[ Pobierz całość w formacie PDF ]
samym sobą i swoimi gabarytami. Potrafił zrozumieć, dlaczego Lydia tak bardzo go lubi.
- Wybieramy się na służbową kolację - wyjaśniła Lydia.
- Bez jaj. - Róża zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów. - Nie gniewaj się, Lyd, ale
brązowy to nie jest kolor dla ciebie.
- Będę o tym pamiętać następnym razem, kiedy wybiorę się na zakupy. Różo, trochę
się spieszymy. Mam klucz do skrytki Chestera. Mogłabym odebrać jego rzeczy?
- Jasne. Kiedyś mi mówił, że gdyby coś mu się stało, przyjdziesz po nie. - Róża
zerknął na kelnerkę. - Pilnuj interesu, Becky. Zaraz wracam. Becky uniosła dłoń na znak, że
usłyszała.
- Tędy proszę, do Banku Róży.
Przekręcił klucz w zamku drzwi za barem i poprowadził ich ciemnym korytarzem.
Lydia szła za nim, a za nią Emmett.
Drzwi były zaskakująco ciężkie. Zamknęły się za całą trójką z głuchym łomotem.
Magnetostal, pomyślał Emmett. Trzeba by solidnej lampy lutowniczej albo małej bomby,
żeby się przez nie przedostać. Zciany korytarza wyłożono tym samym materiałem.
Róża zarezonował włącznik. Korytarz zalało zimne światło fluorezonacyjnej żarówki
w suficie i ich oczom ukazały się dwa rzędy skrytek z magnetostali, zabezpieczonych
ciężkimi, magnetorezonacyjnymi zamkami.
- Wygląda jak skarbiec w banku - zauważył Emmett.
- Strzeżony dwadzieścia cztery godziny na dobę - dodał Róża, idąc między rzędami
szafek. Od jego ogolonej na łyso głowy odbijało się fluorezonacyjne światło. - %7łeby się tu
dostać, trzeba przejść obok mnie albo mojej partnerki. Loża Surrealistyczna jest otwarta całą
dobę, a więc nie zdarza się, by nie było nikogo za barem. Z dumą mogę powiedzieć, że Bank
Róży nigdy nie został obrabowany.
- Założę się, że nigdy też nie był ubezpieczony, opodatkowany, nie dostał licencji ani
nie przeszedł audytu - stwierdził Emmett. Róża zatrzymał się przed jedną ze skrytek.
- Nie. Tu, w Banku Róży, nie mamy zbyt wiele do czynienia z urzędami.
- Róża obsługuje raczej specyficznych klientów - mruknęła Lydia, sięgając do torebki.
- Wynajmujemy skrytki ludziom, którzy wolą nie korzystać z usług tego, co nazwałby
pan tradycyjnym bankiem - wyjaśnił Róża.
- Zapewne dlatego, że większość z nich prawdopodobnie natychmiast by aresztowano,
gdyby zjawili się na progu prawdziwego banku. - Lydia wyciągnęła klucz, który dostała w
brązowej kopercie. - Orientujesz się, co Chester tu trzymał?
- Nie. - Róża wziął od niej klucz. - Polityka Banku Róży polega na tym, by nie
zadawać żadnych niezręcznych ani kłopotliwych pytań. Dopóki płacisz w terminie za skrytkę,
jesteś cenionym klientem. Zamek kliknął, gdy klucz na chwilę zakłócił wzorzec jego
wewnętrznego rezonansu. Róża otworzył drzwiczki. Lydia podeszła do niewielkiej skrytki i
do niej zajrzała.
- Wygląda mi to na stary marynarski worek - powiedziała i wyciągnęła rękę.
- Ja to wezmę - zdecydował Emmett.
Stanęła z boku, by mógł wyciągnąć ze skrytki mały, poszarpany płócienny worek.
Niezbyt ciężki. Lydia spojrzała na worek.
- Ciekawe, czemu chciał, żebym to dostała?
- Chyba nie miał nikogo innego, komu mógłby zostawić swoje stare rzeczy. - Róża
zamknął drzwiczki skrytki. - Tylko ciebie Chester nazwałby przyjacielem. Zawsze mi mówił,
że wiele was łączyło. Lydia postawiła worek przed sobą, na podłodze slidera. Gdy Emmett
wsiadał za kierownicę i rezonował silnik, rozsunęła zamek błyskawiczny. W świetle
odbijającym się od deski rozdzielczej zobaczyła wypchaną, pękatą kopertę i małą papierową
torbę.
- Może zaraz staniesz się szczęśliwą właścicielką wygranego losu - powiedział
Emmett.
- Pozwól, że nie będę wstrzymywać oddechu - Lydia wzięła do ręki kopertę. -
Chestera nikt nie nazwałby szczęściarzem.
Złamała pieczęć na kopercie i wyjęła garść pożółkłych papierów. Spojrzała na
pierwszy z nich. Fala mroku, która przez cały dzień na przemian spowijała ją i ustępowała,
jeszcze raz się spiętrzyła i na chwilę ją zalała.
- Co to? - spytał Emmett.
- Podanie Chestera o przyjęcie w poczet członków Stowarzyszenia Paraarcheologów. I
odmowy, które odsyłało mu Stowarzyszenie. - Pokręciła głową, oszołomiona. - Zawsze mi
mówił, jak strasznie gardzi Stowarzyszeniem. Ale według tych dokumentów, ubiegał się o
członkostwo co roku, przez dwadzieścia lat.
- I co roku dostawał odmowę?
- Mhm. Biedny Chester. W głębi serca musiał desperacko pragnąć uznania.
- Wątpię, aby te papiery były jego planem emerytalnym.
- Pewnie nie.
Wsunęła dokumenty z powrotem do koperty i sięgnęła do worka po papierową
torebkę. W chwili gdy jej dotknęła, zamarła. Przeszył ją dreszcz zrozumienia. Energia psi.
- O rany - szepnęła. Emmett bacznie jej się przyjrzał.
- O co chodzi?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]