[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dziczy przecież po swoim dziadku spadek.
- A ja myślałam, że on chce przejąć La Tour Monchauzet.
- To ładny majątek - odpowiedziała Monique i wzruszyła
ramionami - a on był tam potrzebny, ponieważ pan baron choro-
wał, a Jacques dopiero się uczył prowadzenia winnicy. Nie moż-
na go jednak porównać z Arrancay. To naprawdę ogromna win-
nica - dodała z głębokim respektem. - Rohan chciał być lojalny
zarówno wobec rodziny de Rochefort, jak i wobec
153
S
R
dziadka. Wszyscy nieustannie wywierali na niego presję, próbu-
jąc namówić, żeby osiadł u nich na stałe. Gdy zdrowie barona
nagle się poprawiło, nie miał już powodów, by tutaj dłużej sie-
dzieć. Z pewnością stwierdził, że najwyższy czas zająć się wła-
snym życiem i swoją przyszłością, zwłaszcza że jego dziadek
podupadł na zdrowiu i coraz bardziej potrzebuje pomocy. - Ob-
rzuciła Sabine uważnym spojrzeniem. - Tu wszyscy wszystkich
znają. Jak się domyślasz, wiele mówiono o tym, co się wyda-
rzyło na zamku.
- To zrozumiałe - przytaknęła Sabine bezbarwnym głosem.
W głowie miała zamęt. Nie mogę teraz zastanawiać się nad tym,
pomyślała. Najważniejszy jest ślub.
Kiedy ceremonia dobiegła końca, Sabine złożyła no-
wożeńcom życzenia, wymknęła się z roześmianego tłumu zebra-
nego przed kościołem i pojechała do Les Hiboux. Rozpaczliwie
potrzebowała chwili samotności, żeby wszystko przemyśleć, a
dom matki był dla niej najbezpieczniejszym schronieniem. Cho-
dziła nerwowo po pokojach, niemal fizycznie czując obecność
Rohana. Nic dziwnego, tu się przecież kochali... pierwszy i
ostatni raz. Nie mogła się przemóc i wejść do sypialni, pełnej
słodkich i bolesnych wspomnień, dlatego wiaderko z szampa-
nem zostawiła w salonie.
Rohan to dumny mężczyzna. Czy jej przebaczy, że tak nie-
sprawiedliwie go oceniła? Słaba nadzieja! Zapewne raz na zaw-
sze wykreślił ją ze swojego życia, uważając za głupią, płytką
dziewczynę, zbyt łatwo ulegającą wpływom innych ludzi.
154
S
R
Miał swoje własne życie i nie chciał, żeby je z nim dzieliła. Nie
ma już przy nim dla mnie miejsca, pomyślała z rozpaczą.
Sprzedam Les Hiboux, postanowiła. Po weselu po-
rozmawiam z Monique i poproszę ją, żeby sama załatwiła
wszystkie formalności. Po co jej dom we Francji - zwłaszcza
wypełniony takimi wspomnieniami? Jeśli przyjedzie z wizytą,
zatrzyma się u ojca. Gaston jej potrzebuje, powinni się do siebie
zbliżyć. Z czasem spełni jego marzenie i pozwoli, aby oficjalnie
uznał ją za swoją córkę. Dla sąsiadów nie będzie to żadną no-
winą, i tak od dawna plotkują na ten temat. Teraz jednak jeszcze
za wcześnie na urzędowe kroki, skoro mają tyle rodzinnych za-
ległości do nadrobienia.
Wesele odbywało się w zamku. Gdy Sabine tam przyjechała,
zabawa rozkręciła się już na całego. Muzyka i gwar wypełniały
wielki salon. Wielu gości tańczyło na tarasie w świetle księżyca.
Sabine przyłączyła się do wesołego towarzystwa. Gaston zajmo-
wał honorowe miejsce na wielkim krześle z wysokim oparciem.
Podeszła do niego i stanęła obok, przyglądając się, jak Marie-
Christine, ubrana w przepiękną suknię, wiruje w tańcu z rozpro-
mienionym mężem.
- Gdzie się podziewałaś, moja malutka? Zacząłem już się
martwić.
- Musiałam dopilnować paru rzeczy - odparła beztrosko.
Nagle muzyka umilkła, a parkiet wokół młodej pary opusto-
szał. Jeden z mężczyzn przyniósł wielką porcelanową miskę
155
S
R
do której mężczyzni wrzucali pieniądze. Zdumiona Sabine zoba-
czyła, że Marie-Christine, zachęcana głośnymi okrzykami pa-
nów, zaczęła wolno podnosić spódnicę ślubnej sukni, coraz bar-
dziej odsłaniając jedną ze swoich zgrabnych nóżek.
- Płacą, żeby zobaczyć podwiązkę panny młodej - wyjaśnił
Gaston. - Ale patrz teraz...
Na salę wniesiono drugą miskę i tym razem pieniądze do niej
wrzucały kobiety, krzykami i kpinami starając się zmusić Marie-
Christine, aby opuściła suknię.
- Im ładniejsza panna młoda, tym więcej pieniędzy ląduje w
misce - powiedział Gaston. - Mężczyzni płacą, żeby pokazała
podwiązkę, ich żony próbują ją od tego odwieść.
- Zabawny obyczaj. Jakie to ludzkie! - roześmiała się Sabi-
ne.
Znowu zaczęły się tańce. Pan młody zaprosił Sabine do wal-
ca. Zakręciło jej się w głowie, więc przymknęła oczy. Nagle
usłyszała wesoły okrzyk i znalazła się w ramionach następnego
partnera. Wciąż oszołomiona, uniosła powieki i ujrzała twarz
Rohana.
Muzyka, głosy, śmiechy - nagle wszystko przestało istnieć.
Słabym głosem wymówiła jego imię. Orkiestra zagrała walca. Ro-
han trzymał ją w ramionach, tuląc łagodnie.
- Myślałam, że tu nie przyjdziesz - szepnęła.
- Rzeczywiście nie chciałem, ale jestem to winien Marie-
Christine i Jacquesowi. To moi przyjaciele.
- Powiedziano mi, że przeniosłeś się do Arrancay.
156
S
R
- To prawda - odparł bezbarwnym głosem. Przyglądała się
uważnie jego poważnej twarzy.
- Byłam pewna, że pragniesz osiąść w La Tour Monchauzet...
i przejąć cały majątek.
- Dobrze wiem, co o mnie myślałaś - mruknął z gorzką ironią.
- Ale się myliłaś.
- Wiem o tym - wyznała, zarumieniona.
- Brawo! I pewnie domagasz się wyjaśnień?
- Skądże! Nie mam takiego prawa - oznajmiła smutnym gło-
sem. - Chciałam tylko, żebyś wiedział, jak bardzo jest mi przy-
kro. yle cię oceniłam.
- Ja też się myliłem, kiedy myślałem, że potrzebujesz mojej
opieki. - Potrząsnął głową. - Jesteś nieodrodną de Rochefort,
moja droga Sabine. Brak ci wiary w ludzi i prostej życzliwości.
Jak cała rodzina, myślałaś, że jestem na sprzedaż. Sądziłaś, że
liczy się dla mnie tylko chęć posiadania waszego zamku i winni-
cy. - Rohan pochylił się i ich twarze prawie się zetknęły. - To nie
w moim stylu polować na bogate dziedziczki, ma belle. Tak
samo jak ty mam swoje własne życie, do którego chcę wrócić, i
właśnie nastała ostateczna pora, abym tak zrobił. Mój Boże, a ja
obiecałem dziadkowi, że wrócę do domu na stałe i przywiozę
swoją przyszłą żonę...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]