[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i robili wszystko to, czym od wieków straszono dzieci.
Mutanty skierowały swój atak na schody. Kaptury pozsuwały im się na
szyje i dopiero teraz widać było ostre jak czubek noża zęby. Idalgo
usłyszał odgłosy walki na górze. Zobaczył, że drzwi od pokoju Tantry
otwierają się i kobieta z dzieckiem na ręku wybiega na korytarz. Tuż za
nią wycofywał się Human. Jego szabla znów stała się niemal niewidoczna.
Mutanty, które wdarły się przez okno, najwyrazniej spodziewały się
łatwiejszej zdobyczy. Popiskiwały tylko niczym normalne szczury
i rzucały się po kilka naraz na Humana. Idalgo zwijał się w tłumie, torując
sobie drogę na schody. Tuż zanim przedzierali się Pinto i Maqui. Ledwie
zasklepione rany znów się otworzyły, a ich ubrania zabarwiły się od krwi.
Mimo to ani na krok nie zostawali w tyle. Aapacz oszczędzał ich, jak tylko
mógł. Tam, gdzie zwykle wykonywał jedno cięcie, teraz uderzał aż trzy
razy. Wyrąbywał przed sobą miejsce dla siebie i żołnierzy księcia Syriusa.
Wtedy po raz pierwszy poczuł niepokój. Miał wrażenie, że jakaś
niewidzialna siła koncentruje na nim swoją uwagę, że dotyka go
i przypomina obrazy, o których dawno zapomniał. Nie przeszkadzała mu
w walce, nie odwracała uwagi, po prostu była. Aapacz nie chciał o nic
pytać. Nie był nawet ciekawy. Ktoś przesunął się zaledwie przez jego
pamięć, nie zostawił śladów i strachu. Niepokój Idalga dotyczył świata,
o którym nie można było nic powiedzieć. Co najwyżej śpiewano o tym
pieśni. To coś nie miało kolorów, nie miało smaku ani wyglądu, a jednak
zdradzało swoją obecność. Przypominało spojrzenie nauczyciela. Bardzo
uważne, krótkie i przenikliwe. Niemalże wszechwiedzące. Uczeń, który je
zrozumiał, mógł spokojnie odejść. Niepokój zniknął i łapacz zapomniał.
Mutant z siwymi wibrysami i pianą na pysku skoczył mu z boku na
plecy, nie wcelował w szyję i z całej siły wbił zęby w ramię. Pinto przeorał
mu bark, czując pękające pod ostrzem miecza żebra. Idalgo zatrzymał się
przy wejściu na schody i przyjął na siebie uderzenie mutantów. Pod
nogami miał kilkanaście zarąbanych wcześniej ciał, a przed oczami
wbiegających do zajazdu kolejnych fałszywych mnichów w kapturach.
Maqui i Pinto chwiali się ze zmęczenia. Walczyli, trzymając miecze w obu
coraz bardziej omdlewających rękach. Tyłem wycofywali się na górę,
gdzie bronił się olbrzym. Czterej goście z innych pokoi na górze dołączyli
do niego i powoli zaczynali spychać mutanty z powrotem za drzwi. Dwaj
z nich skoczyli do przodu z długimi pikami zdjętymi ze ściany i nabili na
nie po dwóch napastników. Zapłacili za to życiem, ponieważ nie zdążyli
wyrwać drzewca i zostali zarąbani toporami. Przerzedzili jednak znacznie
atakujących i umożliwili Humanowi cięcie z boku i zatrzaśnięcie się
w środku. Chwilę potem obie zakrwawione piki posłużyły do podparcia
drzwi.
Tantra stała przez cały czas przytulona do ściany, zasłaniając chustą
płaczące dziecko. Human podbiegł do niej i pociągnął lekko do pokoju na
końcu korytarza. Dwaj pozostali goście ruszyli za nim. Idalgo kopnął
właśnie atakującego mutanta w zakrwawiony pysk i krzyknął do
słaniających się z wycieńczenia żołnierzy:
Ruszajcie! Za nimi...
Zawahali się, ale zauważyli ogień z rozwalonej kuchni
i porozrzucanych pochodni sunący wzdłuż ścian po podłodze. Kulejąc
i potykając się, podążyli za Humanem. Idalgo został sam. Pogryziony
przez mutanta, cięty mieczem po nodze i z podrapaną pazurami dłonią
zastanawiał się nad wyjściem z opresji. Musiał wytrzymać do czasu, gdy
kobieta i dziecko oddalą się i bezpiecznie przekroczą granice księstwa. Na
szczęście mutanty przestały pojawiać się w drzwiach i wzmacniać szeregi
atakujących. Podłoga zajazdu usłana była dziesiątkami trupów i rannych.
Języki ognia sunęły coraz silniej w stronę sufitu, a wysuszone przez lata
drewno zajmowało się szybko jak szczapa wrzucona do komina.
Karczmarz biegał jak oszalały i polewał podłogę wodą. Nie na wiele to
się jednak przydawało. Zcisk wśród walczących był zbyt wielki, aby
można było ugasić płomienie. Zajazdowe dziewki stłoczyły się pod ścianą
i wymachiwały wszystkim, co im wpadło w ręce. Mutanty podniecone
walką próbowały je wywlec na dwór. Były zbyt cenne, aby je zabijać. Na
bezkresnym stepie, wśród nieogarnionych odmian i ras, nie zmutowane
kobiety używane były do doskonalenia krwi i kosztowały niekiedy nawet
pięćdziesiąt monet. A za tyle właśnie można było kupić sobie wolność
i ziemię.
Kiedy dym i żar płomieni stały się nie do wytrzymania, walczący
zaczęli przesuwać się w stronę drzwi. Pierwsze uciekły kobiety. Niektóre
zdążyły schronić się w ciemnościach i zagrzebać w ściółkę w lesie, inne
zostały schwytane przez plądrujące zajazd mutanty, związane i wrzucone
do stojących na dziedzińcu powozów. Pozostała przy życiu garstka
walczących awanturników również zaczęła wymykać się w noc i szukać
schronienia byle dalej od zajazdu i mutantów. Pokonała ich liczba
napastników i zmęczenie. Poza tym chcieli uciec, aby wrócić i zemścić się.
To było jedyne prawo, którego przestrzegali. Zostawiali za sobą dziesiątki
zabitych mutantów i znacznie mniej ludzi.
Kiedy Idalgo rzucał w pierś fałszywego mnicha swój ostatni nóż,
płomienie szalały już na dobre, a ciała zabitych wypełniały zajazd aż po
okna. Aapacz zdołał jeszcze zauważyć wymykającego się przemytnika
z ziejącą na plecach raną po szczurzych pazurach. Karczmarz został. Stał
na martwych ciałach pośrodku zajazdu, trzymał się za głowę i przerazliwie
wył. Mimo że nie odniósł żadnej rany, czuł się przegrany i stracił ochotę
do życia. Zajazd, który jego rodzina prowadziła od wielu pokoleń, płonął,
a on sam oszalał. Zapomniał o zakopanych w ogrodzie monetach,
zapomniał o zebranym bogactwie, o zamku, jaki właśnie dla siebie kupił,
o olbrzymich połaciach ziemi jakie od lat pomnażał. Poddał się
przerażeniu i żalowi. Zrobił coś, czego nie zrobili jego dziadowie. Poddał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]