniejszyć znacznie łączącej nas
więzi?
Brit chciała na niego krzyknąć, ale się powstrzymała. Chciała
te\ dotknąć Erica, ale pewnie by mu się to nie spodobało.
Stłumione emocje nie pozwalały jej usiedzieć spokojnie.
Wstała od stołu, a Eric cofnął się o krok. Podeszła do pieca i
zapatrzyła się w tańczące płomienie, szukając w nich uko-
jenia. Po raz pierwszy w \yciu Brit Thorson zapragnęła być
rozsądna. Pomyślała, \e Liv i Elli będą się z niej wyśmiewać.
A matka? Ingrid nigdy w to nie uwierzy.
Odwróciła się do Erica i zaczęła mówić, starannie dobierając
słowa:
- Ja nie pomniejszam tego, co jest między nami. Rzeczywiście
jesteś dla mnie kimś więcej ni\ tylko przyjacielem. Uwa\am,
\e to wa\ne, by przyjaznić się z człowiekiem, na którym mi
tak bardzo zale\y. -
Słuchał jej z kamienną twarzą. Domyśliła się, \e z trudem
tłumi gniewne słowa, a zarazem pragnie wziąć ją w ramiona.
Z tym \e mę\czyzna pokroju Erica nigdy nie pozwoliłby sobie
na uprawianie miłości z osobą, która byłaby jedynie
przyjaciółką.
A ona? Co tu kryć. Ona chciałaby, \eby się z nią kochał.
Czuła to całym spragnionym pieszczot ciałem, przy ka\dym
uderzeniu serca.
Najpierw jednak nale\ało wyjaśnić sobie pewne sprawy.
- Posłuchaj - odezwała się błagalnym tonem - je\eli masz mi
coś do powiedzenia, zrób to; wykrztuś to z siebie.,
- Mówisz serio?
- Jak najbardziej.
- Ostrzegam cię, \e ci się to nie spodoba.
- Nie liczę na to. Uwa\am, \e powinieneś mi to powiedzieć, a
ja muszę cię wysłuchać.
Widocznie jakimś cudem udało jej się do niego trafić, bo
zaczął mówić stłumionym głosem:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]