[ Pobierz całość w formacie PDF ]
To był Lanier? spytała bezgłośnie Kumiko.
Tak potwierdził Colin. Petal wymienił go z nazwiska we wcześniej-
szej rozmowie. Swain i Lanier spędzili razem dwadzieścia pięć minut.
Szczęk klamki, poruszenie.
SWAIN: Cholerna wpadka. Nie przeze mnie. Ostrzegałem cię przed nią i pro-
siłem, żebyś ostrzegł tamtych. Urodzona morderczyni, prawdopodobnie psycho-
patka. . .
LANIER: To twój problem, nie mój. Tobie potrzebny jest ich produkt i moja
współpraca.
SWAIN: A jaki jest twój problem, Lanier? Dlaczego w to wszedłeś? Tylko po
to, żeby odsunąć z drogi Mitchell?
LANIER: Gdzie mój płaszcz?
SWAIN: Petal, podaj panu Lanierowi jego pieprzony płaszcz.
PETAL: Proszę.
LANIER: Mam wrażenie, że oni chcą tej twojej brzytwy tak samo jak chcą
Angie. Stanowczo jest częścią zapłaty. Ją także wezmą.
SWAIN: I życzę im szczęścia. Jest już na pozycji, w Ciągu. Przed godziną
rozmawiałem z nią przez telefon. Skontaktuję ją z moim człowiekiem, tym, który
miał zorganizować. . . dziewczynę. A ty też tam wracasz?
LANIER: Dzisiaj wieczorem.
SWAIN: Zatem nie ma powodów do obaw.
LANIER: Do widzenia, Swain.
PETAL: Ale z niego skurwysyn. . .
SWAIN: Nie podoba mi się to wszystko. . .
160
PETAL: Za to towar ci się podoba, co?
SWAIN: Nie mogę narzekać. Jak myślisz, dlaczego chcą mieć też Sally?
PETAL: Bóg wie. . . Ale niech ją sobie biorą.
SWAIN: Oni. Nie lubię onych .
PETAL: Nie będą chyba zachwyceni, że poleciała tam z własnej inicjatywy,
w dodatku z córką Yanaki. . .
SWAIN: Nie. Ale wkrótce znowu będziemy mieli pannę Yanaka. Jutro po-
wiem Sally, że Prior jest w Baltimore i kształtuje tę dziewczynę.
PETAL: Paskudny interes.
SWAIN: Przynieś mi dzbanek kawy do gabinetu.
* * *
Leżała na wznak z zamkniętymi oczami. Zapisy Colina rozwijały się w umy-
śle, podawane bezpośrednio do nerwów słuchowych. Swain większość swoich
interesów prowadził chyba w pokoju bilardowym, co oznaczało, że słyszała lu-
dzi wchodzących i wychodzących, początki i końcówki rozmów. Dwaj ludzie,
z których jeden mógł być tym czerwonym na twarzy, prowadziło nieskończoną
dyskusję o wyścigach psów i jutrzejszych zakładach. Ze szczególnym zacieka-
wieniem wysłuchała, jak Swain i człowiek z Sekcji Specjalnej (SS, nazywał ją
Swain) omawiali jeden ze szczegółów umowy tuż pod marmurowym popiersiem,
gdy policjant zbierał się do wyjścia. Zatrzymywała nagranie kilka razy, żądając
wyjaśnień. Colin próbował odgadnąć, o co chodzi.
To bardzo skorumpowany kraj stwierdziła w końcu, głęboko poruszona.
Może nie bardziej od twojego.
Ale czym Swain płaci tym ludziom?
Informacją. Moim zdaniem nasz pan Swain wszedł ostatnio w posiadanie
bardzo cennego zródła informacji i w tej chwili przekuwa je we władzę. Na pod-
stawie tego, co słyszałem, zaryzykowałbym twierdzenie, że zajmuje się tym już
od dłuższego czasu. Jest w miarę oczywiste, że idzie w górę, rośnie. Pewne fakty
sugerują, że w tej chwili jest człowiekiem o wiele ważniejszym, niż był jeszcze
tydzień temu. Trzeba też wziąć pod uwagę fakt zwiększenia liczby personelu. . .
Muszę zawiadomić. . . przyjaciółkę.
Shears? O czym zawiadomić?
O tym, co powiedział Lanier. %7łe zostanie porwana razem z Angelą Mit-
chell.
A gdzie ona jest?
W Ciągu. W hotelu. . .
161
Zadzwoń do niej. Ale nie stąd. Masz pieniądze?
Chip MitsuBanku.
Nie przyda się w naszych telefonach. Przykro mi. Może jakieś monety?
Wstała z łóżka i starannie posortowała nominały angielskich pieniędzy, jakie
nazbierały się na dnie torebki.
Mam. Znalazła grubą, błyszczącą monetę. Dziesięć funtów.
Potrzebne są dwie takie, żeby przeprowadzić rozmowę lokalną. Wrzu-
ciła mosiężną dziesiątkę do torebki.
Nie, Colin. Nie przez telefon. Znam lepszy sposób. Muszę się stąd wydo-
stać. Teraz. Dzisiaj. Pomożesz mi?
Oczywiście zapewnił. Chociaż radziłbym ci zrezygnować.
Ale zrobię to.
Doskonale. Jak masz zamiar się do tego zabrać?
Powiem im oświadczyła że muszę iść na zakupy.
Rozdział 27
NIEDOBRA KOBIETA
Mona odgadła pózniej, że kobieta musiała się dostać do środka trochę po pół-
nocy, ponieważ było to już po powrocie Priora z torbą krabów. Drugą torbą kra-
bów. W Baltimore naprawdę dobrze je robili. Po magu zwykle była głodna, więc
namówiła go, żeby przyniósł jeszcze trochę. Gerald zaglądał co jakiś czas i zmie-
niał jej dermy na rękach. Prezentowała mu swój najlepszy głupawy uśmiech,
a kiedy tylko wyszedł, wyciskała z nich lek i przyklejała z powrotem. W koń-
cu Gerald powiedział, że powinna się trochę przespać. Pogasił światła i ustawił
fałszywe okno na najniższy poziom: krwistoczerwony zachód słońca.
Gdy znów została sama, wsunęła dłoń między łóżko a ścianę. W dziurze
w gąbce odszukała paralizator.
Zasnęła mimo woli. Czerwony blask w oknie przypominał zachód słońca
w Miami. Musiała śnić o Eddym, a w każdym razie o lokalu Hooky ego Greena
i jak tańczyła z kimś na trzydziestym drugim piętrze, ponieważ kiedy przebudziło
ją załamanie, nie była pewna, gdzie się znajduje. Miała za to w głowie bardzo wy-
razną i dokładną mapę wyjścia od Hooky ego Greena i wiedziała, że lepiej zejść
po schodach, bo na dole czekają kłopoty. . .
Siedziała już na brzegu łóżka, kiedy przez drzwi wszedł Prior. Naprawdę
przez , bo były zamknięte, kiedy w nie uderzył. Wpadł tyłem, a drzwi rozpa-
dły się w drzazgi i strzępy płyty pilśniowej podobne do plastrów miodu.
Zobaczyła, jak pada na ścianę, potem na podłogę, a potem już się nie ruszał,
a ktoś inny stanął w progu oświetlony od tyłu blaskiem padającym z sąsiednie-
go pokoju. Nie widziała twarzy, jedynie dwa łuki odbitej czerwieni fałszywego
zachodu słońca.
Podciągnęła nogi na łóżko i cofnęła się pod ścianę, sięgając ręką do. . .
Nie ruszaj się, dziwko. W głosie było coś przerażającego. Brzmiała
w nim jakaś pieprznięta radość, jakby wrzucenie Priora przez drzwi było wyjąt-
kową okazją. Poważnie. Nawet nie drgnij. . .
Kobieta trzema krokami pokonała pokój. Stanęła blisko, tak blisko, że Mona
163
wyczuła chłód promieniujący ze skórzanej kurtki.
Dobra powiedziała Mona. Dobra. . .
Ręce chwyciły ją błyskawicznie. A potem leżała płasko na plecach, z ramio-
nami przyciśniętymi do gąbki, a coś. . . paralizator. . . zawisło tuż nad jej twarzą.
Skąd wzięłaś tę zabawkę?
A, to. . . odpowiedziała Mona, jakby chodziło o coś, co widziała kiedyś,
ale o czym zapomniała. Było w kurtce mojego chłopaka. Pożyczyłam ją od
niego.
Serce biło jej mocno. Te okulary były jakieś dziwne. . .
Czy ten gówniarz wiedział, że to masz?
Kto?
Prior wyjaśniła kobieta i puściła ją.
Potem odwróciła się. I kopnęła go, i znowu, raz po raz, mocno.
Nie. . . uznała i zaprzestała kopania równie nagle, jak zaczęła. Nie
sądzę, żeby Prior wiedział.
W progu stanął Gerald spokojny, jakby nic się nie stało, tyle że spoglądał
z żalem na tę część drzwi, która pozostała jeszcze w futrynie. Przesuwał kciukiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]