Indeks IndeksGordon Dickson Dragon 08 The Dragon in LyonesseGordon Dickson Dragon 02 The Dragon Knight (v1.4)171. Bianchin Helen W świecie modyLiu Marjorie M. Maxime Kiss Tom 2 WośÂ‚anie z MrokuFrederik Pohl HomegoingLisa McMann SenGordon Korman Radio Fifth Grade (v1.0)(ebook german) Spoerl, Heinrich Die Feuerzangenbowlelib_0888Fighting Connol 1 In Kelly's Corner Roxie Rivera
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    wnętrznym ciepłem. Już nie wyobrażała sobie, by mogło być
    inaczej.
    Pożegnała się z Margaret i przez chwilę patrzyła, jak po­
    wóz Stanhope'ów maleje w oddali. Postanowiła przejść się po
    ogrodzie. Po kilkudniowych deszczach pogoda wyraźnie się
    poprawiła i znów było ciepłe lato. Mimo to w cieniu drzew
    powiało chłodem. Catherine wzdrygnęła się mimo woli. Za­
    topiona w myślach, nawet nie zauważyła, że oddaliła się od
    214
    dworu. Jeszcze nie chciała wracać. Wciągnęła w płuca nieco
    zgniły zapach mokrej trawy. Mogłaby tak wędrować bez koń­
    ca, mając nadzieję, że opuści ją melancholia.
    Gdzie jest Marcus? - myślała. Przecież na pewno żyje.
    Gdyby mu się coś stało, już bym o tym wiedziała. Złe wieści
    szybko się rozchodzą. Margaret powiedziała, że na pewno nie
    dał się zabić. Musiała w to wierzyć. Nie wyobrażała sobie ży­
    cia bez Marcusa.
    A Harry? Co z nim się teraz dzieje? Nie był zahartowany
    w bojach. Młody, szalony chłopak o bardzo czułym sercu.
    Zamyślona Catherine nie zwróciła uwagi na odległy
    tętent. Kiedy końskie kopyta zastukały bliżej, ujrzała, że
    ktoś właśnie wyjeżdża z zagajnika. Jeździec był tak pokryty
    krwią i kurzem, że go nie rozpoznała. Ledwo się trzymał
    w siodle. Gdy podjechał bliżej, spostrzegła jego jasne wło­
    sy. Harry! Koń parsknął znajomo i z ufnością potruchtał
    w jej stronę.
    Catherine z krzykiem przerażenia rzuciła się w stronę
    jeźdźca. Harry też chyba ją zobaczył, bo zmęczonym ruchem
    ściągnął wodze i zsunął się z siodła. Był jednak tak wyczerpa­
    ny, że ledwie dotknął stopami ziemi, upadł na kolana.
    - Harry! Och, Harry! Jesteś ranny?
    Catherine szybko przyklękła obok niego. Ze strachem
    spojrzała na jego zabłoconą twarz, ściągniętą w grymasie bó­
    lu. Łzy napłynęły jej do oczu na ten widok. Szybko otarła je
    rękawem sukni.
    - Co ci się stało? Co oni ci zrobili?
    Harry Stapleton zebrał wszystkie siły i wyżej uniósł głowę.
    215
    Zamglonym wzrokiem popatrzył na Catherine. Z jego oczu
    wyzierało nieludzkie cierpienie.
    - Znalazłem... twojego konia, Catherine. Pamiętasz? Obie­
    całem ci... że go sprowadzę. Twoją klacz... Spójrz tam... To
    ona. Błąkała się po pobojowisku. Po... Sedgemoor.
    Catherine dopiero teraz zerknęła na wierzchowca. Rozpo­
    znała swoją ukochaną Melodię. Klacz była zmęczona i lek­
    ko ranna w przednią nogę, ale poza tym wyglądała na zdro­
    wą. Chyba zdążyła już zobaczyć znajomą okolicę, bo z cichym
    rżeniem pobiegła prosto w stronę stajni, z nadzieją, że tam
    znajdzie owies i świeże siano.
    - Dostałem kulę w bok - powiedział cicho Harry. - Konia
    zabili mi już nieco wcześniej. Potem znalazłem twoją klacz...
    To ona mnie uratowała. Uciekłem... przed pościgiem.
    Catherine właśnie zastanawiała się, co zrobić, gdy nagle
    do jej uszu dobiegło echo głosów. Ktoś nadchodził. Trzech
    mężczyzn. Słyszała ich wyraźnie, choć byli jeszcze za daleko,
    żeby rozróżnić poszczególne słowa. Poczuła, że ktoś ciągnie
    ją za rękaw.
    - Catherine... - zaczął Harry, ale Catherine szybko położy­
    ła mu rękę na ustach i nakazała wzrokiem, żeby milczał. Nie
    podchodźcie bliżej, błagała w myślach. Jednak rozmowa roz­
    brzmiewała coraz głośniej. Idźcie stąd... Błagam... Niestety,
    jej milczące prośby nie były wysłuchane. Usłyszała kolejne
    zdanie:
    - Tu mieszka lord Marcus Reresby. To nasz dobry żoł­
    nierz, z oddziałów lorda Churchilla. W pobliżu ani śladu
    buntowników.
    216
    Catherine wepchnęła Harry'ego za krzaki i położyła
    palec na ustach. Potem wstała, otrzepała spódnicę i spo­
    kojnym krokiem podeszła do trzech jeźdźców, którzy właś­
    nie wyłonili się zza zakrętu. Nadjeżdżali od strony Taunton.
    Wyglądali na żołnierzy. Strach chwycił ją za gardło, ale
    odważnie stanęła pośrodku ścieżki i popatrzyła na nich
    spod oka. Oni też przypatrywali się jej z wyraźną cieka­
    wością.
    - Czym mogę wam służyć, panowie? Jestem lady Reresby
    z Saxton Court.
    Jeden z nich wysunął się trochę naprzód i pochylił głowę
    w zdawkowym ukłonie.
    - Kapitan Simmons z armii króla - przedstawił się. - Szu­
    kamy zbiegów, którzy uciekli z Sedgemoor.
    - Aż tak daleko?
    - To nie więcej niż szesnaście kilometrów, lady Reresby.
    Niektórzy z nich na pewno zmierzają do portów, żeby prze­
    dostać się przez Kanał. Nie zawitał tutaj nikt obcy? Nikt nie
    prosił o strawę albo schronienie?
    - Nie, nikogo obcego nie widziałam. A co się dzieje z tymi,
    których schwytacie?
    - Grozi im sroga kara, zwłaszcza tym, którzy mienili się ofi­
    cerami lub też poparli proklamację Monmoutha. Tych może­
    my wieszać bez procesu. Były już takie przypadki.
    - Rozumiem - sztywno odparła Catherine. - W takim ra­
    zie nie zatrzymuję panów. Do widzenia.
    Z ulgą patrzyła, jak odjeżdżają, ale czekała, póki na dobre nie
    zniknęli jej z oczu. Dopiero wtedy wróciła do Harry'ego. Przez
    217
    moment wydawało jej się, że coś mignęło między drzewami.
    Przystanęła z bijącym sercem i spojrzała w głąb lasu. Lekki wiatr
    z szumem poruszał gałęziami. Nie zauważyła czarnego konia,
    który dźwigał na grzbiecie jeszcze jednego jeźdźca. Tymczasem
    intruz ani przez chwilę nie spuszczał jej z oka.
    - Już odjechali, Harry - szepnęła, klękając obok rannego. -
    Na razie jesteś bezpieczny, lecz nie na długo. Muszę ci znaleźć
    kryjówkę i opatrzyć ranę.
    - Nie, Catherine. To zbyt niebezpieczne. Zostaw mnie, dam
    sobie radę.
    - A dokąd zajdziesz w takim stanie, ścigany przez żołnierzy
    króla? Nie mogę zabrać cię do domu. Tam jest za dużo służ­ [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •