[ Pobierz całość w formacie PDF ]
No więc tak; przez cały tydzień miałem nie zobaczyć Ellie. Wygrzebałem jakiegoś
zaskórniaka (niewiele tego było) i kupiłem mały pierścionek z zielonym oczkiem w
kształcie irlandzkiej koniczyny. Podarowałem go jej w prezencie urodzinowym.
Była wniebowzięta.
- Przepiękny - powiedziała.
16
Rzadko nosiła biżuterię, a jeśli już coś wkładała, to na pewno prawdziwe
brylanty czy szmaragdy. Ale mój zielony irlandzki pierścioneczek bardzo się jej
spodobał.
- To mój najmilszy prezent urodzinowy - powiedziała.
Dostałem potem od niej pisaną w pośpiechu kartkę. Zaraz po urodzinach wyjeżdżała
z rodziną do południowej Francji.
Ale nie martw się - pisała - wracamy za dwa, trzy tygodnie. Potem jedziemy do
Stanów. W każdym razie spotkamy się. Jest coś, o czym chciałabym z Tobą pomówić.
Coś specjalnego&
Byłem niespokojny. Czułem się okropnie, kiedy Ellie wyjechała do Francji.
Zasięgnąłem języka w sprawie Cygańskiego Gniazda. Znalazł się kupiec. Była to
transakcja prywatna, ale kto został nabywcą, dokładnie nie wiadomo. Aktu kupna
dokonała londyńska firma prawnicza. Próbowałem się czegoś dowiedzieć, bez
skutku. Kancelaria trzymała całą sprawę w tajemnicy. Nie zwróciłem się, rzecz
jasna, do szefów firmy. Zaczepiłem jakiegoś urzędnika i w ten sposób zdobyłem
garść niejasnych informacji. Cygańskie Gniazdo zakupiono dla pewnego bogatego
klienta, który traktował je jako dobrą lokatę. Liczył, że wartość posiadłości
wzrośnie, kiedy ludzie zaczną więcej inwestować w zabudowę terenów w tej części
kraju.
Trudno się czegoś dowiedzieć, kiedy ma się do czynienia z prawdziwie ekskluzywną
firmą. Wszystko otoczone jest ścisłą tajemnicą, jakby chodziło o asa wywiadu z
M.I.5. Firma występuje w imieniu jakiegoś tajemniczego klienta, którego nie
tylko nie można wymienić z nazwiska, ale nawet o nim wspomnieć. Tacy nie zajmują
się osobiście przebijaniem ofert.
Niepokój narósł we mnie do granic wytrzymałości. W końcu odpuściłem sobie i
pojechałem do matki.
Nie odwiedzałem jej od bardzo dawna.
VI
Matka wciąż mieszkała przy tej samej ulicy co dwadzieścia lat temu. W rzędzie
jednakowych domków nic nie przyciągało uwagi, nie było żadnego piękna. Próg
drzwi frontowych lśniący bielą, wyglądał jak zawsze. Numer 46. Nacisnąłem
dzwonek. W progu ukazała się matka. Wyglądała tak jak zawsze, ona też. Wysoka,
kanciasta, szpakowate włosy z przedziałkiem pośrodku głowy, usta niczym pułapka
na myszy, wiecznie podejrzliwe oczy. Twarda jak kamień, dla mnie jednak
zachowała odrobinę czułości. Nigdy się z tą słabością nie zdradzała, w każdym
razie robiła wszystko, żeby nic po sobie nie pokazać, ale ja swoje wiedziałem.
Nie opuszczała jej nadzieja, że kiedyś się zmienię. Marzenia bez pokrycia.
Sytuacja patowa.
- Ach - powitała mnie - to ty.
- Tak, to ja.
Cofnęła się o krok, żeby mnie przepuścić, minąłem drzwi do dużego pokoju,
wszedłem do kuchni. Szła za mną. Przystanęła nie spuszczając ze mnie oczu.
- Długo cię nie było. Co robiłeś przez cały ten czas?
- Raz to, raz tamto.
- No tak - westchnęła. - Jak zwykle.
- Jak zwykle - przyznałem.
- Powiedz, ile razy zmieniałeś pracę, odkąd się ostatni raz widzieliśmy?
Zastanowiłem się.
- Pięć razy.
- Pora dorosnąć.
- Jestem dorosły. Coś w życiu wybrałem? A co u ciebie?
- Też jak zwykle.
- Dobrze się czujesz?
- Nie mam czasu na choroby. - I zaraz spytała ostrym tonem: - Po co
przyjechałeś?
- Muszę koniecznie po coś przyjeżdżać?
- Zazwyczaj nie wybierasz się po nic.
- Nie wiem dlaczego potępiasz mnie za to, że chcę podróżować po świecie.
- Jako kierowca luksusowych samochodów? Tak sobie wyobrażasz zwiedzanie świata?
- Oczywiście.
17
- W ten sposób niewiele osiągniesz. Zwłaszcza jeśli z dnia na dzień będziesz
rzucał robotę z powodu choroby, zostawiając swoich klientów w jakimś
barbarzyńskim miejscu.
- Skąd wiesz?
- Dzwonili z twojej firmy. Prosili o twój adres.
- Czego chcieli?
- Przypuszczam, że chcieli cię ponownie zatrudnić. Zupełnie nie rozumiem
dlaczego.
- Bo jestem dobrym kierowcą, klienci mnie lubią. Zresztą czy to moja wina, że
zachorowałem?
- Tego nie wiem.
Wyraznie była zdania, że to jednak moja wina.
- Dlaczego nie zgłosiłeś się do firmy po powrocie?
- Bo miałem co innego na oku.
Uniosła brwi.
- Nowe pomysły, tak? Nowe szalone projekty? Gdzie potem pracowałeś?
- Na stacji benzynowej. W warsztacie samochodowym jako mechanik. Dorywczo jako
urzędnik. Zmywałem też naczynia w nocnej knajpie, zresztą podłej.
- Czyli zjeżdżasz po równi pochyłej - stwierdziła matka z jakąś ponurą
satysfakcją.
- Przeciwnie - zaprotestowałem. - To stanowi część planu. Oczywiście mojego
planu.
Westchnęła i spytała:
- Czego się napijesz, herbaty czy kawy? Co wolisz?
Wolałem kawę. Wyrosłem już z tych herbacianych obrządków. Usiedliśmy naprzeciw
siebie z filiżankami w ręku, matka wyjęła domowe ciasto i ukrajała po kawałku.
- Jesteś inny - zauważyła raptem.
- Ja? Inny?
- Tak, nie wiem dlaczego, ale jesteś. Co się stało?
- Nic. Co by się miało stać?
- Jesteś jakiś podniecony.
- Wiesz, planuję skok na bank.
Nie była w nastroju do żartów. Powiedziała:
- Tego akurat się nie boję.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]