Indeks IndeksDavis Justine Prawo do miłościGrippando James Prawo łaskiSamuel Beckett Cekani Na GodottaAmsbary, Jonathan [Cyberblood Chronicles 01] Cyberblood [pdf]ÂŚlepa wiaraMcMahon Barbara Weekend nad oceanemAsimov, Isaac Robot 06 Robots & EmpireDylan Morgan Principles of stage HypnosisMontgomery Lucy Maud śÂšlady na piaskuMaeterlinck, Maurice maurice maeterlinck
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • csw.htw.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    i robili wszystko to, czym od wieków straszono dzieci.
    Mutanty skierowały swój atak na schody. Kaptury pozsuwały im się na
    szyje i dopiero teraz widać było ostre jak czubek noża zęby. Idalgo
    usłyszał odgłosy walki na górze. Zobaczył, że drzwi od pokoju Tantry
    otwierają się i kobieta z dzieckiem na ręku wybiega na korytarz. Tuż za
    nią wycofywał się Human. Jego szabla znów stała się niemal niewidoczna.
    Mutanty, które wdarły się przez okno, najwyrazniej spodziewały się
    łatwiejszej zdobyczy. Popiskiwały tylko niczym normalne szczury
    i rzucały się po kilka naraz na Humana. Idalgo zwijał się w tłumie, torując
    sobie drogę na schody. Tuż zanim przedzierali się Pinto i Maqui. Ledwie
    zasklepione rany znów się otworzyły, a ich ubrania zabarwiły się od krwi.
    Mimo to ani na krok nie zostawali w tyle. Aapacz oszczędzał ich, jak tylko
    mógł. Tam, gdzie zwykle wykonywał jedno cięcie, teraz uderzał aż trzy
    razy. Wyrąbywał przed sobą miejsce dla siebie i żołnierzy księcia Syriusa.
    Wtedy po raz pierwszy poczuł niepokój. Miał wrażenie, że jakaś
    niewidzialna siła koncentruje na nim swoją uwagę, że dotyka go
    i przypomina obrazy, o których dawno zapomniał. Nie przeszkadzała mu
    w walce, nie odwracała uwagi, po prostu była. Aapacz nie chciał o nic
    pytać. Nie był nawet ciekawy. Ktoś przesunął się zaledwie przez jego
    pamięć, nie zostawił śladów i strachu. Niepokój Idalga dotyczył świata,
    o którym nie można było nic powiedzieć. Co najwyżej śpiewano o tym
    pieśni. To coś nie miało kolorów, nie miało smaku ani wyglądu, a jednak
    zdradzało swoją obecność. Przypominało spojrzenie nauczyciela. Bardzo
    uważne, krótkie i przenikliwe. Niemalże wszechwiedzące. Uczeń, który je
    zrozumiał, mógł spokojnie odejść. Niepokój zniknął i łapacz zapomniał.
    Mutant z siwymi wibrysami i pianą na pysku skoczył mu z boku na
    plecy, nie wcelował w szyję i z całej siły wbił zęby w ramię. Pinto przeorał
    mu bark, czując pękające pod ostrzem miecza żebra. Idalgo zatrzymał się
    przy wejściu na schody i przyjął na siebie uderzenie mutantów. Pod
    nogami miał kilkanaście zarąbanych wcześniej ciał, a przed oczami
    wbiegających do zajazdu kolejnych fałszywych mnichów w kapturach.
    Maqui i Pinto chwiali się ze zmęczenia. Walczyli, trzymając miecze w obu
    coraz bardziej omdlewających rękach. Tyłem wycofywali się na górę,
    gdzie bronił się olbrzym. Czterej goście z innych pokoi na górze dołączyli
    do niego i powoli zaczynali spychać mutanty z powrotem za drzwi. Dwaj
    z nich skoczyli do przodu z długimi pikami zdjętymi ze ściany i nabili na
    nie po dwóch napastników. Zapłacili za to życiem, ponieważ nie zdążyli
    wyrwać drzewca i zostali zarąbani toporami. Przerzedzili jednak znacznie
    atakujących i umożliwili Humanowi cięcie z boku i zatrzaśnięcie się
    w środku. Chwilę potem obie zakrwawione piki posłużyły do podparcia
    drzwi.
    Tantra stała przez cały czas przytulona do ściany, zasłaniając chustą
    płaczące dziecko. Human podbiegł do niej i pociągnął lekko do pokoju na
    końcu korytarza. Dwaj pozostali goście ruszyli za nim. Idalgo kopnął
    właśnie atakującego mutanta w zakrwawiony pysk i krzyknął do
    słaniających się z wycieńczenia żołnierzy:
     Ruszajcie! Za nimi...
    Zawahali się, ale zauważyli ogień z rozwalonej kuchni
    i porozrzucanych pochodni sunący wzdłuż ścian po podłodze. Kulejąc
    i potykając się, podążyli za Humanem. Idalgo został sam. Pogryziony
    przez mutanta, cięty mieczem po nodze i z podrapaną pazurami dłonią
    zastanawiał się nad wyjściem z opresji. Musiał wytrzymać do czasu, gdy
    kobieta i dziecko oddalą się i bezpiecznie przekroczą granice księstwa. Na
    szczęście mutanty przestały pojawiać się w drzwiach i wzmacniać szeregi
    atakujących. Podłoga zajazdu usłana była dziesiątkami trupów i rannych.
    Języki ognia sunęły coraz silniej w stronę sufitu, a wysuszone przez lata
    drewno zajmowało się szybko jak szczapa wrzucona do komina.
    Karczmarz biegał jak oszalały i polewał podłogę wodą. Nie na wiele to
    się jednak przydawało. Zcisk wśród walczących był zbyt wielki, aby
    można było ugasić płomienie. Zajazdowe dziewki stłoczyły się pod ścianą
    i wymachiwały wszystkim, co im wpadło w ręce. Mutanty podniecone
    walką próbowały je wywlec na dwór. Były zbyt cenne, aby je zabijać. Na
    bezkresnym stepie, wśród nieogarnionych odmian i ras, nie zmutowane
    kobiety używane były do doskonalenia krwi i kosztowały niekiedy nawet
    pięćdziesiąt monet. A za tyle właśnie można było kupić sobie wolność
    i ziemię.
    Kiedy dym i żar płomieni stały się nie do wytrzymania, walczący
    zaczęli przesuwać się w stronę drzwi. Pierwsze uciekły kobiety. Niektóre
    zdążyły schronić się w ciemnościach i zagrzebać w ściółkę w lesie, inne
    zostały schwytane przez plądrujące zajazd mutanty, związane i wrzucone
    do stojących na dziedzińcu powozów. Pozostała przy życiu garstka
    walczących awanturników również zaczęła wymykać się w noc i szukać
    schronienia byle dalej od zajazdu i mutantów. Pokonała ich liczba
    napastników i zmęczenie. Poza tym chcieli uciec, aby wrócić i zemścić się.
    To było jedyne prawo, którego przestrzegali. Zostawiali za sobą dziesiątki
    zabitych mutantów i znacznie mniej ludzi.
    Kiedy Idalgo rzucał w pierś fałszywego mnicha swój ostatni nóż,
    płomienie szalały już na dobre, a ciała zabitych wypełniały zajazd aż po
    okna. Aapacz zdołał jeszcze zauważyć wymykającego się przemytnika
    z ziejącą na plecach raną po szczurzych pazurach. Karczmarz został. Stał
    na martwych ciałach pośrodku zajazdu, trzymał się za głowę i przerazliwie
    wył. Mimo że nie odniósł żadnej rany, czuł się przegrany i stracił ochotę
    do życia. Zajazd, który jego rodzina prowadziła od wielu pokoleń, płonął,
    a on sam oszalał. Zapomniał o zakopanych w ogrodzie monetach,
    zapomniał o zebranym bogactwie, o zamku, jaki właśnie dla siebie kupił,
    o olbrzymich połaciach ziemi jakie od lat pomnażał. Poddał się
    przerażeniu i żalowi. Zrobił coś, czego nie zrobili jego dziadowie. Poddał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •