[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jesteś doskonała; nie przestaję dziękować Bogu za to, że mnie
pokochałaś.
Usta ich znów się złączyły, pokój zniknął, stał się morzem
i niebem. Delora uczuła, że pierś jej ogarnia podniecający
płomień. Wiedziała, że on czuje to samo. Przytulił ją mocniej,
płomień rozgorzał w wielki pożar, ale się nie bała ani trochę.
Jego usta paliły jej wargi, całował ją namiętnie, władczo, i
Delora pragnęła dać mu to, czego chciał, nie bardzo wiedząc,
co to takiego.
Wiedziała tylko, że chce być całowana, chce być blisko
niego, coraz bliżej, chce do niego należeć, tak żeby stali się
jednością i żeby nic już nie mogło ich rozdzielić.
Konrad przytulając policzek do jej policzka, powiedział
dziwnym głosem:
- Podniecasz mnie do szaleństwa, moja mała słodka
dziewczynko. Lecz obiecuję ci, że po ślubie nie będziesz się
mnie bała, tak jak bałaś się tego mężczyzny, dla którego cię tu
przywiozłem.
- Nigdy nie będę się ciebie bała. - Mój kochany,
wspaniały Konradzie, ja... jestem taka niedoświadczona...
Musisz mnie nauczyć wszystkiego... o miłości... Chcę się
nauczyć... kochać cię... tak jak ty tego chcesz... i cokolwiek
będziemy robić... będzie to cząstką... raju.
Konrad zadrżał pod wpływem jej słów.
Delora wypełniła sekretny schowek w jego sercu, który do
tej pory był pusty.
Teraz już wiedział, że zawsze będzie ją ubóstwiał, gdyż
dała mu prawdziwą czystą miłość, o jakiej marzy każdy
mężczyzna, płynąc po burzliwych wodach życia.
- Ubóstwiam cię - szepnął z ustami przy jej ustach.
A potem nie potrzebowali już słów.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]