[ Pobierz całość w formacie PDF ]
austriackiej pełniła nadal, w miarę możności, sprawnie. Z racji tych obowiązków
musiała się żywo interesować sprawą wyjazdu świekry. Jak się wkrótce przekonamy,
Habsburgom poczynania i losy Bony wcale, ale to wcale nie były obojętne.
Obchodziły one także cały bez wyjątku ogół w Rzeczypospolitej. Ogłoszono bowiem
dekret królewski, że kto by dopomógł starej wdowie opuścić kraj - utraci cześć,
jeśli jest szlachcicem, gardło, jeżeli należy do plebsu. "My nie widzimy innej
drogi - pisał syn Bony do Radziwiłła - jakoby się temu inaczej zabieżyć miało,
jeno iżby Jej Mość prawie w kleszcze była wzięta; a iżby tylko Jej Mość we
wszystkie poczciwości będąc opatrzona, sobie siedziała, nic o niczym nie
wiedząc". Bona zaopatrzona była, owszem, we "wszystkie poczciwości". Dzięki
własnej znakomitej gospodarce nagromadziła wszak w Koronie i na Litwie majątek
tak znaczny, że przez dziesięciolecie całe po jej zgonie interesowały się nim
pierwsze potęgi europejskie. Było, zaiste, z czego czerpać w Rzeczypospolitej...
Zrzekłszy się posiadanych w kraju nadań, uzyskała wreszcie Włoszka prawo wyjazdu
z ojczyzny przybranej do właściwej. Musiała jednak przedtem wydać za mąż
przynajmniej jedną z trzech dziewiczych córek. Jesienią 1555 roku zjawiło się w
Warszawie swadziebne poselstwo Henryka II, księcia Brunszwiku. Był to mąż lat
dobtrze już dojrzałych. Miał ich sześćdziesiąt siedem i dawno owdowiał. Ruszył w
konkury do Zofii Jagiellonki, która akurat znowu ciężko zachoworała. Poselstwo
zamyślało o wyjezdzie, kiedy Bona poradziła mu podróż do Wilna i naradę z
królem. Bo jeśli Zofia w tej chwili nie może, to czemu nie ma jej zastąpić Anna?
Hetman Jan Tarnowski oburącz się uchwycił tej myśli: "dla króla Jego Mości
lepiej będzie, bo mniej wydatków i zachodu, gdy dwie siostry a nie więcej w domu
zatrzyma" - wywodził z rozbrajającą szczerością. Jednak Zygmunt August odmówił
zgody, a Zofia w porę wyzdrowiała. Układ małżeński zawarto w Wilnie 30
listopada. 29 stycznia 1556 roku wyruszyła Zofia z Warszawy na zachód. Mniejsza
o to, jak wyglądał i z kogo się składał jej orszak. Ważne, że błyszczała w nim
gwiazda najpierwszej wielkości. Towarzyszył królewnie Andrzej Frycz Modrzewski.
Takie czasy nastały, że na dworze polskim napotkać można było intelektualistów
europejskiej i wiecznej sławy. Renesans osiągnął już u nas pełnię rozkwitu.
Tylko trzy dni po wyjezdzie Zofii spędziła Bona w Warszawie. W wigilię
opuszczenia miasta, to znaczy 31 stycznia, wezwała księdza Rafała Wargowskiego i
zaprowadziła go do jednej z piwnic zamkowych. Pokazała mu cztery zamknięte
skrzynie. W dwu mniejszych mieściły się klejnoty, jak perły i łańcuchy, oraz
szaty niewieście. W pozostałych srebra stołowe. - To dla moich córek -
oświadczyła Bona. - Kiedy będą szły za mąż, przyślę klucze, "aby wiedziały, że
to ode mnie mają, a nie od króla". Na zakończenie pokazała księdzu kolebkę
srebrną i takież "niecki". Oświadczyła, że odda to królowi, gdy zajdzie
potrzeba. "Ale tego jeszcze nie trzeba" - dorzuciła. Kobieta, oskarżona przez
własnego syna o gotowość wytrucia dynastii, taiła w swym zamku kołyskę i
wanienkę dla następnego z Jagiellonów. 1 lutego od wczesnego rana uwijała się
Bona po zamku warszawskim. Krok w krok chodziły za nią Anna i Katarzyna, "z
odjazdu jej żałosne i rzewno płaczące". Królowa była zupełnie spokojna. Najpierw
"obesłała panny" i zaprowadziła je do opieczętowanych piwnic. Twierdziła, że tam
się mieszczą jej rzeczy osobiste oraz przywileje. Wyjeżdżała do Włoch tylko na
kurację, zamierzała powrócić. Starosta samborski, Piotr Boratyński, odrzekł na
to hardo w imieniu obecnych: nie byliśmy przy pieczętowaniu, nie wiemy, co jest
w lochach. "Z tym poszła od sklepu do kościoła z wesołą twarzą, a królewny za
nią bardzo rzewliwie płacząc. Po mszy szła do pałacu już z obicia odartego; tam
królewny zastawszy, pożegnała dwie panienki gorzkimi łzami się oblewające, nie
dawszy im jak tylko po jednym pierścieniu, łzy nie wypuściwszy sama stara z
oczu; i szła wsiadać oddawszy córki swe panu Jerzemu Sieżowskiemu, kasztelanowi
i staroście warszawskiemu, ochmistrzowi ich naznaczonemu, na co było bardzo
żałośnie patrzeć." Do karety zabrała tylko Izabelę, królową Węgier. Anna i
Katarzyna zostały w Warszawie. Syn bawił na Litwie. Legat papieski, Alfons
Orsini, odprowadził Bonę o jeden dzień drogi od stolicy. - Requiescat in pace! -
wykrzyknął Stańczyk, dowiedziawszy się o wyjezdzie "włoskiej gadziny", i
wyrzucił w górę błazeńską czapeczkę. Utrafił! Wyprorokował! Bona zmarła 19
listopada 1557 roku. Otruł ją lekarz przyboczny, którego przekupił zausznik
Habsburgów, Gian Lorenzo Pappacoda. Przed zażyciem jakiegokolwiek środka królowa
zawsze kazała medykowi wypijać połowę. Tym razem eskulap przygotował sobie
odtrutkę, ale Pappacoda to przewidział. Nie wypuścił go z izby. Lekarz żył
jeszcze przez tydzień, Bona trzy dni. Konała w takim opuszczeniu i nędzy, że pić
jej dawano z podstawki mosiężnego lichtarza. Przy trumnie zbitej z prostych
desek nikt nie czuwał. Drewno zajęło się od dogasających świec i ciało omal nie
uległo zwęgleniu. Generalnym spadkobiercą uczyniła Bona Zygmunta Augusta. Inny
testament, sfałszowany, opiewał na korzyść Filipa II, króla Hiszpanii, członka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]