Indeks IndeksDebra White Smith [Lone Star Intrigue 01] Texas Heat (pdf)(1)LE Modesitt Eschbach 03 Ghost of the White Nights (v1.0)James White SG 07 Code Blue EmergencyFrank Herbert The White PlagueE.White Przypowiesci ChrystusaArtur Morena Czas zatrzymuje się dla umarłychHabits of Highly Effective People76 Pan Samochodzik i perśÂ‚y ksi晜źnej Daisy I.KarstAnthony Samuel Policastro Absence of Faith (v5.0) (pdf)Cooper Davis Bound By Nature
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • raju.pev.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]

     To nie jest moja banda, admirale. Nie dałeś mi dokończyć, woląc rzuty no-
    żem poćwiczyć, ale teraz dokończę. Choćby przyszło mi admirałami floty o po-
    kład rzucać.  Vensuelli skrzywił się szyderczo, skrzyżował ramiona, wsparł się
    o międzyokienny filarek.  Powiedziałem, że kandydaci na buntowników u mnie
    byli. Nie zdążyłem dopowiedzieć, że wybijałem im to z głów, jak mogłem. I że do
    kapitana poszedłem, z ciężkim sercem, bo donosicielstwem się brzydzę. I że kapi-
    tan za drzwi mnie wywalił, prowokatorem nazywając i każąc odszczekać wszyst-
    kie te potwarze, jakie na dobrych patriotów i zacnych marynarzy rzucam.
     Powiedzmy  zaczął powoli Vensuelli  powiedzmy, że wygodnie mi bę-
    dzie w to uwierzyć. Powiedzmy, że jak owi marynarze z twojej opowieści bardziej
    maga, niż jego trupa potrzebuję. Jedno mi tylko wyjaśnij, bym mięśni twarzy nie
    nadwerężył, robiąc dobrą minę do złej gry. Jakim cudem mianowicie te sześć dni
    buntu przeżyłeś? Można nie spać dwie noce, trzy. . . Ale sześć? Nie da się.
     Nie da  potwierdził Debren.  I nawet nie próbowałem. Ostatecznie
    skąd mogłem wiedzieć, że akurat dzisiaj was spotkamy? %7łe w ogóle spotkamy?
    Nie jestem wróżbitą.
    86
     No to jak?
     To proste, kiedy się ma angaż na pokładowego czarodzieja. Wyjaśniłem
    im, że nie ma sensu zakradać się nocą i podrzynać mi gardło. Bo przed snem
    zawsze patrzę w zwierciadło, wymawiam magiczną formułę i widzę, co się do
    świtu zdarzy.
     I co, nie próbowali ci tego zwierciadła niby przypadkiem stłuc?
     Próbowali. Skutecznie. Dlatego, wybaczcie, zarośnięty chodzę. Wszystkie
    lustra na okręcie szlag trafił.
     Wy też wybaczcie, że się powtarzam. Ale jak, do cholery, udało się wam
    przeżyć?
     To wiadro, panie Vensuelli. Nie temu służy, coście myśleli. W wiadrze
    z wodą jak w zwierciadle można. . .
     Zaraz, zaraz. . . Coś ty przedtem powiedział, Debren? Nie teraz; przedtem.
    %7łe. . . że nie jesteś. . .
     Admirale, wy nie jesteście prostym, niepiśmiennym marynarzem. Coście
    sobie myśleli? Ja się przy tym cholernym wiadrze ogolić nie umiem, a co dopiero
    mówić o przepowiadaniu przyszłości.
    * * *
    Karawela  Jaskółka była krótsza od  Aramizanopolisańczyka . Trochę nad-
    rabiała większą szerokością, podpatrzoną na kupieckich statkach, ale nie zmie-
    niało to faktu, że wypierała o połowę mniej wody. Kasztele za to  i dziobowy,
    i rufowy  miała równie obszerne, jeśli nie większe. Ten z tyłu, sam w sobie
    wysoki, przyozdobiono jeszcze drewnianymi blankami. Dopiero z bliska, drapiąc
    się po stromych i wąskich schodkach, Debren pomyślał, że nie o urodę chodzi-
    ło. Nadbudówka, choć gęsto zdobiona, pomalowana na zieleń i błękit oraz lśnią-
    ca czystymi szybami galerii, jeszcze gęściej upstrzona była dziobami po grotach
    strzał i bełtów. Niektóre dziury, przebite na wylot i załatane, były naprawdę duże.
    Docenił to, gdy dotarł na odkryty pomost i mógł oszacować grubość tych niby
    ozdobnych zębów upodabniających okręt do pływającego zamku. Niejeden za-
    mek pozazdrościłby  Jaskółce ochrony dawanej strzelcom.
     Luwanec, zmień sternika  polecił Vensuelli wygolonemu na zero mło-
    dzieńcowi z kolczykiem w lewym i dziurą po strzale w prawym uchu. Młodzie-
    niec, uśmiechnięty uprzejmie, szedł jako ostatni z trójki, oficjalnie po to, by w ra-
    zie czego przytrzymać spadającego ze schodni czarokrążcę.  Pani Zelgan tutaj?
    Cóż za radosna niespodzianka. Czy nie zechciałabyś równie radosnej kucharzowi
    uczynić, w kambuzie go odwiedzając? Ucieszy się.
    Admirał wyszczerzył zęby i wykonał półukłon, ale do beretu nie sięgnął. De-
    bren ocenił, że za jego uprzejmością kryje się uprzejmość i nic więcej. Co trochę
    87
    dziwiło, aczkolwiek bez przesady. Ubrana w strój pazia, raczej polowy niż repre-
    zentacyjny, choć przesadnie biżuterią uzupełniony, stojąca obok sternika kobie-
    ta prezentowała miłą dla oka figurę. Twarz, okolona jasnymi włosami, zebrany-
    mi pod toczek, była już tylko ładna. Coś powstrzymywało przed użyciem słowa
     miła przy jej opisie, chociaż Debren zdawał sobie sprawę, że jakiś czas temu
    przestał być obiektywnym sędzią w takich kwestiach. Lenda Branggo. . . No cóż,
    takim jak teraz, niby życzliwym uśmieszkiem, ubrana na niebiesko i fioletowo
    blondyneczka akurat mocno Lendę przypominała.
     Nie wątpię  powiedziała, nie siląc się na uprzejmy ton.  Zdążyłam za- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •