[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ROZDZIAA
13
Cudownie ... Jutro jest Zwięto Dziękczynienia ...
- Mówiłaś coś? -:- spytał siedzącej za kierownicą Meredith.
- Nie, ale cieszę się, \e nie śpisz. - Spojrzała na niego spod zmarszczonych brwi. - Zachowałeś się jak
ostatni cham.
- Tak jak twój Baryła. - Richard ziewnął i pomasował zesztywniały od przenikliwego bólu kark. Cho-
lera, \e te\ musiał zasnąć, pomyślał. Był pewien, \e uło\enie głowy w czasie drzemki wywołało ból. - A w
dodatku to on zaczął.
- Tonie jest \adne usprawiedliwienie. To najwy\ej kretyńska wymówka. Myślę, \e mo\na wymagać od
nas czegoś więcej.,
- Mo\e od ciebie.
- Sądzę, \e powinieneś przeprosić Luke'a.
- Niech mnie diabli wezmą, jeśli to zrobię.
- On z pewnością nie przeprosi ciebie pierwszy.
- Anijajego. - Spojrzał na nią podejrzliwie. - Do
czego zmierzasz?
- Do jutrzejszego obiadu.
- Nie ma problemu. Nie będę z wami jadł. Nienawidzę indyka. Pamiętasz?
- Nigdy w \yciu o nic cię nie prosiłam, Richard.
- I chcesz to teraz nadrobić?
- Je\eli to pozwoli nam spokojnie dotrwać do
ślubu, to tak. Jestem ju\ naprawdę u kresu wytrzymałości nerwowej. Wszystko, co tylko mogło pójść
zle, poszło zle.
- W takim razie mo\e powinniście \yć bez ślubu?
- Nie kuś mnie i nie zmieniaj tematu.
- Nie będę przepraszał za kłótnię, której nie wywo-
łałem.
- Czy tak wiele będzie cię kosztowało podanie ręki Luke'owi?
- Czy więcej by to kosztowało Baryłę?
- Luke'a - poprawiła go zirytowana Meredith.
- Faceta, który naprawdę potrafi dogadać się z ka\-
dym, kogo spotka. Z ka\dym oprócz ciebie.
- Daj spokój, Meredith. Chyba sama nie wierzysz w to, co mówisz.
- To jest prawda. I to nie dotyczy tylko Luke'a.
Susan te\ jest na ciebie wściekła, a dziś rano - nie wiem, mo\e ju\ o tym zapomniałeś - wujek Loren
równie\ nie był tobą zachwycony.
- Podsłuchiwałaś!
- Oczywiście, \e podsłuchiwałam.
- T o ty mnie tutaj zaprosiłaś; Meredith. A teraz
wykorzystujesz to ,przeciwko mnie.
- Chętnie bym to zrobiła. .
- Zwietnie.' W takim razie wyje\d\am.
- A dokąd, jeśli wolno spytać?
To był celny cios. Richard sam zadawał sobie to
pytanie.
- Mo\e na Tahiti. Jeszcze tam nie byłem.
- Nie chcę, \ebyś wyje\d\ał.
- T o czego w takim razie chcesz?
-- Chcę, \ebyś przeprosił Luke'a.
, - Nie prędzej, ni\ ten kuc Baryły wygra wyścigi w Kentucky. - Naprawdę nie potrafisz podać mu
ręki? Zachowujesz się jak dzie
- Czy\by? - Uniósł' brwi z ironiczną miną. - A robienie confetti z welonu to nie jest dziecinne za-
jęcie?
Meredith zaczerwieniła się i przez chwilę nic nie
mówiła.
- T o zupełnie co innego.
- No tak, oczywiście.
- Nie rozumiem, \e mo\esz się wściekać o taki
drobiazg.
Richard sam tego nie potrafił zrozumieć. Nie mógł uwierzyć, \e dał się sprowokować Baryle, \e
dwukrotnie od rana pokłócił się z Susan, \e wszyscy dookoła byli na niego wściekli. T o musi być
sprawa gwiazd, uznał.
- Uwierz mi, Meredith. Nie mam zamiaru go przeprosić.
:- Dobrze - powiedziała. - W takim razie go nie przepraszaj.
- Nie przeproszę. - Odwrócił głowę i patrzył przez okno.
W miarę, jak zbli\ali się do miasta, na szosie był coraz większy ruch. Kiedy przeje\d\ali obok
ogromnej lśniącej cię\arówki, nagły odblask poraził oczy Richarda. Pomimo okularów słonecznych
poczuł przeszywający ból. Bo\e jedyny, co mu się stało? Był wściekły. Spojrzał na siostrę i zobaczył,
\e Meredith ociera wierzchem dłoni spływającą jej po policzku łzę.
7" Natychmiast się zatrzymaj - odezwał się najbardziej szorstkim głosem, na jaki mógł się zdobyć. -
Rykiem niczego ze mną nie załatwisz - powiedział, nie mając pojęcia, jak bardzo jego ton przypomina
w tym momencie ton Parkera-Harrisa seniora.
- ;Przestań cytować tatusia - krzyknęła, kompletnie wyprowadzona z równowagi. - Na szczęście nie
ma go tu, więc nie muszę być dzielnym małym \ołnierzem. Ty zresztą te\, kretynie. Jestem dorosłą
kobietą i mogę płakać, ile tylko mi się podoba!
Szloch siostry przestraszył Richarda. Meredith zwolniła i wytarła nos w chusteczkę. Nie umiał
oprzeć się wzruszeniu wywołanemu jej rozpaczliwą, nie skrywaną: bezradnością:.
- Dobra, ju\ dobra. Przeproszę Baryłę.
- Luke'a - poprawiła go, pociągając nosem.
- Dobra, dobra, Luke'a. Tylko ju\ przestań beczeć.
- Obiecujesz? - Meredith zjechała na parking
przed supermarketem-i spojrzała na brata załzawionymi oczami.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]