Indeks IndeksKomisarz Palmu Tak mąwią gwiazdy, panie komisarzu Waltari MikaBaxter Mary Lynn Prezent dla Joni Gwiazdka miłościLee Katherine Zapisane w gwiazdachMcMahon Barbara Gwiazdy Ĺ›wiecÄ… wszÄ™dzieczymuzykapomagawnauceGrippando James Prawo śÂ‚askiLE Modesitt Corean 05 Cadmian's Choice (v1.5)Narzeczona gubernatora Cartland BarbaraHoward Robert E Conan obieśźyśÂ›wiatAgnieszka Olejnik ZabśÂ‚ć…dziśÂ‚am
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anusiekx91.opx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    grach towarzyskich, które zainicjowali Blanche
    i wielebny, by zabawić dzieci i dorosłych, Julian
    doszedł do pewnego wniosku. Był zadowolony,
    że nie pojechał do Conway Hall. Naturalnie, że
    brakowało mu rodziny. Był też świadomy, że
    gdyby pobyt w Norfolkshire przebiegał zgodnie
    z planem, żałowałby swego przyjazdu tutaj. To,
    co z Bertiem zaplanowali na ten tydzień, było
    fatalnym sposobem obchodzenia Å›wiÄ…t, tak na­
    prawdÄ™ żadnym sposobem. Na szczęście wypad­
    ki potoczyÅ‚y siÄ™ inaczej i raptem tu, w Norfolk­
    shire, pojawiło się wszystko, co łączyło się
    z Bożym Narodzeniem. MiÅ‚ość, goÅ›cinność, ra­
    dość, życzliwość. Dzielenie się tym z innymi.
    Także skromność i przyzwoitość... Można by
    tak wymieniać w nieskończoność.
    Tak. Wszystko było niezgodne z planem.
    Jakby ktoś inny ujął w ręce ster. Jakby jakaś
    niewidzialna dłoń wiodła ich ku czemuś, ku
    czemu dążył każdy, choć nie zdawał sobie z tego
    sprawy.
    Ręka czy gwiazda? Gwiazda wiodąca do
    stajenki w Betlejem?
    Może wicehrabia Folingsby miaÅ‚ wiÄ™cej wspól­
    nego z owymi mędrcami Wschodu, niż to sobie
    do tej chwili uzmysławiał...
    Gwiazda betlejemska 111
    Rufus i David, ziewajÄ…c szeroko, ulegli w koÅ„­
    cu ojcu i pomaszerowali do łóżek. Przedtem
    jednak nie obyło się bez uścisków z nowymi
    ciotkami i wujami, uściskami tak serdecznymi,
    jakby wszyscy znali siÄ™ od zawsze.
    - Aż trudno uwierzyć, że będziemy musieli
    się rozstać z tymi małymi urwisami, prawda,
    Deb? - powiedział Bertie i też ziewnął. - Jak
    podobały ci się święta?
    - Och, kochanie... - Westchnęła. - To były
    najpiÄ™kniesze Å›wiÄ™ta od chwili, gdy wyprowa­
    dziłam się z domu. Wielebny jest przemiłym
    dżentelmenem, chłopcy to prawdziwe skarby.
    A maleństwo?! Nigdy nie zapomnę tej nocy.
    Zresztą wcale tego nie chcę! Och, Bertie! To były
    moje najpiękniejsze święta w życiu. I jest to
    przede wszystkim zasługa Blanche!
    - OczywiÅ›cie! - przytaknÄ…Å‚ skwapliwie. - Je­
    steśmy pani niezmiernie wdzięczni, Blanche, że
    dała nam pani tyle radości.
    - Ja?! - Roześmiała się. - To sprawiły same
    święta. One po prostu takie są, bez niczyjej
    pomocy.
    - Nonsens! - zaprotestował Julian. - Kiedyś
    potrzeba było całego zastępu aniołów, żeby
    pasterze opuścili swoje pastwiska. Nam też
    potrzebny był anioł, byśmy ruszyli w podobną
    pielgrzymkę. - Wstał z krzesła i wyciągnął rękę
    do Blanche - Pora spać, aniele!
    112 Mary Balogh
    Kiedy Verity wyszła z garderoby, wicehrabia,
    ubrany w nocną koszulę, stał przy oknie.
    - Czy gwiazda dalej jest na niebie?- - spytała,
    podchodzÄ…c do niego.
    - Nie ma jej. Poszła sobie albo zakryły ją
    chmury. Robi się cieplej. Jutro zapewne śnieg
    całkiem zniknie.
    - Czyli święta rzeczywiście mamy już za
    sobą - stwierdziła melancholijnie.
    - Nie całkiem.
    Objął ją, a ona oparła głowę na jego ramieniu.
    Nie, nie miała przed tym żadnych oporów.
    W towarzystwie wicehrabiego czuła się tak
    swobodnie. Och, zbyt swobodnie! Jakby za­
    czynała wierzyć, że są stworzeni dla siebie.
    Wierzyć do tego stopnia, że kiedy trzymała
    w ramionach nowo narodzone dzieciÄ…tko, przez
    moment wyobraziła sobie, że to ich dziecko. Jej
    i wicehrabiego.
    Czyli zaczyna wierzyć w bajki.
    - Blanche... - Nagle, w jednej chwili, utonęła
    w jego ramionach. Obejmowali siÄ™ tak mocno,
    caÅ‚owali z takÄ… namiÄ™tnoÅ›ciÄ…, jakby rzeczywiÅ›­
    cie wcale nie było przeznaczone, że mają być
    osobno. Jakby oboje mogli znalezć szczęście
    i spokój duszy tylko wtedy, kiedy będą razem.
    Tak blisko jak teraz. - Blanche... - Obsypywał
    pocaÅ‚unkami jej skronie, policzki, szyjÄ™, powró­
    cił do ust. Ale jej to nie wystarczało. Pragnęła go
    Gwiazda betlejemska 113
    całego, pragnęła rozpaczliwie, jakby stanowił
    brakującą część niej samej. Tę cześć, za którą
    tęskniła, bez której nie mogła... nie potrafiła
    już żyć. - Chodz, kochanie - szepnął czule do
    jej ucha. - Chodz...
    Posadził ją na łóżku. Zsunął z niej koszulę
    i obnażył się sam. Stanął przed nią, piękny, rosły,
    złocony blaskiem ognia z kominka.
    Wyciągnęła ku niemu ręce.
    - JuJianie, moja miłości...
    - Blanche... - szeptał, otaczając ją swoim
    ciepłym ciałem, swoją czułością i pożądaniem.
    - Moja Blanche...
    Julian długo nie mógł zasnąć. Leżał w bardzo
    przyjemnym letargu. Nasycony, zmÄ™czony w roz­
    koszny sposób.
    Szczęśliwy.
    Do tak zwanego szczęścia nigdy nie przy­
    wiązywał wagi. Przez całe dorosłe życie dawał
    nieograniczony upust swej energii, wykonujÄ…c
    czynności przyjemne albo mniej lub bardziej
    satysfakcjonujÄ…ce. Nie wierzyÅ‚ w szczęście i wca­
    le za nim nie tęsknił.
    Teraz jednak już wiedział, co to jest owo
    szczęście. Kiedy ma się poczucie, że wszystko
    jest tak. jak być powinno. Człowiek przebywa
    we wÅ‚aÅ›ciwym miejscu z wÅ‚aÅ›ciwÄ… osobÄ…, o ist­
    nieniu której mógł dotychczas tylko pomarzyć.
    114 Mary Balogh
    Kiedy człowiek jest w zgodzie z sobą, z całym
    światem i wszechświatem. Kiedy uświadamia
    sobie, że jego życie ma sens.
    I to wszystko nie odnosi siÄ™ tylko do tej jednej
    przelotnej chwili. Nie, bo to wskazówka na całą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •