[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Gren leżał bez ruchu, na pół ukryty w krzakach, i patrzył. Piękność unosiła się w górze, ledwo
widoczna w gęstniejącej mgle, wykrzykując z przerwami swoje hasła. Trzeci szczudłak wystrzelił z
piskiem w niebo. Gren patrzył, jak się prostuje, wolniej od swych poprzedników, gdy zabrakło
słońca.
Kontynent zniknął mu z pola widzenia. Trzepoczący motyl przemknął koło niego bezpowrotnie;
pozostał samotny na nie znanej nikomu wyżynie, otoczony przez wszechświat wodnistej ciemności. W
dali jęczała góra lodowa, jej skarga niosła się monotonnym echem przez ocean. Gren był sam,
odseparowany od swego gatunku przez magicznego smardza, który kiedyś karmił go nadziejami i
marzeniami podboju, a teraz wywoływał w nim tylko mdłości. Ale nie widział żadnego sposobu
pozbycia się grzyba.
- O, następny - zauważył smardz, wdzierając się z premedytacją w jego myśli.
Czwarty szczudłak wyskoczył z pobliskiej skały. Jego pojemnik majaczył nad nimi jak odcięta
głowa zawieszona na brudnej ścianie mgły. Powiew schwytał ją i zderzył z sąsiadem. Ukwiałowate
wyrostki przylgnęły do siebie, sczepiając na stałe obydwa pojemniki chwiejące się łagodnie na
swoich długich łodygach.
- Ha! - wyrzekł smardz. - Patrz dalej, człowieku, i nie zamartwiaj się. Te kwiaty nie są
osobnymi roślinami. Dopiero sześć, ze wspólnym układem korzeniowym, tworzy jedną roślinę.
Wyrosły z dobrze nam znanych pełzołapów, sześciopalcych, bulwiastych korzeni. Patrz, to zobaczysz,
że dwa pozostałe kwiaty tej właśnie grupy zostaną w krótkim czasie zapylone.
Coś z podniecenia grzyba udzieliło się Grenowi, rozgrzewając go, kiedy tak leżał skulony
wśród zimnych kamieni. Skoro nie mógł robić nic innego, wytrzeszczał oczy i czekał przez wieki
całe.
Wróciła Yattmur; zarzuciła na niego uplecioną przez brzunio - brzuchy matę i legła obok prawie
bez słowa. Wreszcie zapylony piąty kwiat szczudłaka znienacka zagrzechotał, wznosząc się. Jego
wyprężona tyczka skłoniła się ku jednemu z sąsiadów; zespoliły się i jednocześnie przechyliły do
drugiej pary, zwierając się z nią tak, że wiązka czterech tyczek oraz jeden wspólny pojemnik
sterczały teraz wysoko nad głowami ludzi.
- Co to znaczy? - zapytała Yattmur.
- Zaczekaj - szepnął Gren. Ledwo to powiedział, gdy ostatni już, szósty, zapłodniony bęben
podążył do swych braci. Zawisł drżący we mgle w oczekiwaniu na ruch powietrza; dmuchnął wiatr i
prawie bezdzwięcznie wszystkie sześć bębnów zbiło się w jeden lity korpus. W powietrznym całunie
wyglądało to niby jakieś latające stworzenie.
- Czy możemy już iść? - spytała Yattmur. Gren dygotał.
- Każ dziewczynie, żeby przyniosła ci coś do jedzenia zabrzęczał smardz. - Ty musisz tu jeszcze
zostać.
- Masz tutaj zostać na zawsze? - Yattmur była zirytowana przekazaną jej przez Grena
wiadomością.
Pokręcił głową. Sam nie wiedział. Zniecierpliwiona Yattmur zniknęła we mgle. Sporo czasu
minęło, nim powróciła, a do tej pory szczudłak posunął się już o krok dalej w swej ewolucji. Mgła
się nieco rozstąpiła. Promienie słońca padły na szczudłaka, który rozbłysnął jak odlew z brązu. Jakby
zachęcony niewielką dodatkową ciepłotą, szczudłak poruszył jedną ze swoich sześciu tyczek.
Odłamał od systemu korzeniowego jej dolny koniec, zamieniając tyczkę w nogę. Tę operację
powtórzyła każda z pozostałych nóg. Kiedy ostatnia została uwolniona, szczudłak okręcił się i... -
och, widzieli to jak na dłoni - pojemniki nasienne zaczęły schodzić ze wzgórza na szczudłach,
powoli, lecz miarowo.
- Idz za nim - zabrzęczał smardz.
Dzwignąwszy się na nogi, Gren ruszył za stworzeniem, krocząc równie sztywno jak ono.
Yattmur towarzyszyła mu w milczeniu. %7łółte urządzenie również, tyle że górą. Szczudłak wybrał
przypadkowo ich tradycyjną drogę do plaży Kiedy brzunio - brzuchy ujrzały, jak nadciąga, z piskiem
uciekły w krzaki. Niewzruszony szczudłak trzymał kurs - ostrożnie przeszczudłował przez ich obóz i
wkroczył na piasek. Tutaj też się nie zatrzymał: wszedł w morze i wkrótce niewiele poza bryłą
sześcioczęściowego korpusu wystawało ponad wodę. Brodząc w kierunku wybrzeża, powoli
rozpłynął się we mgle. Piękność pogoniła za nim ze swoimi sloganami i powróciła w ciszy.
- Widzisz! - zagrzmiał smardz, pobrzękując tak donośnie wewnątrz czaszki Grena, że chłopak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]