[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oczy. Wyglądał na więcej niż swoje dwadzieścia osiem lat.
Tolliver powiedziałam przepraszająco, pełna poczucia winy. Podszedł, wziął mnie
za rękę i przyłożył mi do policzka wierzch swojej. Zza chmur wyszło słońce,
pieszcząc moją twarz ciepłem. Kochałam go ponad życie, ale nigdy nie powinien się
o tym dowiedzieć.
W takim razie do zobaczenia jutro rano rzekł doktor Thomason z nagłym
ożywieniem. Dzisiaj może już pani normalnie jeść. Proszę się nie przeforsować i jak
najwięcej wypoczywać.
Wyszedł, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Puściłam dłoń Tollivera, robiąc
sobie wyrzuty, że ta chwila bliskości trwała zdecydowanie za długo. I nie miałam na
myśli tulenia twarzy do jego dłoni, bo to nam obojgu było potrzebne.
Pochylił się, żeby ucałować mnie w czoło.
Wezmę prysznic, zjem coś i trochę się zdrzemnę -powiedział. Bardzo cię proszę,
wstrzymaj się z samodzielnym wstawaniem, dopóki nie wrócę. Obiecaj mi, że w razie
czego wezwiesz pielęgniarkę.
Obiecuję. Zastanawiające, dlaczego wszyscy uważają, że za ich plecami
natychmiast zrobię coś niewłaściwego. Jedyne, co różniło mnie od innych, to
wypadek z piorunem. Nie byłam przecież żadną buntowniczką, piekielnicą,
prowokatorką ani nikim podobnie łatwo ulegającym emocjom czy irytującym.
Po wyjściu Tollivera poczułam się zagubiona. Nie miałam nawet książki, dopiero
obiecał mi ją przynieść. Zresztą i tak
wątpiłam, czy ból głowy pozwoli mi czytać. Mogłam poprosić, żeby wziął raczej
odtwarzacz ze słuchawkami i audiobooki.
Ponudziłam się grzecznie z dziesięć minut, po czym uważnie przestudiowałam
szereg guzików na panelu łóżka. Po chwili udało mi się włączyć telewizor. Na ekranie
pojawił się obraz z kanału wewnątrzszpitalnego i jakiś czas oglądałam hol oraz
wchodzących i wychodzących ludzi. Choć mój próg nudy był całkiem wysoki, szybko
miałam dość. Przerzuciłam na wiadomości. I natychmiast tego pożałowałam.
Spokojne zrujnowane domostwo i malownicze otoczenie przeobraziły się w ciągu
jednego dnia nie do poznania. Pamiętałam, jakie to było opuszczone, odizolowane
miejsce. Wystarczająco odludne, żeby bez świadków pogrzebać w nim ośmiu
młodych ludzi. Teraz wystarczyło kichnąć, żeby natychmiast podlatywała chmara
dziennikarzy z mikrofonami. Reportaż wydawał się świeży, może nawet była to
relacja na żywo, bo słońce znajdowało się w tej samej pozycji co u mnie za oknem.
Swoją drogą, miło było patrzeć na słońce po tej szarzyznie, miałam nadzieję sama się
nim nacieszyć, choć po reakcjach osób na ekranie widziałam, że jest okropnie zimno.
Nie słuchałam komentatora, wpatrywałam się za to w ludzi w tle. Jedni mieli na
sobie mundury, ale inni kombinezony pewnie technicy z SBI. Dwaj mężczyzni w
garniturach to prawdopodobnie Klavin i Stuart. Byłam dumna z siebie, że
zapamiętałam ich nazwiska. Zastanawiałam się, kiedy ktoś mnie zacznie nachodzić.
Miałam nadzieję, że nikt z mediów nie spróbuje zadzwonić do szpitala, a tym bardziej
tu wpaść. Może uda mi się jutro wypisać i wyjedziemy jak najdalej, o ile to możliwe,
od tego miasta i zbrodni. Obracałam tę myśl w głowie przez kilka minut, aż z
zadumy wyrwało mnie natarczywe pukanie do drzwi.
Dwaj mężczyzni w garniturach i pod krawatami ostatnia rzecz, jaką chciałam teraz
ujrzeć.
Nazywam się Pell Klavin, a to Max Stuart zaczął ten
niższy, pod pięćdziesiątkę. Schludny, starannie ubrany, jego włosy
zaczynały siwieć, a buty lśniły jak lustro. Nosił okulary w
cieniutkich oprawkach. Jesteśmy ze Stanowego Biura Zledczego.
Drugi agent był nieco młodszy od kolegi i nawet jeśli miał jakieś siwe włosy, nie było
ich widać w blond czuprynie. Ubierał się tak samo starannie jak Klavin.
Skinęłam i natychmiast skrzywiłam się z bólu. Machinalnie dotknęłam bandaży, przy
okazji przekonując się, że głowa wcale mi nie odpadła. Z drugiej strony, może
przyniosłoby mi to ulgę. W każdym razie opatrunek był suchy i trzymał się na
miejscu. Za to ręka dawała mi się we znaki.
Słyszeliśmy o wczorajszym napadzie, pani Connelly -przeszedł do rzeczy agent
Stuart.
Tak? Byłam wściekła na siebie, że kazałam Tolliverowi iść, i jednocześnie
irracjonalnie zła na niego za posłuchanie mnie.
Bardzo współczujemy, naprawdę nam przykro. Klavin roztoczył wokół tak
skoncentrowaną aurę południowego czaru, że zrobiło mi się niedobrze. Wie pani,
jaki mógł być powód ataku?
Nie. Nie wiem. Podejrzewam jednak, że mógł mieć coś wspólnego z odnalezieniem
ciał.
Dobrze, że pani o tym wspomniała przejął pałeczkę Stuart. Może pani wyjaśnić,
w jaki sposób odkryła miejsce pochówku? Co pani wiedziała na ten temat?
Nic nie wiedziałam odparłam. Najwyrazniej przestali się interesować napadem na
mnie i szczerze mówiąc, trudno się było
dziwić. W przeciwieństwie do tych ośmiu chłopców ja żyłam.
To skąd pani wiedziała, gdzie leżą? Brwi Klavina
wystrzeliły w górę. Znała pani którąś z ofiar?
Nie, nigdy przedtem tu nie byłam.
Oparłam się ostrożnie o poduszki, przygotowując na
rozmowę o tak znajomym przebiegu. Bez sensu. I tak mi nie uwierzą, zaczną
wyszukiwać powody, dla których mogłabym kłamać w kwestii odnalezienia zwłok,
zmarnują całą masę czasu i pieniędzy podatników na próbę ustalenia związków
pomiędzy mną a ofiarami lub mną a mordercą. Powiązania takie nie istniały, więc bez
[ Pobierz całość w formacie PDF ]