[ Pobierz całość w formacie PDF ]
samochodu i przypinając manierkę do paska. Podał jej tubę kremu. - Posmaruj
sobie twarz, żeby cię słońce nie poparzyło. Wiem, że nie lubisz, kiedy wy-
skakują ci piegi.
- 47 -
Wyciągnęła rękę po krem, ale on nie puścił tuby. Ich oczy spotkały się, po
czym Jack przeniósł wzrok na jej białą bawełnianą koszulkę i oliwkowe szorty,
spod których wyłaniały się długie nogi.
- Albo może lepiej ja to zrobię - mruknął.
Lorelei wyrwała mu tubę z ręki, usiadła na kamieniu i szybko pokryła
kremem ramiona, nogi i twarz.
- Chodźmy - zerwała się, chcąc uciec przed jego szacującym spojrzeniem.
Weszli do kanionu przez szczelinę w skalnej ścianie. Jack prowadził ją
między kolczastymi zaroślami w stronę skalistego dna. Lorelei zapomniała o
głodzie, podziwiając niezwykły widok. Przed nimi wznosiła się w górę wygła-
dzona wiatrami, żółto-fioletowa grań. Kamienne palce o wysokości co najmniej
dwudziestu metrów otaczały górną część kanionu, tworząc labirynty korytarzy.
Lorelei poczuła ochotę, by zagłębić się w wąskich przesmykach i zbadać, dokąd
prowadzi każdy z nich.
- Robi wrażenie, prawda? - zapytał Jack, wskazując kamień, na którym
mogła usiąść.
- Tak - zgodziła się, biorąc z jego ręki kiełbaskę, chleb i ser. - Musi tu być
pięknie wiosną.
- Możemy tu wrócić i się przekonać.
Lorelei wzięła się w garść. Zbyt łatwo byłoby jej wpaść w sieć marzeń,
misternie rozsnuwaną przez Jacka. Trzeba było jednak wrócić do teraźniejszości
i wymyślić jakiś sposób ucieczki.
W miarę jak wjeżdżali wyżej w góry, droga była coraz trudniejsza.
Godziny mijały jedna za drugą. Żwirowa droga ustąpiła polnej, zwężającej się
niepostrzeżenie. Zbliżał się wieczór.
Gdy na bladym niebie pojawił się ledwie widoczny księżyc, Jack
zatrzymał samochód na przydrożnej polance.
- Chyba zostaniemy tutaj na noc.
- 48 -
Zgasił silnik, zostawiając kluczyki w stacyjce, i wysiadł. Zauważył wzrok
Lorelei utkwiony w kluczykach, ale nie zważając na to, zaczął wypakowywać
bagaże.
- Pójdę rozbić namiot - rzekł, ciągnąc za sobą zwój płótna w kolorze
khaki. - Przygotujesz jakąś kolację?
- Z czego?
- Wszystko jedno. Wybierz cokolwiek.
Dopiero teraz podszedł do stacyjki i wyszarpnął kluczyki.
- Mało brakowało, a zapomniałbym - uśmiechnął się szeroko.
Lorelei obdarzyła go lodowatym spojrzeniem.
- Obawiasz się, że ukradnę samochód i zostawię cię tutaj?
- A zrobiłabyś to?
- Nie - odrzekła, podchodząc do bagażnika. - Ale nie ze względu na
ciebie. Tobą bym się w ogóle nie przejmowała.
- Tak myślałem - westchnął Jack.
- Mówiłam ci przecież, że nie jestem zupełną idiotką. Nie próbowałabym
zjeżdżać zboczami w dół po ciemku. Poczekałabym do rana.
- To znaczy, że nie muszę przykuwać cię wieczorem do siebie
kajdankami.
- Co takiego?!
- Właściwie to zamierzałem użyć liny, ale skoro mówisz, że nie będziesz
próbowała uciekać, to chyba zrezygnuję z tego pomysłu. - Na widok oburzenia
na jej twarzy uśmiechnął się i szybko pocałował ją w usta. - Może rozpakujesz
plecak z jedzeniem, gdy ja będę rozstawiał namiot?
Odwrócił się i ruszył w dół zbocza. Zdążył jeszcze usłyszeć trzaśnięcie
drzwiczek samochodu i mamrotane pod nosem uwagi o zakutych łbach.
Pogwizdując, rozkładał namiot, Lorelei zaś grzebała w plecaku.
- Jak tam kolacja? - zapytał po chwili, ale w odpowiedzi otrzymał tylko
chmurne spojrzenie.
- 49 -
- Najsmakowitszą rzeczą, jaką tu znalazłam, jest gulasz w puszce.
- Może być.
- Nie prosiłam cię o aprobatę - warknęła Lorelei, rozpakowując naczynia.
- Zjemy na zimno, czy mam to podgrzać?
Jack otarł czoło ręką.
- Jak chcesz. W samochodzie jest turystyczna kuchenka. Możesz też
nazbierać gałęzi na ognisko albo możemy zjeść na zimno.
Lorelei jednak podgrzała gulasz i gdy zasiedli do kolacji, Jack był z tego
zadowolony. Wkrótce po zachodzie słońca temperatura znacznie spadła.
- Zimno ci? - zapytał, widząc, że Lorelei pociera ramiona dłońmi.
- Trochę - przyznała i przysunęła się bliżej do ogniska.
- Ciesz się chłodem, póki możesz. Zaraz po wschodzie słońca znów
zacznie się upał.
- Czy ty przynajmniej wiesz, dokąd jedziemy? A może po prostu masz
zamiar ciągnąć mnie przez te góry na oślep przez najbliższe osiem dni?
- Wiem, dokąd jedziemy. No, mniej więcej. Nie martw się, to już
[ Pobierz całość w formacie PDF ]