[ Pobierz całość w formacie PDF ]
maleje, bywa, że staje się mały nie do zniesienia. Za mały dla dwóch ludzi jednocześnie, choć
może pomieścić stu innych. Karol zauważył, że Chmielewski przygląda mu się sporą chwilę.
44
Nie moja sprawa, o co wam chodzi powiedział wreszcie, ale Budny jest na pana za-
wzięty i nie ukrywa tego. To jest maniak, ale człowiek uczciwy, niczego sobie z palca nie
wyssał.
Karol wstał, przytrzymał się poręczy fotela w głębokim przechyle.
To stara sprawa powiedział powoli nie przypuszczałem, że go tu spotkam... dodał.
Dziękuję za słownik mruknął mechanik.
Karol wyszedł na tańczący korytarz.
45
VIII
Wichura ustała, ale rozbujane morze szalało. Ci na pokładzie nie czekali aż siądzie fala.
Wydali. Rufa przypięta kablami do rozwartego włoka w toni szła równiej po wodzie, dziób
zachowywał się jak w cyrku. Ludzi bolały pięty i łydki od ciężaru ciała, gdy pokład wędrował
do góry, opadał i nagle zatrzymywał się w miejscu.
Karol siedzi w kabinie, pot cieknie mu z czoła. Cezarek przyniósł wczoraj trzy butelki pi-
wa żywiec. Karol cmoka pieniący się płyn. Z Cezarkiem da się żyć w jednej kabinie. Pracuje i
śpi na przemian. Nieraz wtyka nos w książkę i czyta. Czasem bluzgnie z dna na rybacki los,
ale w ogóle milczy. Nie jest rozmowny Cezarek. Patrzy na nagie pięknoty, którymi wytape-
tował kabinę, myśli o swojej Bożenie pozostawionej w pokoju u obcych ludzi. Trzy lata tuła
się Cezarek z żoną od chaty do chaty, bo gdy jest w morzu, gospodarze znajdują kogoś, kto
lepiej płaci za pokój z używalnością kuchni. Owa używalność kuchni najbardziej dopiekła
Cezarkowi. Powiada, że kiedy wraca z morza, chciałby mieć swoje gary na swoim piecu w
swoim mieszkaniu. A tu na wodzie brak kobiety dopieka Cezarkowi najbardziej. Patrzy na
nagości przypięte do szotów, oblizuje się. Cizie korekto powiada. Popatrz ta wskazuje
nagie piersi niby Karolowej Rozwity. Tam się dostać i zrobić swoje, Jezu...
Karolowi też mrówki chodzą po grzbiecie, chętnie udusiłby Cezarka. Rozwita... co robi
Rozwita? Kogo naciągnęła na wyjazd do Szczecina samochodem, kto kupuje jej pierścionki,
skomli przed drzwiami?
Cezarek odłożył książkę. Swoje piwo już wypił, oblizuje językiem wargi. W kabinie jest
duszno, z hajpresu dmie suche powietrze, o uchyleniu bulaja nie ma mowy. Dopiero otwo-
rzyli stalową klapę i zobaczyli dzienne światło.
Wyłażę powiada Cezarek.
Gdzie wyłazisz?
Na miasto.
Karol kiwa głową. Jak Cezarkowi odbija, zawsze wychodzi na miasto. Rybak ubiera się w
filcaki, waciakowe portki, fufajkę, czapkę uszatkę, grube rękawice.
Chodz, przewietrzysz się zachęca Karola.
Karol bez przekonania otwiera szafę, wyjmuje stos kalesonów i podkoszulków, wciąga na
siebie ten magazyn. Waciakowe portki nie chcą mu się dopiąć na brzuchu. W końcu człapią
obaj wąskim korytarzem wykonującym głębokie wolty między falami. Na pokładzie tym ra-
zem istne solarium, niektórzy zdjęli nawet czapki uszatki i grube rękawice. Jest wyjątkowo
ciepło. Nic dziwnego, po sztormie. Grupka rybaków stoi przy burcie. Patrzą na olbrzymią
górę lodową o przedziwnym kształcie. Pelamida przesuwa się na tle wielkiego lodowca.
Patrzcie to koń, a na nim jezdziec powiada ktoś przy relingu.
I ma dzidę w rękach, a tam pod nim też jakieś dziwadło.
Wysoki na kilkadziesiąt i długi na kilkaset metrów ajsberg wygląda jak posąg jezdzca na
koniu.
No i co jeszcze widzisz Dymarek, może pchły ma ten koń pyta któryś i ludzie parskają
śmiechem.
Nie ma prawie wiatru, ale statek ryje się głęboko w martwej fali, woda strzela na pokład,
rybacy zasłaniają się ramionami, chowają głowy pod pachy, uciekają za nadbudówki i wra-
cają do relingu, patrzą na dziw natury wyrastający z morza o jakieś pół mili, równo na trawer-
sie.
46
Nie ma pcheł odpowiedział stanowczo Dymarek.
Nie ma? Dlaczego?
Bo to święta kobyła, nie widzicie?
Dlaczego święta?
Nie wiecie, bosman, dlaczego... tacyście mądry, a nie wiecie.
Statek miękko przeszedł po trzech kolejnych falach, zlatywał w dół i powstawał godnie, z
umiarem. Ludzie rozglądali się na pokładzie, jakby to nie była Antarktyda.
Wiecie, co to za figura? kontynuował Dymarek. Zwięty Jerzy jak byk, u mnie w do-
mu taki wisi na ścianie. A to na dole to smok... skurwiel.
Rybacy patrzyli na lodowiec, który został już za rufą. Z lekkiej mgły wyłaniała się druga
góra lodowa, była przed dziobem niemal na kursie, dlatego Pelamida odpadła nieco na za-
chód, kąt zwrotu było widać wyraznie na kablach, które załamały się zaraz za slipem. Wielkie
martwe fale odkrywały daleko grube stalówki, na których w toni pełzł włok. Statek wolno
schodził z drogi pływającej górze, za nim ustępował miejsca lodowcowi rozwarty w głębinie
włok.
A to co za dziwoląg? zainteresował się bosman.
Góra była nieco mniejsza od tamtej. Też przypominała człowieka tylko raczej bez konia.
Ona ma łeb i cyce powiedział Cezarek.
Ty wszędzie widzisz cyce, a to nie cyce, tylko jaja dowcipkował oparty o żurawiki
szalupy bosman.
Tymczasem chmury rozstąpiły się i wypełzło zza nich słońce. Nie była to rozpalona kula i
żar z niej nie lał się na pokłady, ale ciepło było i Karol zdjął podobnie jak inni czapkę uszat-
kę. Poczuł też zaraz lekkie szczypanie zimnego powietrza w łysawą głowę, chłód orzezwił go
wyraznie.
Jaja tak wysoko? Bosman ocipiał! rezonował Dymarek.
To są wyrazne cyce, a pod nimi pępek, o widzicie! wskazał rękawicą na brzuch lo-
dowca któryś z grupy.
Karol przyglądał się górze, która na upartego mogła przypominać grubą, biuściastą babę z
bawolim karkiem i głową tak wielką jak każda z dwóch piersi.
Teściowa... mruknął Dymarek i ludzie parsknęli śmiechem.
Cycata jejmość powiedział Karol.
Cycata! Cycata jejmość! podchwycił Dymarek. Ale heca!
Statek przepadł nagle w większą niż inne bruzdę między martwymi falami. Dziób chlapnął
o górę wodną. Dwie rzeki poderwały się z obu stron nawisu i spadły na pokład, woda trysnęła
kluzami. Pył poszedł do góry, spadł na rybaków, którzy nie zdążyli się ukryć za nadbudówkę.
Mieli mokre ręce, mokre twarze. Karol poczuł lodowatą wodę na głowie i za kołnierzem.
Wypieprzać do kabin... ale to już! darł się ze skrzydła mostka pierwszy oficer.
Spieprzamy, panowie zawyrokował bosman.
Ludzie trzymając się relingu i wycierając mokre twarze mokrymi rękami pełzli gęsiego
wzdłuż burty w kierunku żelaznego włazu.
W kabinie Cezarek i Karol zdejmowali pospiesznie waciane portki i stosy podkoszulków,
popychając się tyłkami z braku miejsca. Usiedli wreszcie jeden na koi, drugi w fotelu, byli
spoceni, dyszeli. Przejście z lodowatego powietrza na pokładzie do rozgrzanej nadmuchem
hajpresu kabiny zawsze było męczące.
Piwka już nie ma? zapytał Karol.
Mowa, piwka! Ani piwka, ani nic... Popatrz na tę czarną w środku... tam się dostać... Mia-
łeś kiedy taką? Cezarek przyglądał się Rozwicie nie-Rozwicie na kolorowej reprodukcji.
Odpieprz się.
Czego warczysz, wolałbyś piwka czy taką? Karol milczał.
Co cię zatkało? Cezarek stał się rozmowny.
47
Wiesz dlaczego tu jestem?
No, dlaczego?
Przez taką... samą, niech szlag trafi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]