[ Pobierz całość w formacie PDF ]
de 1'Alma. W oddali na horyzoncie strzelała w niebo wieża Eiffla. Kay
przypomniała sobie, co jej niegdyś powiedział Nicholas Sedgwick. %7łe
gdziekolwiek spojrzeć w Paryżu, zawsze widać albo wieżę Eiffla, albo
białe kopuły Sacre-Coeur. I rzeczywiście. Zastanowiła się, co teraz sły-
chać u Nicky'ego i u koleżanek - dziewcząt, z którymi przyjazniła się
kiedyś przez całe trzy lata. Powątpiewała, czy potrafią się dobrze bawić
na przyjęciu Anyi, jeżeli się wpierw nie pogodzą. Długo myślała o nich
jako o złośliwych, nieczułych jędzach, ale może przesadzała. Zycie jest
za krótkie i za dużo w nim znacznie ważniejszych spraw, żeby marnować
je na nieporozumienia sprzed siedmiu lat. Tak powiedziała jej Anya
wczoraj wieczorem przez telefon. I miała chyba rację.
Kay znalazła stolik w kafejce na bocznej uliczce odchodzącej od Pla-
ce de l'Alma. Kiedy podszedł kelner, zamówiła omlet z pomidorami, sa-
łatę i butelkę wody mineralnej. Gdy oddalił się z zamówieniem, usiadła
wygodniej i zastanowiła się nad swoim życiem, a zwłaszcza nad ukocha-
nym mężem łanem. Mimo że nie przepadał za podróżowaniem, musiał
polecieć do Nowego Jorku, by załatwić jakąś sprawę, która wynikła nie-
oczekiwanie w związku z wełną produkowaną w ich szkockich zakła-
dach. Zapowiedział, że nie będzie go dziesięć dni. W tym czasie Kay mia-
ła nadzieję zakończyć testy u doktora Boujona. Zamierzała również
znalezć w Paryżu lokal na butik. Za tydzień miała tu przyjechać jej asy-
stentka, Sophie McPherson, i miały się zakrzątnąć razem z renomowa-
nym pośrednikiem handlu nieruchomościami.
Popijając mineralną, wróciła myślami do lat spędzonych niegdyś w
Paryżu. Rolę domu pełnił niewielki przytulny hotelik na Lewym Brzegu.
Uwielbiała swój mały pokoik z dala od dzielnic nędzy w Glasgow. Tu czu-
ła się bezpieczna, no i chodziła do szkoły, o której marzyła od lat.
Bardzo tęskniła za matką, lecz Alice Smith nie pozwoliła jej nawet
myśleć o powrocie do domu.
- Pamiętaj, córuchno - mówiła - że Jean Smith umarła raz na zawsze.
Jesteś teraz Kay Lenox. Nowe nazwisko, nowe życie. Nie ma odwrotu.
S
R
Głos matki dudnił echem w zakamarkach jej umysłu, wiecznie ją do-
pingując do nowego życia, do patrzenia w przyszłość. Tak wiele mam,
myślała Kay. Ale wciąż boję się to stracić. Dlatego nie potrafię się w peł-
ni tym cieszyć.
Wszystko teraz będzie dobrze, powiedziała sobie stanowczo.
Naprawdę wypiękniała, oceniła w myśli Anya. Przyglądała się przez
okno wysokiej i szczupłej sylwetce Kay Lenox, która do niej zawitała.
Kay czekała pod wiśnią w ogrodzie, zapatrzona w dal. Nie wiedziała,
że jest obserwowana ani że na jej twarzy maluje się rozmarzenie.
Ależ ona jest eteryczna, pomyślała Anya. Słońce sączące się przez ga-
łęzie brzemienne kwiatami uczyniło z jej włosów aureolę migoczących
czerwonozlotych płomieni. Kay nadal nosiła długie włosy, jak w wieku
dziewiętnastu lat, kiedy przyszła do szkoły. Z tej odległości Anyi wyda-
ło się, jakby dziewczyna nie postarzała się ani o jeden dzień. Miała na so-
bie szyty na miarę grafitowoniebieski kostium, wąskie spodnie i żakiet
trzy czwarte na wzór tuniki maharadży. Po prostu szyk.
Anya wyszła na dziedziniec i przywitała się:
- Witaj, kochanie, jestem. Przepraszam, że musiałaś czekać.
Kay natychmiast zakręciła się na pięcie, podbiegła, objęła i mocno
uściskała Anyę.
-Tak się cieszę!
- Ja też, Kay. Chodz, kochanie, usiądzmy. Musisz mi opowiedzieć
wszystko o sobie.
Podeszły do żelaznego stolika, na którym ochmistrzyni nakryła do
podwieczorku. Na piętrowej srebrnej paterze leżały przygotowane tar-
tinki i zwykłe biszkopty. Obok rolada z dżemem i bitą śmietaną, a tak-
że keks nadziewany słodkimi migdałami.
Anya podniosła srebrny imbryk, nalała herbaty, po czym oparła się
wygodniej i zmierzyła Kay pełnym podziwu wzrokiem.
- Wyglądasz olśniewająco! Tak się cieszę, doprawdy.
Kay odwzajemniła uśmiech.
- Pewno przy dyplomie byłam niezgrabna jak tyka, co?
- Och, nie przesadzaj - sprzeciwiła się Anya. - Gratuluję ci ogromne-
go sukcesu. Okryłaś imię naszej szkoły chwałą.
- Tylko tobie zawdzięczam to, kim dziś jestem. I oczywiście mamie.
Bez niej byłabym nikim.
Anya zauważyła cień w oczach Kay, jakby mgiełkę, kiedy dziewczyna
mówiła o matce, nieżyjącej już od pewnego czasu. Dobrze wiedziała, ile
Alice poświęciła dla Kay.
S
R
- Mogłyśmy jedynie tobą pokierować, wskazać ci drogę - sprostowa-
ła Anya. - A sukces jest wyłącznie twoim dziełem.
Kay skinęła głową, popiła herbaty. Wtem na jej twarzy zagościła po-
waga, odzwierciedlająca jej myśli. Na chwilę dziewczyna zanurzyła się
we wspomnieniach.
Przerywając milczenie, Anya dodała:
- Cieszę się, że przyjechałaś do Paryża sporo wcześniej przed przyję-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]