[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Wiem, co to znaczy być samotnym rodzicem z nadmiarem czasu do zabicia. Jasmine wyjechała, moi
rodzice mieszkają teraz w Hiszpanii, a siostra wybrała się w odwiedziny do teściów. Nawet pracą nie
mogę się ratować. O tej porze roku nikt nie zleca prac ogrodniczych.
- No tak, ale nie musiałeś tego wszystkiego robić. - Złośliwy głos wewnętrzny podsuwał jej straszne
wytłumaczenie: nikt nie robi niczego z pobudek czysto altruistycznych. On musi czegoś od ciebie
chcieć. - Nie sypiamy przecież ze sobą
- wyrzuciła z siebie.
O Boże! Naprawdę to powiedziała? Spłonęła rumieńcem.
Ben odłożył sztućce i wstał.
- Jeśli tak mnie oceniasz, to lepiej już sobie pójdę. Zerwała się na równe nogi.
- Nie, zostań! Przepraszam! Nie wiem, co mi strzeliło do głowy, żeby to powiedzieć. Byłeś taki miły...
- Nienawidziła siebie teraz bardziej niż kiedyś za tamte fałszywe uśmiechy na użytek paparazzich i
udawanie, że jej pożycie z Tobym układa się jak w bajce.
Ben stał tyłem do niej i nakładał kurtkę. Ze łzami w oczach położyła dłoń na wilgotnym wciąż
rękawie.
254
Fiona Harper
- Proszę cię, Ben. To dlatego... - Głos jej się łamał. - Nikt nigdy nie zrobił dla mnie niczego
bezinteresownie. Nie jestem do tego przyzwyczajona.
Odwrócił się do niej trochę już udobruchany, sądząc po minie.
- Naprawdę? Nikt?
Pokręciła głową, usiadła na najbliższym krześle i ukryła twarz w dłoniach.
- Boże, jaka ja jestem żałosna.
Ben nie wiedział, co robić. W głowie miał pustkę. Spojrzał na stroik, na świece, na choinkę...
Chwileczkę, choinka! Przecież nie zdążył ubrać tego nieszczęsnego drzewka, a teraz jest obwieszone
bombkami, które pod nim zostawił. Louise go wyręczyła.
Obudziła się w nim nadzieja.
Louise siedziała na krześle skulona, wpatrzona w podłogę. Zciągnął kurtkę i odwiesił ją na wieszak.
Louise spojrzała na niego zdziwiona. Nie spodziewała się, że zostanie. Dlaczego tak nisko się ceniła?
Usiadł z powrotem na swoim krześle, założył nogę na nogę i spojrzał na Louise.
- Nie wiem jak ty - odezwał się - ale ja mam ochotę na deser.
Louise zrobiła wielkie oczy.
- Na deser?
Uśmiechnął się w duchu, sięgnął do plecaka, który wcześniej położył na podłodze obok krzesła, i
wyciągnął butelkę czerwonego wina. %7ładnych tam ekstrawagancji. Zwyczajnego caberneta z
supermarketu.
Louise uśmiechnęła się. Wstała i wyjęła z szafki dwie filiżanki.
Drogocenna jemioła
255
Kieliszków nie miała, korkociągu też nie, ale nie był potrzebny, bo butelka była zakręcana.
Ben napełnił obie filiżanki winem i jedną podał Louise.
-Wznieśmy toast za Boże Narodzenie - powiedział i stuknęli się filiżankami.
Louise roześmiała się.
- Coś dziwnego tu się dzieje... za Boże Narodzenie.
Upili po łyczku wina i przenieśli się na sofę. Gawędzili czas jakiś o wszystkim i o niczym, potem
oboje zamilkli. Zwiece migotały, słońce już zaszło i temperatura na zewnątrz zaczęła spadać.
Milczenie przedłużało się i Ben chciał się już pożegnać, kiedy Louise nagle się odezwała:
- Chyba już nie wiem, kim naprawdę jestem.
Ojej. Dobre uczynki, sympatyczne gesty - w tym był dobry. Ale egzaltowane babskie konwersacje nie
należały do jego najmocniejszych stron. Na szczęście Louise najwyrazniej wystarczało, że ma w nim
słuchacza.
- To opłakany skutek bycia byłą żopą - ciągnęła, uśmiechając się do niego blado.
Jaką znowu żopą? Pierwszy raz słyszał to określenie.
- To skrót od %7łon oraz przyjaciółek" - wyjaśniła, odczytawszy zapewne z jego zakłopotanej miny, że
nie wie, o czym mowa. - Prawdę mówiąc nazywają tak drugie połówki słynnych sportowców, ale do
mnie chyba też pasuje. %7łopy polują w stadach, uwielbiają zakupy i pozowanie do zdjęć, a przede
wszystkim rajcuje je blichtr.
- Nie jesteś żopą! - zaprotestował, chyba trochę za szybko, zapominając, że przecież nie wie, jak się
zachować w takich jak ta sytuacjach.
- Owszem, przestałam nią być dopiero po rozwodzie z Tobym.
256
Fiona Harper
Ben ściągnął brwi i pokręcił głową. Nie chciało mu się wierzyć, że ta definicja mogła się kiedykolwiek
odnosić do Louise. Przecież nie cierpi być fotografowana! Miał już ten argument na końcu języka,
lecz znowu go ubiegła:
- Ale na początku byłam - wyznała. - i to pełną gębą: wystawne przyjęcia, okładki magazynów,
blichtr. - Zachichotała gorzko. - Z czasem zrozumiałam, że sławę zawdzięczam tylko jemu. Byłam
przecież żoną swojego męża, Tobiasa Thorntona, sama nie dokonałam niczego, co by
usprawiedliwiało popularność, jaką się cieszyłam.
Poprawił się na sofie i spojrzał na nią uważniej.
- Przecież byłaś modelką, kiedy go poznałaś.
Kiwnęła głową i wpatrzyła się w swoją filiżankę z czerwonym winem.
- Owszem. I z początku jakoś się układało. Ale na dłuższą metę przeciągające się okresy rozłąki nie
służą małżeństwu,,, a my całe tygodnie spędzaliśmy z dala od siebie, na różnych kontynentach. Potem
na świat przyszedł Jack i już nie dało się tak dalej ciągnąć, trzeba mu było zapewnić dom, jakieś
poczucie stabilizacji... - Urwała i zapatrzyła się w sieczone deszczem okno.
Dlaczego ona siebie o wszystko obwinia? To właśnie cała Louise - rodzina jest dla niej na pierwszym
miejscu. Najwyższy czas, by pomyślała o sobie, coś wreszcie zrobiła dla siebie. Nie z pobudek
egoistycznych, ale dlatego, że w pełni na to zasługuje. Ben potarł podbródek. Gdyby tak znał jej
najskrytsze pragnienia...
Louise otrząsnęła się z zamyślenia i spojrzała na niego tak, że ciarki przebiegły mu po plecach.
Niemożliwe.
W jej rozszerzonych, pociemniałych zrenicach płonął
ogien. Zdarzalo mu sie juz, ze kobiety tak na niego patrzyly, ale nigdy by sie nie spodziewal, ze
doczeka sie takiego spojrzenia ze strony Louise. To niemozliwe, by pragnela... jego.
Serce o malo nie wyskoczylo mu z piersi.
No, pieknie. I co teraz?
ROZDZIAA SMY
W tym momencie Louise pragnęła tylko jednego - nie patrzeć na Bena jak na prezent pod choinkę,
który chce się jak najszybciej rozpakować. Aatwo powiedzieć.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]