[ Pobierz całość w formacie PDF ]
* * *
Z Alicją spotkałem się jeszcze dwa czy trzy razy. Telefonowała do mnie i czułem, że
moja osoba dodaje jej w jakiś sposób sił i odwagi. Nie wracała do naszej rozmowy w owej
kawiarence na Piazza del Popolo, a ja dyskretnie o nic nie wypytywałem. Czekała na mnie
zwykle w jakiejś kawiarni, a potem szliśmy na spacer, z trudem wyszukując ulice czy skwery,
gdzie gęstość spalin jest trochę mniejsza. Kiedyś poszliśmy do taniego kina Sala Umberto ,
które znajduje się w pobliżu Piazza San Silvestro, niedaleko Poczty Głównej. Film stanowił
dość dziwną mieszaninę pornografii i sadyzmu. Było to w sumie nudne, głupie i niesmaczne.
Wyszliśmy, nie doczekawszy zakończenia.
Kiedy znalezliśmy się na ulicy, Alicja wzięła mnie pod rękę i spytała, kiedy wracam
do Warszawy.
Odparłem, że mój pobyt w Rzymie dobiega końca i że jutro lub pojutrze muszę się
wybrać na via Veneto do Lotu , aby zarezerwować miejsce w samolocie.
- Chciałabym wracać razem z panem - powiedziała.
- A kiedy pani ma zamiar opuścić Wieczne Miasto?
- W najbliższych dniach. W tej chwili mogę już właściwie odlecieć każdego dnia.
- Będzie mi bardzo miło podróżować w pani towarzystwie - odparłem, choć, prawdę
mówiąc, nie miałem na to najmniejszej ochoty.
Tę dziwną znajomość, zawartą w chmurach, wolałem zakończyć na włoskiej ziemi.
Spotkania z Alicją zaczynały mi już trochę ciążyć. Nie poruszała wprawdzie żadnych
tajemniczych tematów, ale instynktownie wyczuwałem w niej nieustanne napięcie, jakiś
niewytłumaczony niepokój, który i mnie się udzielał. Idąc z nią ulicą, mimo woli oglądałem
się za siebie, jakby pragnąc przekonać się, czy ktoś nas nie śledzi. To wcale nie było zabawne
i czułem się coraz bardziej nieswojo.
Jeszcze tego samego wieczora ustaliliśmy dzień naszego wyjazdu, a raczej odlotu.
Joanna była zdziwiona moją nagłą decyzją.
- Już chcesz jechać? Dlaczego? Mógłbyś posiedzieć jeszcze z tydzień.
Wyjaśniłem, że przed wyjazdem z Warszawy podpisałem umowę z telewizją i jeżeli
chcę dotrzymać terminu, to muszę się natychmiast zabierać do roboty. Czułem, że Joanna nie
wierzy w ten nagły przypływ pracowitości, toteż wcale się nie zdziwiłem, kiedy przy kolacji
raz jeszcze powróciła do tematu Alicji.
- Czy ta twoja znajoma także wyjeżdża z Rzymu? - spytała z niewinną miną.
- Także - odparłem obojętnie.
- A czy masz zamiar uprzedzić Bożenę, kiedy przylatujesz do Warszawy?
- Chyba tak. Zadepeszuję.
- A może lepiej zrób jej niespodziankę. Po co się ma fatygować i wyjeżdżać po ciebie
na lotnisko? To zawsze jest kłopotliwe.
Rzuciłem jej przeciągłe spojrzenie.
- Myślę, że jednak zawiadomię Bożenę - powiedziałem.
- No cóż... Rób, jak uważasz.
* * *
Miałem jeszcze sporo nieprzewidzianych kłopotów z tym wyjazdem. W czasie
ostatniej wycieczki nad Lago di Bracciano wierny fiacik Joanny odmówił posłuszeństwa. W
drodze powrotnej coś zaczęło tak dziwnie zgrzytać, chrypieć, podzwaniać, że z największym
trudem dowlekliśmy się do Rzymu. Na drugi dzień w warsztacie samochodowym
zaprzyjaznieni fachowcy orzekli jednogłośnie, że jeżeli w ogóle da się jeszcze coś zrobić z
tym mocno sfatygowanym samochodem, to kapitalny remont musi potrwać co najmniej dwa
tygodnie. A lotnisko jest oddalone od śródmieścia Rzymu dwadzieścia kilka kilometrów.
Jedynym środkiem lokomocji, jaki mi pozostał w tej sytuacji, był autobus. Niestety, w
przeddzień mojego wyjazdu gruchnęła po Rzymie posępna wieść, iż ogłoszono strajk
kierowców autobusów jeżdżących na lotnisko.
Sytuacja się komplikowała. Jazda taksówką była zupełnie nierealna. Koszt kursu na
lotnisko wynosi około dwudziestu dolarów, a mnie po kupieniu dla Bożeny za ostatnie pięć
tysięcy lirów czepka kąpielowego, o którym od dawna marzyła, zostało tysiąc lirów na opłatę
lotniskową.
Joanna jest kobietą przedsiębiorczą i nie tak łatwo poddaje się przeciwnościom losu.
Usiadła więc przy telefonie i zaczęła opowiadać o moich kłopotach rodzinie swego małżonka
oraz znajomym i przyjaciołom. Rozmówcy przeważnie jednak udawali, iż nie rozumieją, o co
chodzi, wyrażali swoje ubolewanie, narzekali na ciągłe strajki i odkładali słuchawkę.
Wreszcie Bruno, daleki kuzyn Alfreda, zaofiarował się odwiezć mnie na lotnisko swoim
wozem.
Samolot odlatywał około jedenastej. Wstałem więc o świcie, spakowałem się, zjadłem
śniadanie i już o dziewiątej byłem gotowy do drogi. Joanna i Alfredo mieli mi towarzyszyć.
Wszyscy troje usadowiliśmy się w pokoju recepcyjnym, zwanym po włosku
soggiorno, i czekaliśmy cierpliwie, wymieniając nic nie znaczące, konwencjonalne zdania.
Czas mijał, a Bruno się nie pojawiał. Zdenerwowanie moje rosło. Wiedziałem przecież, że
muszę na lotnisku załatwić jeszcze formalności paszportowe i odprawę celną. Powinienem
więc być co najmniej na godzinę przed odlotem. Nawet wyścigowy wóz w tym tłoku nie
może rozwinąć odpowiedniej szybkości. Przechadzałem się nerwowo po pokoju. Alfredo co
chwila spoglądał na zegarek i podbiegał do okna. Najwięcej opanowania wykazywała Joanna.
W momencie kiedy uświadomiłem sobie, że nie zdążę i że muszę odłożyć wyjazd,
wpadł zdyszany Bruno.
- Presto! Prestol - krzyknął od drzwi i porwał moją, walizę.
%7łwawo ruszyliśmy w ślad za nim.
Przyjechaliśmy dosłownie w ostatniej chwili. Nie miałem nawet czasu, żeby się
przyzwoicie pożegnać. Wydałem tylko jakiś niezrozumiały okrzyk i popędziłem ku wyjściu.
Formalności załatwiłem błyskawicznie. Zarówno urzędnicy sprawdzający paszporty, jak i ci z
dogany byli wyraznie zgorszeni moim zachowaniem.
Spocony, wydostałem się wreszcie na płytę lotniska. Biegłem w obawie, że odlecą
beze mnie. Zdążyłem. Zaraz po moim wejściu od samolotu odsunięto schodki.
Prawie wszystkie miejsca były zajęte. Tego dnia Polskie Linie Lotnicze miały
wyjątkowe powodzenie. Usiadłem na przedzie, tuż za kabiną pilota, i odetchnąłem z ulgą.
Czułbym się naprawdę bardzo głupio, gdybym się spóznił. Nie znoszę takich sytuacji. Lubię
być punktualny. W tym wypadku jednak byłem zupełnie bezsilny. Cóż mogłem zrobić?
Musiałem czekać na poczciwego Bruna, którego po drodze zatrzymał policjant, wlepiając mu
mandat za przekroczenie dozwolonej szybkości. Pomyślałem o Bożenie. Wyobraziłem sobie,
jakby się biedaczka przeraziła, gdybym nie przyleciał tym samolotem. Na pewno wyjdzie na
lotnisko. Będzie czekała. Byłoby jej bardzo przykro.
Tak byłem podniecony tym pośpiechem, że nawet nie zwróciłem uwagi na moment
[ Pobierz całość w formacie PDF ]