[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rozbrzmiał potwornie niski głos, słyszalny bardziej w trzewiach niż uszach i wypowiadający dziwne,
lecz niewątpliwie ludzkie słowa.
Chodzmy stąd, Conanie przynaglił Chulainn z lekkim drżeniem w głosie.
To chyba dobry pomysł& ale czekaj. Conan wzniósł rękę, by jeszcze na chwilę powstrzymać
towarzyszy.
Potworny kształt zniknął z pola widzenia, a płomienie stopniowo zniżały się, jakby piekielne ognie
wygasały. Pełne udręki zawodzenie zamierało i nikło w oddali. Mroczne postacie już nie poruszały się
we mgle. Na koniec umilkło bębnienie. Cichło stopniowo, by urwać się nagle w połowie uderzenia. Na
dole zapadła cisza. Lekki podmuch zaczął rwać mgłę na strzępy, a promienie słońca oświetliły jamę.
Nie było w niej nikogo, żadnych istot ludzkich czy nieludzkich, żywych lub martwych. Skaliste podłoże
pokrywały niesamowite, odrażające rzezby, ale nigdzie nie było otworu, który wskazywałby jak i gdzie
zniknęły rojące się w jamie stwory.
Teraz możemy iść zadecydował Conan.
Pełzli na brzuchach, dopóki nie znalezli się w znacznej odległości od jamy, na dnie wąskiego,
skalistego wąwozu, podobnego do setek innych rozchodzących się promieniście od szczytu Ben
Morgh. Schodzili nim, póki nie znalezli małej groty.
Wyrwali kilka krzaków i zamietli ślady, które mogłyby naprowadzić kogoś na trop ich kryjówki, a
potem zamaskowali nimi wejście do jaskini.
Powiedz nam, wielki magiku zagadnął Conan. Co widzieliśmy? Co to było?
Khitajczyk siedział z zamkniętymi oczami, mamrocząc coś do siebie. Wreszcie podniósł głowę i
wyrwał się z transu.
Myślę, że to dziwo z najbardziej starożytnych legend. Pochodzi z czasów, gdy nie istniała Księga
ze Skelos, a Acheron nie został jeszcze zniszczony& Starzec potrząsnął głową. Nie, w
porównaniu z tym, co widzieliśmy w jamie, Acheron to imperium, prawie współczesne.
Zatem zobaczyłeś więcej niż ja rzucił sucho Conan bowiem ja nie dostrzegłem niczego prócz
mgły i płomieni. Słyszałem też jakieś piekielne dzwięki, jakich wolałbym już nigdy nie słyszeć.
Nie masz oczu maga. Ja widzę więcej niż ty, słyszę więcej i rozumiem więcej. Khitajczyk
zreflektował się, porzucił mało zrozumiałą paplaninę i zaczął mówić bardziej jasno: Ten stwór
istniał zanim Atlantyda wyłoniła się z morza. Ziemia jest starsza, niż się wydaje wszystkim filozofom,
lecz to coś z jamy jest jeszcze starsze. Wiele razy czarnoksiężnicy wypędzali je w przepaść ziejącą poza
czasem i przestrzenią, w przepaść, która TO zrodziła, ale zawsze zło znajdowało sposób, by powrócić.
Najczęściej wzywała je arogancka ambicja głupich magów, marzących o absolutnej władzy.
A dokąd to poszło po wschodzie słońca?
Na dół. Ma na swe usługi stworzenia podziemnego świata, one wyrąbały tunele wiodące na
powierzchnię oraz tę jamę. Stwory te potrafią zamykać owe korytarze tak sprytnie, że zwyczajny
człowiek ich nie znajdzie.
Ile czasu zostało do równonocy?
Sześć dni.
Jak mógłbym zejść do tych tuneli? zapytał Chulainn. Muszę znalezć Bronwith, może jeszcze
żyje.
Khitajczyk przeniósł zdumione spojrzenie z jednego Cymmerianina na drugiego.
Naprawdę chcecie to zrobić? Widząc ich kamienne oblicza, zaczął chichotać jak szaleniec.
Gdybym wiedział, że wy, barbarzyńcy, jesteście tacy zabawni, przybyłbym tu dawno temu!
XI
W DOMU CZARNOKSI%7łNIKA
Przez jeden dzień i jedną noc Hathor Ka zajęta była odprawianiem długiego i wymagającego
największej uwagi rytuału. Gwiazda Demona po raz pierwszy od upadku Pytona, co wydarzyło się trzy
tysiące lat temu, znajdowała się w oku konstelacji zwanej Wężem. Wówczas ten układ zbiegł się ze
zniszczeniem strasznego cesarstwa Acheronu przez barbarzyńskich Hyborian. Teraz Hathor Ka
zamierzała wykorzystać nadarzającą się okazję do sprowadzenia równie brzemiennej w skutki zmiany
w porządku świata.
Tylko najbliżsi z akolitów asystowali jej w czasie obrzędu. Mniej doświadczeni mogliby zostać zabici
albo doprowadzeni do obłędu przez czarodziejskie moce uwolnione w świątyni. Nawet wierny
Moulay został na zewnątrz, trzymając straż u wrót.
Zciany i podłogę świątyni pokrywały zawiłe hieroglify, a powietrze było gęste od kadzidła. Hathor
Ka śpiewała przeszywającym głosem w języku, który nigdy nie był ludzką mową. Czerwone strumienie
krwi spływały z ołtarza na dłonie, nagie ramiona, ciężką szatę Hathor Ka i marmurową posadzkę. Za
plecami swej pani akolici nucili monotonnie i grali na osobliwych instrumentach, lecz powstające przy
tym dzwięki mało przypominały muzykę.
Nad ołtarzem falowała chmura, tworząca migocącą, niespokojną zasłonę. Na chwilę rozstąpiła się
ona, odsłaniając przerażającą otchłań, której umysł zwykłego człowieka nie potrafiłby objąć nie
popadając w obłęd. Stopniowo w polu widzenia pojawił się okropny kształt. Na tle pustki nie można
było ocenić jego rozmiarów, ale sprawiał wrażenie przytłaczająco ogromnego. Jego kolor wymykał się
ludzkiemu postrzeganiu, a zmienny kształt świadczył, że stwór nie pochodzi z dostępnego
człowiekowi wąskiego pasma czasu i przestrzeni.
Kreatura zbliżyła się do utworzonych przez Hathor Ka magicznych wrót łączących dwa światy, a
[ Pobierz całość w formacie PDF ]