[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Minie jeszcze sporo czasu, zanim powolne światło przetoczy się przez uśpiony Dysk,
odpędzając swymi falami ciemność. Nocne cienie wciąż władały miastem.
Zgromadziły się wokół Załatanego Bębna przy ulicy Filigranowej, najznakomitszej
tawerny w mieście. Słynna była nie ze swego piwa, przypominającego barwą mocz nie-
mowlęcia i smakującego jak kwas akumulatorowy, ale ze swojej klienteli. Mówiło się,
że jeśli człowiek posiedzi w Załatanym Bębnie dostatecznie długo, prędzej czy pózniej
każdy wielki bohater Dysku ukradnie mu konia.
Atmosfera wewnątrz wciąż rozbrzmiewała rozmowami i była ciężka od dymu, lecz
oberżysta robił już to, co zwykle oberżyści, kiedy uznają, że pora zamykać: gaszą nie-
które światła, nakręcają zegar, kładą ścierkę na kurkach z piwem i na wszelki wypadek
sprawdzają, gdzie leży nabijana gwozdziami pałka. Nie znaczy to, że klienci zwracali
uwagę na te czynności. Dla większości bywalców nawet nabijana maczuga stanowiłaby
tylko dyskretnÄ… sugestiÄ™.
Byli jednak dostatecznie spostrzegawczy, by odczuwać lekki niepokój na widok po-
sępnej, wysokiej postaci stojącej przy barze i kosztującej po kolei wszystko, czym bar
dysponował.
Samotni, pełni poświęcenia pijacy zawsze generują psychiczne pole gwarantujące im
całkowite odosobnienie. Ten jednak emanował wręcz fatalistyczny smutek, z wolna wy-
pędzający gości z lokalu.
Barmana to nie martwiło, gdyż samotny gość przeprowadzał bardzo kosztowny eks-
peryment.
Każda knajpa w multiversum dysponuje podobnym zestawem: półkami lepkich bu-
telek o dziwacznych kształtach, zawierających nie tylko płyny o egzotycznych nazwach,
często zielone albo niebieskie, ale też rozmaite przedmioty, do przechowywania któ-
rych zwykłe butelki by się nie zniżyły. Na przykład całe owoce, gałązki, a w ekstremal-
nych przypadkach nawet nieduże utopione jaszczurki. Nikt nie wie, dlaczego barmani
trzymają je w takich ilościach, zwłaszcza że wszystkie te napoje smakują jak melasa roz-
puszczona w terpentynie. Istnieje hipoteza, że marzą o dniu, kiedy ktoś wejdzie z ulicy,
zamówi Brzoskwiniowy Kordiał z Aromatem Mięty i w ciągu jednej nocy lokal stanie
się miejscem, gdzie Wypada Bywać.
Przybysz wolno kontynuował trasę wzdłuż rzędu butelek.
CO TO JEST TO ZIELONE?
111
Oberżysta spojrzał na etykietę.
Piszą, że to Melonowe Brandy odparł z powątpiewaniem. I jeszcze, że robią
je jacyś mnisi według starożytnej receptury.
SPRÓBUJ.
Barman zerknął na rząd pustych kieliszków na ladzie. W niektórych pozostały reszt-
ki owocowej sałatki, wisienki na patyczkach i małe parasolki z bibułki.
Jest pan pewien, że nie ma pan dosyć? zapytał.
Martwiło go trochę, że nie dostrzega twarzy klienta.
Kieliszek z krystalizującym się na ściankach napojem zniknął pod kapturem, by po
chwili wysunąć się pusty.
NIE. CO TO JEST TO %7Å‚ÓATE Z SZERSZENIAMI W ZRODKU?
Piszą, że Kordiał Wiosenny. Podać?
TAK. A POTEM TO NIEBIESKIE ZE ZAOTYMI CTKAMI.
Ehm... Stary Prochowiec?
TAK. A POTEM Z DRUGIEGO RZDU.
O który trunek panu chodzi?
O WSZYSTKIE.
Obcy siedział sztywno wyprostowany, a kieliszki ze swym ładunkiem syropu i roz-
maitej roślinności znikały pod kapturem, jakby podawane na taśmie produkcyjnej.
To jest to, myślał oberżysta. To styl, to szansa, że kupię sobie czerwoną marynarkę,
może postawię na barze misę małpich orzeszków i parę korniszonów, powieszę na ścia-
nach kilka luster, wymienię trociny na podłodze.
Porwał wilgotną od piwa ścierkę i entuzjastycznie przetarł ladę, rozmazując krople
z kieliszków w tęczową plamę, która przeżarła politurę. Ostatni ze stałych klientów wci-
snął na głowę kapelusz i wytoczył się na ulicę, bełkocząc coś pod nosem.
NIE WIDZ SENSU, oświadczył przybysz.
SÅ‚ucham?
CO WAAZCIWIE POWINNO SI ZDARZY?
A ile drinków wypiłeś, przyjacielu?
CZTERDZIEZCI SIEDEM.
W takim razie praktycznie wszystko odparł barman. A ponieważ znał się na
swoim fachu i wiedział, czego oczekują klienci pijący samotnie do świtu, zaczął polero-
wać ścierką kieliszki i zapytał: Kobieta cię wyrzuciła, co?
SAUCHAM?
Zalewasz smutki, prawda?
NIE MAM SMUTKÓW.
Nie, pewno, że nie. Zapomnij, że o tym wspominałem. Parę razy energicznie
przetarł kieliszek. Pomyślałem tylko, że czasem przyjemnie jest z kimś pogadać.
112
Obcy milczał przez chwilę, wyraznie zamyślony. Wreszcie powiedział:
CHCESZ ZE MN POROZMAWIA?
Tak. Jasne. Potrafię dobrze słuchać.
NIKT JESZCZE NIGDY NIE CHCIAA ZE MN ROZMAWIA.
Paskudna sprawa.
I WIESZ? NIGDY NIE ZAPRASZAJ MNIE NA PRZYJCIA.
Fatalnie.
WSZYSCY MNIE NIENAWIDZ KA%7Å‚DY, BEZ WYJTKU. NIE MAM %7Å‚AD-
NYCH PRZYJACIÓA.
Każdemu przyda się przyjaciel wygłosił mądrą sentencję barman.
MYZL...
Tak?
MYZL, %7Å‚E MÓGABYM SI ZAPRZYJAyNI Z T ZIELON BUTELK.
Oberżysta pchnął ośmiokątną butlę przez bar. Zmierć złapał ją i przechylił nad kie-
liszkiem. Krople cieczy zadzwoniły o szkło.
PIJANY MYZLISZ JESTEM JA, CO?
Obsługuję każdego, kto potrafi ustać prosto dwa razy na trzy zapewnił oberży-
sta.
I MASZ ABSSORULUTN RRACJ. ALE JA...
Gość znieruchomiał z palcem wystawionym do góry.
CO TAKIEGO MÓWIAEM?
%7Å‚e mam ciÄ™ za pijanego.
AHA. TAK... AALE MOG WYCZTRZEyWIE JAK TYLKO ZECHCZ. TO JEST
EKSZPER... MENT. A TERAZ %7Å‚%7Å‚YCZ SOBIE JESZCZE POEKSZ... POEKSZPERY-
MENTOWA Z POMARACCZOW BRANDY
Oberżysta westchnął i zerknął na zegar. Bez wątpienia właśnie zarabiał dużo pienię-
dzy, zwłaszcza że obcy nie wyglądał na pedanta, który obrazi się z powodu nieco pod-
wyższonego rachunku albo niedokładności w wydawaniu reszty. Ale było już pózno.
Tak pózno, że robiło się wcześnie. Poza tym samotny klient miał w sobie coś niepoko-
jącego. Goście w Załatanym Bębnie często pili tak, jakby kolejny dzień miał już nie na-
dejść, jednak po raz pierwszy oberżysta odnosił wrażenie, że mogą mieć rację.
NO I CO JEST JESZCZE PRZEDE MN? JAKI TO WSZYSTKO MA SENS? O CO
W OGÓLE W TYM CHODZI?
Nie mam pojęcia, przyjacielu. Myślę, że powinieneś się porządnie wyspać. Od razu
poczujesz siÄ™ lepiej.
WYZPI? SEN? NIGDY NIE SYPIAM. JESTEM WRCZ... JAK TO MÓWI...
PRZYSAOWIOWY Z TEGO POWODU.
Każdy potrzebuje snu. Nawet ja zasugerował barman.
113
NIENAWIDZ MNIE.
Tak, już mówiłeś. Ale jest za piętnaście trzecia.
Klient odwrócił się chwiejnie i rozejrzał po pustej sali.
NIKOGO TU NIE MA, TYLKO TY I JA, zauważył.
Oberżysta podniósł klapę, wyszedł zza baru i pomógł gościowi zejść z wysokiego
stołka.
NIE MAM %7Å‚ADNYCH PRZYJACIÓA. NAWET KOTY UWA%7Å‚AJ, %7Å‚E JESTEM ZA-
BAWNY.
Dłoń wystrzeliła do przodu i zanim oberżysta odciągnął jej właściciela od baru, zdą-
żyła pochwycić butelkę likieru Amanita. Gospodarz nie rozumiał, jak ktoś tak chudy
może być taki ciężki.
WCALE NIE MUSZ SI UPIJA, CHYBA POWIEDZIAAEM. DLACZEGO LU-
DZIE LUBI SI UPIJA? CZY TO ZABAWA?
To im pomaga zapomnieć o życiu, przyjacielu. A teraz oprzyj się o ścianę, a ja
otworzÄ™ drzwi...
ZAPOMNIE O %7Å‚YCIU. HA HA.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]