[ Pobierz całość w formacie PDF ]
grach towarzyskich, które zainicjowali Blanche
i wielebny, by zabawić dzieci i dorosłych, Julian
doszedł do pewnego wniosku. Był zadowolony,
że nie pojechał do Conway Hall. Naturalnie, że
brakowało mu rodziny. Był też świadomy, że
gdyby pobyt w Norfolkshire przebiegał zgodnie
z planem, żałowałby swego przyjazdu tutaj. To,
co z Bertiem zaplanowali na ten tydzień, było
fatalnym sposobem obchodzenia świąt, tak na
prawdę żadnym sposobem. Na szczęście wypad
ki potoczyły się inaczej i raptem tu, w Norfolk
shire, pojawiło się wszystko, co łączyło się
z Bożym Narodzeniem. Miłość, gościnność, ra
dość, życzliwość. Dzielenie się tym z innymi.
Także skromność i przyzwoitość... Można by
tak wymieniać w nieskończoność.
Tak. Wszystko było niezgodne z planem.
Jakby ktoś inny ujął w ręce ster. Jakby jakaś
niewidzialna dłoń wiodła ich ku czemuś, ku
czemu dążył każdy, choć nie zdawał sobie z tego
sprawy.
Ręka czy gwiazda? Gwiazda wiodąca do
stajenki w Betlejem?
Może wicehrabia Folingsby miał więcej wspól
nego z owymi mędrcami Wschodu, niż to sobie
do tej chwili uzmysławiał...
Gwiazda betlejemska 111
Rufus i David, ziewając szeroko, ulegli w koń
cu ojcu i pomaszerowali do łóżek. Przedtem
jednak nie obyło się bez uścisków z nowymi
ciotkami i wujami, uściskami tak serdecznymi,
jakby wszyscy znali siÄ™ od zawsze.
- Aż trudno uwierzyć, że będziemy musieli
się rozstać z tymi małymi urwisami, prawda,
Deb? - powiedział Bertie i też ziewnął. - Jak
podobały ci się święta?
- Och, kochanie... - Westchnęła. - To były
najpiękniesze święta od chwili, gdy wyprowa
dziłam się z domu. Wielebny jest przemiłym
dżentelmenem, chłopcy to prawdziwe skarby.
A maleństwo?! Nigdy nie zapomnę tej nocy.
Zresztą wcale tego nie chcę! Och, Bertie! To były
moje najpiękniejsze święta w życiu. I jest to
przede wszystkim zasługa Blanche!
- Oczywiście! - przytaknął skwapliwie. - Je
steśmy pani niezmiernie wdzięczni, Blanche, że
dała nam pani tyle radości.
- Ja?! - Roześmiała się. - To sprawiły same
święta. One po prostu takie są, bez niczyjej
pomocy.
- Nonsens! - zaprotestował Julian. - Kiedyś
potrzeba było całego zastępu aniołów, żeby
pasterze opuścili swoje pastwiska. Nam też
potrzebny był anioł, byśmy ruszyli w podobną
pielgrzymkę. - Wstał z krzesła i wyciągnął rękę
do Blanche - Pora spać, aniele!
112 Mary Balogh
Kiedy Verity wyszła z garderoby, wicehrabia,
ubrany w nocną koszulę, stał przy oknie.
- Czy gwiazda dalej jest na niebie?- - spytała,
podchodzÄ…c do niego.
- Nie ma jej. Poszła sobie albo zakryły ją
chmury. Robi się cieplej. Jutro zapewne śnieg
całkiem zniknie.
- Czyli święta rzeczywiście mamy już za
sobą - stwierdziła melancholijnie.
- Nie całkiem.
Objął ją, a ona oparła głowę na jego ramieniu.
Nie, nie miała przed tym żadnych oporów.
W towarzystwie wicehrabiego czuła się tak
swobodnie. Och, zbyt swobodnie! Jakby za
czynała wierzyć, że są stworzeni dla siebie.
Wierzyć do tego stopnia, że kiedy trzymała
w ramionach nowo narodzone dzieciÄ…tko, przez
moment wyobraziła sobie, że to ich dziecko. Jej
i wicehrabiego.
Czyli zaczyna wierzyć w bajki.
- Blanche... - Nagle, w jednej chwili, utonęła
w jego ramionach. Obejmowali siÄ™ tak mocno,
całowali z taką namiętnością, jakby rzeczywiś
cie wcale nie było przeznaczone, że mają być
osobno. Jakby oboje mogli znalezć szczęście
i spokój duszy tylko wtedy, kiedy będą razem.
Tak blisko jak teraz. - Blanche... - Obsypywał
pocałunkami jej skronie, policzki, szyję, powró
cił do ust. Ale jej to nie wystarczało. Pragnęła go
Gwiazda betlejemska 113
całego, pragnęła rozpaczliwie, jakby stanowił
brakującą część niej samej. Tę cześć, za którą
tęskniła, bez której nie mogła... nie potrafiła
już żyć. - Chodz, kochanie - szepnął czule do
jej ucha. - Chodz...
Posadził ją na łóżku. Zsunął z niej koszulę
i obnażył się sam. Stanął przed nią, piękny, rosły,
złocony blaskiem ognia z kominka.
Wyciągnęła ku niemu ręce.
- JuJianie, moja miłości...
- Blanche... - szeptał, otaczając ją swoim
ciepłym ciałem, swoją czułością i pożądaniem.
- Moja Blanche...
Julian długo nie mógł zasnąć. Leżał w bardzo
przyjemnym letargu. Nasycony, zmęczony w roz
koszny sposób.
Szczęśliwy.
Do tak zwanego szczęścia nigdy nie przy
wiązywał wagi. Przez całe dorosłe życie dawał
nieograniczony upust swej energii, wykonujÄ…c
czynności przyjemne albo mniej lub bardziej
satysfakcjonujące. Nie wierzył w szczęście i wca
le za nim nie tęsknił.
Teraz jednak już wiedział, co to jest owo
szczęście. Kiedy ma się poczucie, że wszystko
jest tak. jak być powinno. Człowiek przebywa
we właściwym miejscu z właściwą osobą, o ist
nieniu której mógł dotychczas tylko pomarzyć.
114 Mary Balogh
Kiedy człowiek jest w zgodzie z sobą, z całym
światem i wszechświatem. Kiedy uświadamia
sobie, że jego życie ma sens.
I to wszystko nie odnosi siÄ™ tylko do tej jednej
przelotnej chwili. Nie, bo to wskazówka na całą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]