[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Wiem. - Przytulił ją mocniej i pocałował w szyję.
- Jeremiaszu, pojedzmy do mnie - błagała łamiącym się głosem. - Natychmiast.
Powinien zaprotestować. To nie był dobry pomysł. Zapomniał o tym, gdy
przylgnęła do niego, całując namiętnie. Nie miał dość sił, żeby jej się oprzeć. Drżącymi
rękami wrzucił bieg, zawrócił i z piskiem opon ruszył ulicą prowadzącą do jej domu.
Przez całą drogę trzymał Phoebe za rękę. Serce biło jej coraz mocniej, kiedy
wspominała cudowne doznania, jakimi ją obdarował. Zawsze pragnęła być z
mężczyzną takim jak on, a teraz jej marzenia się spełniły.
Cortez nie pozwolił, żeby zaślepiło go pożądanie. Spiesząc do domu na
odludziu, pamiętał o ostrożnej jezdzie. Droga była pusta. Ani jednego auta. I bardzo
dobrze. Miał wyrzuty sumienia, bo prowadził ważne śledztwo, więc powinien skupić
się wyłącznie na pracy. Z drugiej strony jednak było przecież Zwięto Dziękczynienia, a
tego dnia każdy ma prawo do odpoczynku. I tak od rana harowali w pocie czoła.
Chwila oddechu dobrze im zrobi. Powinien się trochę odprężyć, chociaż był jak
najdalszy od tego, żeby traktować Phoebe jak dziewczynę, z którą idzie się do łóżka
dla rozrywki i relaksu.
Zaparkował przed jej domem i wyłączył silnik. Mięśnie miał napięte i cały
płonął, ale jego umysł mimo wszystko pracował na najwyższych obrotach.
- Codziennie chodziłam do tamtej kawiarni w Charlestonie, bo miałam
nadzieję, że znów cię spotkam - wyznała ze ściśniętym gardłem, wpatrzona w niego
jak w obraz. - I ostatniego dnia wreszcie się pojawiłeś.
- Ja robiłem to samo, choć nigdy bym się do tego nie przyznał. - Oczy mu
zabłysły. - Miałem wiele powodów, żeby cię unikać. Intuicja mi podpowiadała, że nie
powinienem się z tobą zadawać.
Uśmiechnęła się pobłażliwie.
- Wiem. A jednak skończyło się inaczej.
- Nadal piętrzą się przed nami liczne przeszkody - mruknął, wzdychając ciężko.
- Wszyscy muszą się z nimi borykać, Jeremiaszu - przypomniała. - Ale
zważywszy na to, jak przez ostatnie trzy lata wyglądało moje życie, wolę przeszkody
od samotności.
- Tak. - Wyciągnął rękę i obrysował palcem jej usta. - Ja również. - Zawahał się
na moment. - Nadal niewiele wiesz o mężczyznach.
- Nadarza się doskonała sposobność, żebyś nauczył mnie wszystkiego, co
powinnam wiedzieć - odparła z naciskiem.
Popatrzył na jej bluzkę, pod którą rysowały się wyraznie dwa niewielkie
wzgórki. Pragnęła go. Natychmiast przypomniał sobie, jak całował je namiętnie, jak
patrzył na nie tamtej nocy, gdy omal nie wziął jej na hotelowym łóżku w swoim
pokoju.
Phoebe dotknęła guzików i zaczęła je rozpinać. Miała na sobie biustonosz
zapinany z przodu, więc bez trudu obnażyła piersi. Chciała, żeby Cortez na nie patrzył.
- Phoebe! Na miłość boską! - jęknął.
Odpięła pasy, przysunęła do Corteza i przyciągnęła do siebie jego głowę. Gdy
objął wargami twardy sutek i dotknął go językiem, jęknęła i wtuliła się w niego.
Zamknął ja w mocnym uścisku. czując - że traci głowę.
- Wchodzimy do środka - mruknął. - I to natychmiast.
Ledwie pamiętał, jak wszedł, przekręcił klucz i poszedł za Phoebe do łazienki.
Gdy zamknęli się tam we dwoje, rozebrał ją, nie szczędząc namiętnych pocałunków.
Bez słowa ujął jej dłonie, a następnie przyciągnął do siebie, dając do zrozumienia,
żeby pomogła mu zdjąć koszulę i krawat.
Wśród zmysłowych pieszczot wciągnął ją pod prysznic. Niewiele brakowało,
żeby przestał nad sobą panować, kiedy w miłosnej gorączce nawzajem namydlali
swoje ciała. Ledwie zdążyli spłukać pianę i wytrzeć się frotowymi ręcznikami.
Pocałunki Corteza stawały się coraz bardziej zaborcze, a żądza rozpalała go do
białości.
Włosy Phoebe były mokre, ale zamiast je wysuszyć, pociągnął ją w stronę łóżka.
Położyła się, a on natychmiast przylgnął do niej całym ciałem. Gdy splotła nogi za jego
plecami, wszedł w nią natychmiast jednym płynnym i łagodnym ruchem. Wstrzymał
oddech, zdumiony, że nie czuje najmniejszego oporu.
Phoebe podzielała jego odczucia. W momencie ich cielesnego zjednoczenia
ogarnęła ją bezmierna radość. Westchnęła głęboko. Nie kryla, że go pragnie, a ta
świadomość działała na niego jak najsilniejszy afrodyzjak.
- Chyba... umrę! - wyznała urywanym głosem, patrząc na niego roziskrzonym
wzrokiem.
- Oboje umrzemy - wyjąkał. - Patrz mi w oczy. Nie opuszczaj powiek. Spójrz.
Popatrz na mnie!
Otworzyła usta jak do krzyku, bo wszedł w nią jeszcze głębiej. Mięśnie miał
napięte i twarde jak powrozy, usta zaciśnięte w cienką linię. Desperacko parł ku
szczytowi rozkoszy.
- Dalej! Nie przerywaj! - szlochała, wtulona w niego. Cała była śliska od potu.
Uniósł się lekko, spoglądając na nią ciemnymi oczami o rozszerzonych
zrenicach. Ostatkiem sił poruszył się w niej raz jeszcze. Wpatrywali się w siebie jak
zauroczeni, aż zadrżała, balansując na granicy świadomości. Nagle wyprężyła się pod
nim i krzyknęła głośno.
Cortez znieruchomiał, tuląc Phoebe w ramionach, a potem opadł na nią całym
ciężarem, przygniatając ją do posłania. Dygotał jak w gorączce i raz po raz powtarzał
jej imię. Aamiącym się głosem szeptał jej do ucha czułe słówka.
Wtuliła się w niego i zadrżała, przeszyta spazmem rozkoszy.
Gdy Cortez próbował się odsunąć, objęła go mocniej i przyciągnęła do siebie.
- Nie - jęknęła rozpaczliwie, poruszając się odruchowo. - Poczekaj... Jeszcze...
Oparł się na przedramionach i mocniej przylgnął do niej biodrami. Patrzył w
niebieskie oczy pociemniałe z przejęcia. Mimo wyczerpania z zadowoleniem
obserwował, jak raz po raz ogarnia ją nowa fala przyjemności.
- Jest ci dobrze, prawda? - szepnął, napawając się jej widokiem. - Kobiety mogą
przeciągać ten moment - dodał, poruszając biodrami tak, że znieruchomiała i
westchnęła spazmatycznie.
Osiągnęła szczyt rozkoszy. Ciało miała napięte, usta rozchylone, oczy szeroko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]