[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie w pionie.
- Niegrzeczny z ciebie chłopiec...
Udawała skromną, jakby mogła się zarumienić ze wstydu przy jakimś mniejszym draństwie
niż ludobójstwo.
Muzyka się zmieniła. Tuck nie rozpoznał nowej, delikatnej melodii.
- To świetna piosenka. Zatańczmy.
Udała, że omdlewa. Naprawdę. Omdlewanie, zauważył Tuck, do złudzenia przypomina
puszczony w zwolnionym tempie atak astmy. Zapiał kogut. Odpowiedziały mu siedem tysięcy
sześćset czterdzieści dwa inne koguty.
- Beth, jest już rano. Idz do domu, proszę cię.
- Więc nie zatańczysz ze mną? - Nie.
- No dobrze, to darujmy sobie taniec. Muszę ci jednak powiedzieć, że bardzo mnie
rozczarowałeś.
Wstała, ściągnęła sukienkę przez głowę i rzuciła ją na podłogę. Cekiny zaszeleściły jak
zdychający grzechotnik. Została w samych pończochach.
- To chyba nie jest dobry pomysł... - zaprotestował bez przekonania, gdy popchnęła go na
plecy.
Leżał na wznak, rękę miał unieruchomioną pod jej karkiem, gapił się w sufit i bezgłośnie
mamrotał:
- Nigdy więcej nie puknę wariatki. Nigdy więcej nie puknę wariatki. Nigdy więcej...
Rany, ile razy już to sobie powtarzał? Może jednak szło ku lepszemu. W przeszłości mantra
brzmiała: Nigdy więcej nie puknę wariatki po pijaku . A teraz nie był pijany, tylko śpiący.
Spróbował ostrożnie wyciągnąć rękę, a kiedy się nie udało, uciekł się do starej metody na
przytulankę : przetoczył się na bok, jakby chciał objąć Beth, a kiedy jęknęła przez sen i spróbowała
go pocałować, pod jej karkiem powstała wolna przestrzeń - w sam raz, żeby się uwolnić. To
działało na wszystkie kobiety: od bogiń - dziwek z morderczymi skłonnościami po dziewczyny od
Mary Jean. W dodatku Beth nie utrwalała włosów przesadną ilością lakieru, który mógł spowolnić
faceta.
Kurczę, naprawdę jestem niezły.
Po cichu wstał i przekradł się do łazienki. Sikając, podśpiewywał:
- Joł, nigdy więcej nie puknę wariatki.
Spodobała mu się improwizowana raperska zwrotka i oprócz tradycyjnej pogardy dla
samego siebie poczuł coś w rodzaju dumy, że jest taki na czasie. Blizny przypomniały mu Kimiego,
co go rozzłościło. Poczłapał boso do sypialni i zaczął tarmosić śpiące bóstwo.
- Wstawaj, Beth. Idz do domu. Rozległo się pukanie do drzwi.
- Panie Case? Za pięć minut idziemy na golfa.
Dłonią zasłonił usta Beth, chwycił ją za głowę, płynnym ruchem ściągnął z łóżka i zawlókł
do łazienki. Tam ją puścił wyszedł i zamknął drzwi od zewnątrz. Gdyby Fred Astaire był terrorystą,
byłby teraz z niego dumny.
Zgarnął spodnie z podłogi, włożył je i otworzył drzwi. Na zewnątrz stał Sebastian Curtis z
kijem golfowym w ręce.
- Radziłbym włożyć koszulę, panie Case. Wiem, że jest jeszcze wcześnie, ale i tak może się
pan spalić na słońcu.
- Dobra rada - przyznał Tuck.
Spojrzał na człowieka dzwigającego torbę z kijami. Dzisiaj rolę caddiego pełnił Stripe, który
uśmiechnął się do niego krzywo. Tuck odpowiedział mu uśmiechem. Stripe, tak jak wcześniej
Mato, nie miał broni, kiedy nosił kije.
Odegram się za nawigatora, pomyślał Tuck. Mrugnął do Stripe a.
- Zaraz będę gotowy.
Zamknął drzwi. Chciał powiedzieć Beth, żeby poczekała z wyjściem, aż nie będzie go w
pokoju, ale gdy zajrzał do łazienki, okazało się, że Beth zniknęła.
- Słyszał pan, że ponad dziewięćdziesiąt procent zagrożonych gatunków zwierząt żyje na
wyspach? - spytał doktor.
- Nie. - Tuck położył piłeczkę na podgumowanym skrawku sztucznej trawy i odwrócił się
do Stripe a: - Ej, młotku, daj no żelazo piątkę.
Od godziny kręcili się po terenie, udając, że grają w golfa. Byli przy czwartym dołku. Tuck
uderzył. Piłeczka prześliznęła się pięćdziesiąt metrów po żwirze.
- Orientuj się! - ostrzegł, odrzucając kij Stripe owi. - Wyspy przypominają ewolucyjne
szybkowary. Nowe gatunki szybciej się na nich pojawiają i szybciej wymierają. Podobnie jak
religie.
- Serio?
Od miejsca, w które Sebastian posłał piłeczkę za pierwszym uderzeniem, dzieliło ich jeszcze
pięćdziesiąt metrów. Tuck uderzał już trzy razy.
- W historii kultów cargo można wyróżnić takie same wydarzenia, jak we wszystkich
wielkich religiach: okres ucisku, przybycie mesjasza, nowy ład, obietnicę wiecznotrwałego pokoju i
dobrobytu. Tyle że zamiast ewoluować przez stulecia, tak jak to było z chrześcijaństwem czy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]