Indeks IndeksGR851. McCauley Barbara Osiem lat i osiem dniCartland Barbara Najpiękniejsze miłości 02 Niewolnicy miłościDunlop, Barbara Texas Cattleman Club 03 Heute verfuehre ich den BossDynastia z Bostonu 05 Miłość jak ogień McCauley BarbaraBradford Taylor Barbara Trzy tygodnie w ParyżuBarbara Samuel Lucien's Fall (pdf)1057. Hannay Barbara Nauczycielka tańcaBarbara Elsborg Digging Deeper (pdf)Cartland Barbara Miłość w hotelu RitzBoswell Barbara Upalna sierpniowa noc #
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • limerykarnia.xlx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    któryś z chłopaków?
    - SkÄ…d mogÄ™ wiedzieć? - wymamrotaÅ‚ z peÅ‚­
    nymi ustami.
    - Bo z nimi pracujesz.
    - Cooper też. A on wie?
    - Twierdzi, że może ręczyć za każdego z nich.
    Benjie wykrzywił usta w ironicznym uśmiechu.
    - MÄ…drala.
    - Co to ma znaczyć?
    Wzruszył ramionami.
    - Nic. Skoro twierdzi, że chłopcy są niewinni, to
    znaczy, że są niewinni.
    Zignorowałam sarkazm w jego głosie.
    - Niekoniecznie. Może Cooper nie wszystko
    dostrzega. Może kapitanowi nie o wszystkim się
    mówi. Może są rzeczy, które ty widzisz wyrazniej
    niż on.
    - Wątpię. - Wepchnął do ust kolejną garść
    chipsów.
    - Skup się, Benjie. Pomyśl.
    - A sądzisz, że co? %7łe nie myślałem?
    Przełknął to, co miał w ustach. Rozłościłam go,
    ale jeśli jest szansa, że coś sobie przypomni, warto
    go przycisnąć.
    - Czego ode mnie chcesz? - kontynuowaÅ‚ gnie­
    wnie. - %7łebym wyciągnął z kapelusza dowód jego
    DOM NA KLIFIE
    156
    niewinności? Przepadasz za Cooperem. Uważasz
    go za chodzący ideał. Gotowa byłabyś zwalić winę
    na każdego, żeby tylko oczyścić Coopa.
    - Nieprawda. Po prostu chcÄ™, żeby skazano wÅ‚a­
    ściwego człowieka.
    - I żeby Cooper do koÅ„ca życia byÅ‚ ci wdziÄ™cz­
    ny, że ocaliłaś mu tyłek? On i tak się z tobą nie
    ożeni. Nigdy się z tobą nie ożeni!
    ZdumiaÅ‚ mnie jad w jego gÅ‚osie. MiaÅ‚am wraże­
    nie, że Benjie paÅ‚a do mnie nienawiÅ›ciÄ…. Ale dlacze­
    go? Zgoda, nie darzyliśmy się wielką sympatią
    i czasem powodowaÅ‚o to spiÄ™cia miÄ™dzy mnÄ… a Co­
    operem, lecz dotychczas nasze wzajemne relacje
    były całkiem poprawne. Nikomu nie mówiłam, co
    o nim myślę, zwłaszcza Cooperowi. Tylko Swansy,
    no i teraz Peter znali prawdÄ™.
    Zamiast się obrażać i tłumaczyć mu, że się myli,
    oznajmiłam spokojnie:
    - Masz rację. Ja też za niego nie wyjdę. %7ładne
    z nas tego nie chce.
    - Akurat! Poślubiłabyś go nawet jutro, gdyby
    poprosił cię o rękę.
    - Pytałeś go o to?
    - Nie muszÄ™. Mam oczy. I znam swojego brata.
    Nie jestem taki tępy, jak ci się wydaje.
    - Nie twierdzę, że jesteś tępy, Benjie. Po prostu
    przyszło mi do głowy, że może na statku wydarzyło
    się coś, na co w owym czasie nikt nie zwrócił uwagi,
    a co teraz może mieć znaczenie. - Uniosłam rękę.
    Nie chciałam się z nim kłócić. - W porządku. Na
    Barbara Delinsky
    157
    użytek rozmowy przyjmijmy, że zaÅ‚oga jest niewin­
    na. Wiemy, że brylanty umieszczono w kabinie
    Coopera, kiedy łódz cumowała w Grand Bank, bo
    nigdzie indziej nie stawaliście. Kto mógł je wnieść
    na pokład?
    Popatrzył na mnie, jakbym to ja była tępa.
    - Jedna z dziesiątek czy setek osób kręcących się
    po nabrzeżu.
    - Zauważyłeś, by ktoś szczególnie interesował
    siÄ™ SwobodÄ…!
    - Owszem. Kelnerka z portowej knajpy. Umó­
    wiłem się z nią pierwszego wieczora. Potem bez
    przerwy spoglądała w naszą stronę. Nie mogła
    oderwać ode mnie wzroku. Wiem, bo ja też na nią
    filowałem. - Uśmiechnął się szeroko. - Miała
    świetne cycki.
    Skrzywiłam się.
    - JesteÅ› obrzydliwy.
    Wzruszył ramionami.
    - Ty też masz niezłe. - Po chwili uśmiech na
    jego twarzy zgasł. - Ale to ci nic nie pomoże.
    Cooper nie jest nimi ani tobÄ… zainteresowany.
    Nie wytrzymałam.
    - Psiakrew, Benjie! O co ci chodzi? Przecież
    wiem, że Cooper nie chce iść ze mną do łóżka, a tym
    bardziej się ze mną żenić. I dobrze, bo ja też nie
    mam na to ochoty. Więc jeśli boisz się, że ci go
    odbiorę, to możesz spać spokojnie. Nie odbiorę. Nie
    stanowię dla ciebie żadnego zagrożenia.
    Wydało mi się to dziwne, nienormalne. Gdyby
    DOM NA KLIFIE
    158
    miał dziesięć czy dwanaście lat, od biedy piętnaście,
    potrafiłabym go zrozumieć. Ale dwadzieścia?
    Rzuciwszy torbÄ™ w chipsami na blat szafki,
    otworzył lodówkę, wyjął dwulitrową butelkę mleka
    i podniósł ją do ust. Pierwsza myśl, jaka przyszła mi
    do głowy, to że zaraz się ochlapie; druga - ponieważ
    nie wylaÅ‚ nawet kropli - że musi mieć doÅ›wiad­
    czenie w piciu prosto w butelki; trzecia - że to
    bardzo niehigieniczne; czwarta - że to nie mój
    interes.
    Z białą obwódką na ciemnym zaroście obejrzał
    siÄ™ przez ramiÄ™.
    - Nigdy nie uważałem cię za zagrożenie. Ale
    wolałbym, żebyś pilnowała własnego nosa. Cooper
    był zadowolony z McHenry'ego. Po jaką cholerę się
    wtrÄ…casz...?
    - PosÅ‚uchaj. - Moja cierpliwość siÄ™ wyczerpy­
    wała. - McHenry świetnie sobie radzi, kiedy chodzi
    o zakłócanie porządku albo jazdę pod wpływem
    alkoholu. Ale sprawa o przemyt kradzionego towa­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •