[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kapitan myśli, że nie wytrzyma nawet jednej minuty. Przymyka oczy i zaciska dłoń na
kolbie rewolweru. Kolba jest śliska i wydaje się, że wyskoczy z dłoni jak spienione mydło.
- %7łyjesz jeszcze? - pyta Broniak.
- Nie ruszaj... - mówi ochrypłym głosem kapitan. - Nie...
- Co tam mówisz? - woła zaczepnie Broniak. - Już nawet nie możesz mówić. Jeszcze
trzy minuty. Wytrzymasz jeszcze dwie minuty?
Kapitan z trudem unosi powieki. Dostrzega Broniaka w wielkim i zamglonym
oddaleniu.
Serce bije nierytmicznie i coraz wolniej. Kapitan myśli o zwycięstwie, które
przeistacza się w klęskę. Nie po raz pierwszy. Lecz tym razem klęska jest ostateczna. Myśli o
sierżancie, boi się o niego. I pociesza się, że to uderzenie drzwiami nie mogło zabić sierżanta.
Ogłuszyło go, zamroczyło, potłukło - i to chyba wszystko. Jeśli tak, dlaczego sierżant nie
przychodzi?
Kapitan przypomina sobie, że wymknął się ze szpitala. I że odwiedziła go dzisiaj
Halina. Mówiła, że będzie na niego czekać i że przyjdzie jutro. Przyjdzie dzisiaj, bo już jest
na pewno po północy. Przyjdzie dzisiaj i dowie się... O czym się dowie, że co? %7łe mnie już
nie ma, to znaczy, że...
Otwiera oczy. Wyraznie dostrzega Broniaka. Siedzi, patrzy w jego stronę, uśmiecha
się. Czuje do niego obrzydzenie i nienawiść przede wszystkim za to, że już nie spotka się z
Haliną, że jej nigdy nie zobaczy. Na twarz Broniaka nakładają się odbitki innych twarzy: to
twarze przestępców, z którymi kapitan walczył od tylu lat, także twarz Szydły i Moniki.
Unosi lufę rewolweru. Chce teraz wpakować w te setki nałożonych na siebie twarzy cały
magazynek. Chce zastrzelić ten drwiący, bezczelny uśmiech Broniaka.
Mgła zasnuwa oczy, opadają powieki.
Kapitan słyszy głos Broniaka:
- Jesteś gotów? Koniec, nie? Za minutę tam podejdę i odbiorę ci rewolwer, jak
śpiącemu dziecku wyjmuje się zabawkę z ręki... Miałeś pecha, że trafiłeś na mnie.
119
W hali rozlega się donośny odgłos pojedynczych kroków, dudniący ponad głowami
kapitana i Broniaka. Kapitan słyszy te kroki. Leży nieruchomo, wsparty o skrzynkę,
przytuliwszy twarz do szorstkich desek. Broniak zadziera głowę. W miejscu, gdzie wisi
żarówka, dostrzega sierżanta Kłosa.
- Paweł! - woła sierżant. Echo powtarza to wołanie.
Kapitan słyszy, chce coś odpowiedzieć, wstać, przywołać sierżanta, lecz nie potrafi
tego wykonać i to go zdumiewa, pózniej przeraża. Już nic nie można zrobić.
-.Paweł!
I znowu echo zwielokrotnia wołanie.
Kapitan bezdzwięcznie porusza ustami. Zaciska dłoń na kolbie. Rewolwer zaczyna mu
ciążyć, lufa lekko opada.
Broniaka zastanawia milczenie kapitana. Może miał rację, kiedy wmawiał mu, że
umrze za kilka minut? Wpatruje się w skrzynkę, za którą leży kapitan. Nic nie widzi prócz
oślepiającego kręgu światła. Jednak trzeba spróbować, zawsze trzeba próbować, aż do końca.
Siedząc na skrzynce, Broniak przesuwa w bok prawą stopę, cal po calu. Pózniej czeka,
ale nic się nie dzieje; Odsuwa więc w lewo lewą stopę i cofa ją do tyłu, żeby mieć mocniejsze
oparcie, kiedy nagle wstanie i skoczy między skrzynki.
- Paweł! - jeszcze raz woła sierżant, już z innej strony galerii, zbliżając się do linii
wąwozu.
Kapitan postanawia skończyć z tym przeklętym bezwładem ciała, z tą
nieruchomością, która przytłacza go do ziemi. Przecież nie umiera, przecież musi skończyć z
tym wszystkim, przecież musi wrócić do szpitala... Chce dzwignąć się na lewej ręce, w której
trzyma rewolwer, chce podeprzeć się nią i wstać - więc bezwiednie, w przedśmiertelnym
skurczu zaciska w dłoni kolbę rewolweru. Strzela.
W tym samym momencie Broniak powoli unosi się, prostuje ciało - i właśnie wtedy
kula uderza w pionową ścianę skrzynki. Wyłupuje drzazgi w miejscu znajdującym się między
rozchylonymi łydkami Broniaka.
Broniak natychmiast siada.
Głowa kapitana kołysze się jeszcze i osuwa na ramię wsparte o skrzynkę. Zaciśnięty w
dłoni rewolwer opadł po odrzucie.
- Paweł! - woła sierżant. - Nie strzelaj! To ja, Franek, sierżant Kłos!
Kapitan wyraznie słyszy wołanie sierżanta. Myśli: dobrze, że jesteś, nareszcie... i
dobrze, że on cię nie zabił. Pomożesz mi wstać i pójdziemy stąd, razem z tym... Trzeba go
odwiezć do aresztu.
Sierżant znajduje się na galeryjce, w miejscu, skąd widać już głęboki wąwóz
utworzony ze skrzynek, worków i beczek. Widzi światło reflektora, dostrzega w tym blasku
twarz Broniaka, jego skuloną postać. Niepokoi go coraz bardziej milczenie kapitana.
Dlaczego nie odpowiada? Może umiera? Jeżeli umiera, to skąd ten strzał? Jeśli Broniak nie
ucieka, słysząc jego głos i kroki, to kto więzi go na tej skrzynce?
Schodzi z galerii po metalowych szczeblach rusztowania. Pełen najgorszych przeczuć,
chce coś mówić, byle tylko Broniak nie zorientował się, że co najmniej przez minutę znajdzie
się poza zasięgiem wzroku sierżanta. Mówi więc:
- Paweł, lepiej nic nie mów. Jesteś na pewno zmęczony. Dobrze, że trzymasz Broniaka
na muszce. Dzwoniłem już do komendy. Za kilka minut przyjadą, może już są...
%7łeby przedostać się do wąwozu od strony kapitana, sierżant musi przejść sąsiedni
korytarz. Wciąż mówi głośno:
- Wziąłem od strażnika jego rewolwer. On ma karabin, czeka przy wejściu do hali.
Kazałem mu czekać, dobrze? Niech tam czeka.
Nie może wejść w krąg światła, bo Broniak zauważy, że on nie ma broni.
Sierżant znika za stosem skrzyń. Stara się mocno uderzać butami o cementową
podłogę. Wreszcie pojawia się u krańca tego głównego korytarza, w którym siedzi na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]