[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyprawy i zaplanowaniu przyjęcia
- wyjaśniła z uśmiechem Bea. - Wiedziałam, Ŝe i ty będziesz chciała
wziąć w tym udział. Najpierw weźmiemy cichy ślub w Nassau, a potem
wyprawimy małe przyjęcie w domu. Dom teŜ na pewno ci się spodoba.
Jest uroczy, ma małą prywatną plaŜę. Woda
jest cudowna, taka przezroczysta i niesamowicie zielona.
- Kiedy będzie ślub? - zapytała Amanda. Właśnie uświadomiła sobie, Ŝe
teraz Reese przejmie odpowiedzialność za matkę i jej długi.
- W przyszłym tygodniu - westchnęła Bea. - Wiem, Ŝe to zbyt szybko, ale
Reese nalegał, wiec się poddałam. Jestem strasznie przejęta!
- Ja teŜ - uśmiechnęła się Amanda, ściskając matkę za rękę. Bea jest
taka dziecinna, tak spontanicznie na wszystko reaguje. Mimo jej wad po
prostu nie moŜna jej nie kochać.
- A jeśli chodzi o wyprawę, mamo... nie mamy duŜo pieniędzy... - zaczęła
ostroŜnie Amanda.
- Wyprawa będzie moim prezentem ślubnym - wyjaśniła z dumą
Marguerite. - Nie mogę się doczekać, kiedy zaczniemy ją kompletować,
Beo. Jutro wcześnie rano ruszamy do Saksa. Mamy tak mało czasu!
- Tak, rzeczywiście - przyznała Bea i obie przyjaciółki natychmiast
zaczęły rozmawiać o weselu.
Amanda przysłuchiwała się ich rozmowie i dopiero pod wieczór poszła
na górę przebrać się do kolacji. Bała się reakcji Jace’a. Czulą, Ŝe wcale
nie ucieszą go odwiedziny Bei.
Ubrała się w elegancką, szarą spódnicę i haftowaną róŜową bluzkę,
ładnie podkreślającą jej szczupłą figurę. Ubranie rzeczywiście leŜało
znakomicie i wyglądało jak nowe, choć wcale takie nie było. Amanda
bardzo starannie dobierała swą garderobę. Dodając jakąś broszkę czy
apaszkę, potrafiła uatrakcyjnić i odświeŜyć nawet stare rzeczy. Na
początku miała problem z butami, ale szybko nauczyła się kupować je
pod koniec sezonu, na wyprzedaŜach. Wszystko kupowała na
wyprzedaŜy. Na nic innego nie mogła sobie pozwolić.
Właśnie kończyła się czesać, kiedy usłyszała delikatne pukanie do drzwi
i do pokoju weszła Bea, elegancko ubrana i uczesana.
- Pomyślałam sobie, Ŝe mogłybyśmy razem zejść na dół - powiedziała
cicho. - Rozumiesz... wiem, Ŝe Jason mnie nie lubi, a przy tobie moŜe
nie powie mi czegoś nieprzyjemnego - dodała z nerwowym uśmiechem. -
Nie powiedziałaś mu o byku, prawda, kochanie?
- Oczywiście, Ŝe nie - uspokoiła ją Amanda i przytuliła mocno do siebie. -
Tak się cieszę, Ŝe kogoś sobie znalazłaś. Wiem, jaka czułaś się samo-
tna.
- Nie tak bardzo, kochanie. - Bea pogłaskała córkę po policzku. - Mam
przecieŜ ciebie. Marguerite powiedziała mi, Ŝe między tobą a Jace’em
zaczyna się lepiej układać - dodała po chwili. - Czy to prawda?
Amanda zarumieniła się i odwróciła głowę.
- Sama nie wiem. Nawet nie jestem pewna, czy on mnie lubi.
- Posłuchaj, Amando. Często zastanawiałam się, czy te kłótnie między
wami nie są oznaką czegoś duŜo głębszego niŜ niechęć. Unikałaś go
przez wiele lat. Mam nadzieję, Ŝe nie z powodu mojego paskudnego
stosunku do niego, kiedy miałaś kilkanaście lat Byłam okropną snobką.
Szkoda, Ŝe nie uświadomiłam sobie tego w porę, zanim narobiłam tylu
szkód.
- Jakich szkód?
- W stosunkach między tobą a Jace'em - odparła Bea, wpatrując się w
dywan. - Wiesz, Amando, mało jest takich męŜczyzn jak Jace Whitehall.
Dzisiaj kobiety wolą męŜczyzn, którzy płaczą, cierpią, popełniają błędy, a
potem przepraszają na kolanach. I moŜe to dobrze. Świat się zmienia.
Ale męŜczyźni tacy jak Jace. są teraz rzadkością. Oni sami dyktują
warunki i nigdy nie padają na kolana. Szczęśliwa będzie kobieta, którą
pokocha taki męŜczyzna. Och, Mandy, jeśli go kochasz, nie uciekaj
przed nim. Ja juŜ straciłam moje szczęście, ale ty wciąŜ masz jeszcze
szansę.
- Nie rozumiem, o czym mówisz, mamo - szepnęła Amanda.
- Dobra z ciebie dziewczyna, kochanie, ale wobec niektórych męŜczyzn
nie wystarczą szlachetne intencje,
- Bea, jesteś tam? - usłyszały głos Marguerite.
- Tak, kochanie, juŜ schodzimy! - zawołała lekko zirytowana Bea i
poklepała Amandę po ramieniu. - Kiedyś ci to wytłumaczę. Będę musiała
takŜe zdradzić ci pewną tajemnicę. Porozmawiamy później, dobrze?
- Tak, mamo - odparta zaskoczona Amanda.
- Chodźmy na dół.
Siedziały we trzy w salonie, czekając aŜ podadzą obiad, kiedy zjawił się
Jace. Od razu zauwaŜył Beę i wydawało się, Ŝe eksploduje.
- Co ty tu, do cholery, robisz? - warknął i spojrzał na pobladłą Amandę. -
Czy nie za bardzo się pośpieszyłaś z tym zapraszaniem mamusi? Nie
przypominam sobie, Ŝebym ci coś obiecywał.
Amanda zamierzała wszystko wyjaśnić, ale uprzedziła ją Bea.
- Sama się zaprosiłam - odwaŜnie stawiła mu czoło. - Wychodzę za mąŜ,
Jasonie. Przyjechałam zaprosić moją córkę na wesele.
- A więc w końcu udało ci się kogoś złapać?- skomentował jej słowa
Jace. - Czy jemu teŜ będziesz tak wierna, jak temu poprzedniemu?
- Jasonie, jak śmiesz! - zaprotestowała gwałtownie Marguerite. - Bea jest
moją przyjaciółką!
- Akurat - odparł zimno Jace, patrząc prosto w oczy Beatrice. Amanda
zauwaŜyła, jak twarz matki stała się kredowobiała.
- O czym ty mówisz? - domagała się wyjaśnień Marguerite.
- Zapytaj swoją... przyjaciółkę - warknął Jace.
- Ona wie. Prawda, pani Carson? - Słowo „pani" zabrzmiało jak obelga.
- Zostaw moją matkę w spokoju - powiedziała wstając Amanda. - Nie
masz prawa jej obraŜać. Nic o niej nie wiesz.
- Nawet nie wyobraŜasz sobie, jak duŜo wiem, moja droga - odparł
zimno. - Pewnego dnia ci opowiem i przejrzysz na oczy.
- Ty... ty... pastuchu! - wykrzyknęła przez łzy Amanda.
- Dawno juŜ tak mnie nie nazywałaś - odparł, a po jego twarzy przemknął
cień. -To nawet lepiej, Ŝe przestałaś udawać. Powtarzam ci jeszcze raz,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]