[ Pobierz całość w formacie PDF ]
było tutaj, teraz, w wielkim samochodzie Eve. Wydawało jej się, że to trwa bez końca, ta rozmarzona
wieczność i ciepło.
Zsunął dłonie wzdłuż jej ramion, obrysował kontur obojczyków,, przesunął dłonie niżej.
Usłyszała, że wyrywa jej się z gardła odgłos bardziej przypominający kwilenie niż cokolwiek
innego, naga prośba, kiedy jego ciepły dotyk sięgnął górnej krawędzi stanika, a potem przesunął się
za jego krawędz i niżej...
Shane przerwał pocałunek, szybko oddychając, opierając policzek o jej policzek. Czując jego
oddech przy uchu, znów zadrżała. Tak blisko, Boże, byliśmy tak blisko...
- Lepiej... lepiej już idzmy do środka - powiedział. Zabrzmiało to tak, jakby usilnie ze sobą
walczył, żeby mówić normalnym tonem, ale nijak mu się nie udało, a kiedy się odsunął widziała
skupienie w jego oczach i jego wilgotne, poczerwieniałe, totalnie dopraszające się pocałunków usta.
Zastanowiła się, co on widzi, patrząc na nią, i wstrząśnięta doszła do wniosku, że pewnie to samo.
Głód.
- Tak - wychrypiała. Nie była pewna, czy zdoła iść, czuła się tak, jakby jej ciało się roztopiło,
kolana miała miękkie.
Wzięła kilka głębokich wdechów, a potem przestała, kiedy zobaczyła, jakim wzrokiem Shane
patrzy na jej podnoszący się i opadający biust. - Powinniśmy... iść po zakupy.
Shane zerknął na zegarek.
- Nie. Powinniśmy złapać mięcho, rzucić kasę kasjerowi i złamać wszystkie ograniczenia
prędkości po drodze do domu, jeśli nie chcemy, żeby Michael zaczął wzywać oddziały specjalne.
To ich otrzezwiło na tyle, że wysiedli z samochodu i poszli do sklepu, ale przez cały czas
trzymali się za ręce.
W środku sklep był o wiele za jasny, a jednak wydawał się za zimny. Rzędy regałów pełnych
kolorowych produktów. Kilku klientów pchało wózki, a niektórzy, Claire była pewna, musieli być
wampirami, ale na pierwszy rzut oka nie mogła ich rozpoznać. Wielu doprowadziło do perfekcji
udawanie ludzi. Czy to ta dziewczyna po dwudziestce, ruda, z długą listą zakupów w ręku? A może ta
starsza pani z małym pieskiem, którego włożyła do wózka na zakupy? Ale nie ten tata z dwójką
małych dzieci i udręczoną miną - tego jednego była pewna.
Claire nie bardzo miała czas się gapić. Shane puścił jej rękę i wskazał jedną z alejek, więc
poszła w stronę działu mięsnego. Decyzja w sprawie mięsa na hamburgery dotyczyła głównie wagi
opakowania, a Eve nie powiedziała im, ile mają wziąć.
Claire zdecydowała się na dwie paczki i skierowała się do alejki, w której znikł Shane. Alejki z
chipsami, wielka niespodzianka.
Muzyka w sklepowych głośnikach zmieniła się na denerwująca i trochę dziwną piosenkę z lat
siedemdziesiątych, coś o porach roku w słońcu, i Claire zastanawiała się nad kryjącą się w tych
słowach ironią, kiedy doszła do rogu alejki i zobaczyła Shane'a opartego o półki. Przyciskała się do
niego jakaś kobieta.
To była wampirzyca, którą Bishop sprowadził do miasta. Miała na sobie obcisłe dżinsy,
dopasowaną brązową dżersejową koszulkę i czarną skórzaną kurtkę. Czarne skórzane buty za kostkę,
ze sprzączkami. Kobieco, ale z pazurem. Ciemne włosy miała rozpuszczone na ramiona gęstymi,
błyszczącymi falami, i skórę - koloru delikatnej porcelany, z ledwie widocznym delikatnym
rumieńcem na policzkach.
Nie spuszczała oczu z Shane'a. Zciskał w jednym ręku torbę z chipsami, ale najwyrazniej zupełnie
o niej zapomniał.
Wampirzyca pochyliła się i głęboko odetchnęła, wąchając szyję Shane'a. Shane przymknął oczy i
się nie ruszał.
- Mmm - powiedziała leniwym, słodkim głosem. - Pachniesz pożądaniem. Czuję, jaki ci nim
skóra paruje. Biedactwo, sfrustrowane i takie spragnione. Mogłabym ci pomóc.
Shane nie otwierał oczu.
- Zostaw mnie w spokoju.
Wampirzyca oparła dłoń o półkę obok głowy Shane'a. Regał zachwiał się, ale mimo wszystko nie
przewrócił.
- Grzeczniej proszę, Shanie Collinsie. Tak, wiem, kim jesteś. Sprawdzałeś nas, więc i ja też
sobie trochę poczytałam. Masz problemy z tatusiem, prawda? Rozumiem. Sama też je mam.
Mogłabym ci o tym wszystko opowiedzieć, gdybyś poszedł ze mną. Miło by było wyżalić się silnemu
mężczyznie.
Jej gniew znikł tak samo szybko, jak się pojawił, i znów stała się tym seksownym kociakiem
wampirem, jakim była w Domu Gilassów. Przeciągnęła bladymi palcami po obojczyku Shane'a i
niżej...
- Powiedziałem, zostaw mnie. - Shane otworzył oczy i spojrzał jej w twarz. - Nie jestem
zainteresowany, pijawo.
- Kotku, na imię mam Ysandre. Nie żadna pijawa, suka ani krwiopijca. A jeśli chcesz przeżyć
moją wizytę w tym szambiastym mieście, nauczysz się zwracać do mnie po imieniu, Shane. - Jej
blade usta wygięły się w uśmiechu. - Czy jeśli chcesz, żeby inni ludzie ją przetrwali. No, zostańmy
przyjaciółmi.
Nachyliła się i lekko musnęła wargami usta Shane'a, a Claire zobaczyła, że zadrżał, a potem
zastygł w kompletnym bezruchu. Ysandre roześmiała się, sięgnęła obok niego i wzięła z półki paczkę
chipsów.
- Mniam - powiedziała. - Słonawe. Powiedz swojej dziewczynie, że podoba mi się smak jej
błyszczyku.
Odeszła. Shane i Claire tkwili bez ruchu, każde tam, gdzie stało, póki nie zniknęła im z oczu, a
potem Claire podbiegła do niego. Kiedy dotknęła go, drgnął.
- Nie dotykaj mnie - powiedział. Głos miał ochrypły, a jedna żyłka na jego szyi bardzo szybko
pulsowała. - Nie chcę...
- Shane... To ja, Claire...
Wtedy złapał ją jak tonący chwyta koło ratunkowe, a ją zaskoczyła gwałtowność, z jaką
przyciągnął ją do siebie. Głowę oparł na jej ramieniu.
Poczuła, że przeszedł go dreszcz, pojedynczy, ale to wystarczyło, żeby mogła zrozumieć, jak
okropnie się czuł.
- Boże - szepnęła i łagodnie pogłaskała go po włosach. Od spodu były mokre, zlepione od potu. -
Co ona ci zrobiła?
Pokręcił głową, wciąż opierając ją na ramieniu Claire. Nie mógł albo nie chciał jej
odpowiedzieć. Klatka piersiowa unosiła mu się w oddechu, który przypominał westchnienie, ale był
na to zbyt głęboki. Wreszcie Shane'a zaczął się odprężać.
Kiedy się odsunął, chciała spojrzeć na jego minę, ale odwrócił się tak szybko, że jego twarz tylko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]