[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pytali o Corinne i obrzucali ją niechętnym spojrzeniem. Czuła się
okropnie. Poczuła się jeszcze gorzej, kiedy goście rozdzielili ją z
Anula & polgara
Nicholasem. Zaopatrzyła się w następne piwo i powoli przeszła z
wielkiego salonu recepcyjnego do sąsiedniego pokoju. Chciała uciec od
tłumu, ale i tu ktoś był; przy kominku siedziała nobliwa starsza pani.
- Miło jest na chwilę usiąść przy kominku - zagadnęła uprzejmie. -
Jestem Gail Fenton.
- Delores Forewood, matka Billa - przedstawiła się starsza pani z
uśmiechem.
- Musi być pani bardzo dumna z syna.
- Zależy kiedy. To urodzony polityk. Gra wysoko i któregoś dnia
może się rozczarować. - Matka urodzonego polityka, okazawszy się
urodzoną weredyczką, zerknęła tęsknie na piwo.
- Przynieść szklaneczkę? - podchwyciła Gail w lot.
- Przynieś, proszę, tylko uważaj, żeby Jo-Ann nie zauważyła, byłaby
wściekła. A tym z kim przyszłaś, można wiedzieć?
- Z Nicholasem Baronem - powiedziała Gail i dodała po chwili: -
Musiał szybko znaleźć kogoś, kto by mu towarzyszył zamiast Corinne.
Jestem opiekunką jego córki.
- Nicholas Barone... - mruknęła dama. - Przystojny, błyskotliwy i
chyba śmiertelnie już znudzony. Nie jesteś w jego typie.
- Też odnoszę takie wrażenie.
- Może gust zaczyna mu się poprawiać.
Gail parsknęła śmiechem.
- Cieszę się, że panią poznałam. Zaraz przyniosę piwo.
Tak miło się jej rozmawiało z weredyczną damą, że ocknęła się z
pogawędki dopiero wtedy, gdy dojrzała nad swoją głową sylwetkę
Nicholasa.
- Nigdzie nie mogłem cię znaleźć - stwierdził z wyrzutem i spojrzał
na Delores. - Powinienem się był domyślić, że Gail znajdzie sobie
najbardziej zajmujące towarzystwo na tym przyjęciu.
- Pochlebca, jak każdy Włoch - zbyła jego komplement Delores. -
Jesteście jeszcze gorsi od Irlandczyków.
Nicholas wybuchnął śmiechem.
- Coś o tym wiesz, twój mąż był Irlandczykiem.
- A jakże, był. Bardzo miło gawędziło mi się z nianią twojej córki.
Przychodź do nas z Gail, życzę twoim towarzyszącym częstych i
Anula & polgara
licznych chorób.
- Jesteś jak łyk świeżego powietrza, Delores.
- Na pewno. Po godzinie przebywania w oparach absurdu musi ci się
tak wydawać.
- Zawsze dobrze się z tobą rozmawia, Delores, ale na nas już czas.
- Przychodź częściej, Gail - powiedziała jeszcze Delores na
pożegnanie.
Wyszli z przyjęcia, sprzeczając się o nagłe zniknięcie Gail, ale do
tego, czemu Nicholas starał się ukryć, że za towarzyszkę ma opiekunkę
do dziecka, już nie wrócili.
Następnego dnia rano Gail siedziała w kuchni i przeglądała gazetę.
Molly tymczasem zajadała cheerios, swoje śniadanie.
W kolumnie towarzyskiej dziennika Gail natrafiła na zdjęcia z
koktajlu. Na jednym widniał Nicholas zatopiony w rozmowie z
oszałamiającą kobietą. Gail wpatrywała się smętnie w zdjęcie i już nie
czuła się „prawie ładna". Ani nawet „trochę ładna".
- Pan Nicholas? - zagadnęła Ana, gospodyni Nicholasa. - W
gazetach zawsze pełno jego zdjęć. Lubią go fotografować i nic
dziwnego, taki przystojny mężczyzna. Kobiety za nim szaleją, a on
żadnej nie chce.
- Mówił mi - przytaknęła Gail.
- Tak? - zdziwiła się Ana.
- Mężczyźni mówią mi różne rzeczy o sobie, traktują mnie jak
kumpla, nie widzą we mnie potencjalnej partnerki. A Nicholas?
Rzeczywiście jest przystojny, tak przystojny, że powinnam dostawać
dodatek za pracę w niebezpiecznych warunkach. Ana parsknęła
śmiechem.
- Żartujesz. Masz poczucie humoru. Ale Gail wcale nie żartowała.
Nachyliła się, wytarła rączki i buzię Molly, a mała natychmiast
chwyciła ją za włosy.
- To takie słodkie, jak ona lgnie do ciebie - rozczuliła się Ana.
I czasami odrobinę bolesne, pomyślała Gail, chociaż potrafiła też
znaleźć jasną stronę ulubionej rozrywki swojej podopiecznej.
- Molly to chyba jedyna osoba, która lubi moje rude włosy. I jedyna,
której jest wszystko jedno, w czym mnie widzi, w markowych ciuchach
Anula & polgara
czy w dresie.
Molly ją uwielbiała, ale Nicholas nigdy nie będzie jej uwielbiał, musi
się pogodzić z tą smutną prawdą.
Ponury nastrój nie opuszczał Gail przez następne dwa dni, rozgrzał ją
dopiero czwartkowy mecz siatkówki. Grała tak zapalczywie, że
nadwerężyła sobie ramię. Bolało tak bardzo, że nie poszła już do baru z
kolegami. Wróciła prosto do domu. Cichutko przeszła przez hol,
zmierzając prosto do swojego pokoju; zaszyć się w kącie i nikogo nie
widzieć.
- Jak udał się mecz? - dobiegł ją zza pleców aż zbyt dobrze znajomy
głos.
Nie odwróciła się.
- Świetnie, zrobiliśmy z tamtych miazgę, a ja przy okazji mam
kontuzję ramienia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]