Indeks IndeksChristine Feehan Dark 05 Dark ChallengeDonita K Paul [DragonKeeper Chronicles 05] DragonLight (pdf)Clive Staples Lewis Opowieści z Narnii 05 Podróż Wędrowca Do ŚwituYork Rebecca Intryga i milosc 05 Moje dziecko moj skarbDynastia z Bostonu 05 Miłość jak ogień McCauley BarbaraGlen Cook Dread Empire 05 All Darkness MetBevarly Elizabeth Sześciu wspaniałych 05 Zakochany biznesmen05. Dynastia Elliotów Sands Charlene Tajemnicza nieznajomaLE Modesitt Corean 05 Cadmian's Choice (v1.5)Le Guin Ursula K. Ziemiomorze 05 Inny wiatr
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • raju.pev.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    pisać?
    Chłopiec żywił nabożną niemal cześć dla ludzi, których palce posiadały ową wiedzę
    tajemną. Przytulił się blisko do Joscelina, żeby być słyszanym i sam słyszeć słowa,
    wypowiadane najcichszym z szeptów.
    - Rano możesz skorzystać z kałamarza brata Marka, nikt nie zwraca uwagi na jego
    pulpit. Jeśli potrafisz napisać wiadomość, zaniosę ją, tylko powiedz mi, gdzie. Nie spostrzegą
    mnie. Tyle tylko, że nawet najlepszy kawałek nie jest za duży, więc wiadomość będzie
    musiała być krótka.
    Noc była chłodna. Joscelin okrył swoim płaszczem drobne, chore ciałko i przygarnął
    je ramieniem.
    - Jesteś wspaniałym, rycerskim sprzymierzeńcem i jeśli kiedyś zostanę rycerzem,
    zrobię cię swoim giermkiem. Nauczysz się łaciny i rachunków, i innych rzeczy, zbyt mądrych
    na moją głowę. A na razie myślę, że moja umiejętność pisania wystarczy. Gdzie twój
    pergamin? - Poczuł, jak mały wciska mu w dłoń wąski, lecz dość długi skrawek welinu. -
    59
    Doskonały! W dwudziestu słowach można wiele powiedzieć. Dzięki ci, jesteś
    najsprytniejszym malcem na świecie!
    Głowina, z której dzięki Markowym kompresom z pomurnika znikały już ostatnie
    schnące rany wywołane niedożywieniem i brudem, wtuliła się wygodnie w ramię Joscelina,
    anektując je całkowicie. Młodzieniec uczuł ogarniającą go falę pobłażliwej tkliwości z nutką
    rozbawienia.
    - Mogę dostać się aż do mostu, jeżeli będę szedł opłotkami - dobiegł go senny,
    chełpliwy głos Brana. - Gdybym miał czapkę, poszedłbym i do miasta. Zajdę, gdzie tylko
    każesz...
    - Czy twoja matka nie niepokoi się o ciebie? - szepnął malcowi do ucha. Wiedział, że
    kobietę przestał obchodzić świat, czekała tylko na chwilę, w której go opuści. Nawet syna z
    ulgą powierzyła opiece świętego Idziego, patrona chorych i opuszczonych.
    - Nie, mama śpi...
    Jej ruchliwe i radosne dziecko, przed którym podnieta nauki i drobne intrygi przyjazni
    otwierały świat, jaki dla niej się właśnie zamykał, także prawie już spało.
    - No to chodz tutaj, przytul się i śpij już. Zwiń się w kłębek, przy mnie będzie ci
    cieplej.
    Przekręcił się trochę, żeby wiercąca się buzia znalazła wreszcie dobre miejsce w
    zgięciu jego ramion. Sam był zaskoczony, że taką radość sprawia mu ta miła komitywa.
    Dziecko dawno już zasnęło, a on leżał z otwartymi oczyma i zastanawiał się nad tym, że tyle
    zainteresowania i energii potrafi poświęcić komuś innemu, choć jego życie jest zagrożone, że
    tyle myśli poświęca, by uchronić tę małą porzuconą duszyczkę od niebezpieczeństw, które na
    niego ściągnęła własna nierozwaga, a może zły los. Tak, napisze list, spróbuje znalezć
    sposób, by podać go Simonowi, ale nie będzie w to mieszał niewinnego stworzenia, które
    leżało teraz w jego objęciach.
    W końcu sam też zasnął i spał całą noc, od czasu do czasu przewracając się z boku na
    bok, kiedy czynił to jego sublokator. A gdzieś tam czuwał Aazarz, wpatrując się w noc,
    dawno już odsunąwszy od siebie potrzebę snu.
    ROZDZIAA ÓSMY
    Joscelin wstał przed świtem, uważając, by nie zbudzić swego towarzysza, który spał z
    rozrzuconymi szeroko ramionkami, promieniując ciepłem i spokojem. Otulił dziecko
    obszernym płaszczem, bo noc była chłodna, a poza tym i tak nie ośmieliłby się w nim pójść
    do miasta, choć i bez płaszcza ryzyko było z pewnością równie wielkie. Musiał się starać, by
    nikt go nie dostrzegł i pocieszać się myślą, że poprzedniego dnia ścigający przetrząsnęli
    wszystkie zakamarki na północnym podgrodziu, w którym zbieg miałby choć cień szansy
    ukrycia się - a co za tym idzie (przynajmniej taką miał nadzieję), dziś będą szukać gdzie
    indziej.
    Na palcach przekradł się przez sień i wziął z Markowego pulpitu kałamarz i pióro. Nie
    mógł czekać, aż się rozwidni, światła też nie chciał zapalać, ale w kościele przed ołtarzem
    płonęła wieczna lampka - słaba, lecz dla młodych oczu wystarczająca, by skreślić parę słów.
    Joscelin już wcześniej ułożył w myśli treść listu i gryzmolił go teraz na kawałku welinu, jeśli
    niezbyt schludnie, to w każdym razie czytelnie. Pióro było tępe i zostawiało kleksy, ale nie
    miał noża, żeby je naostrzyć. Choć skórę i kończyny miał zdrowe, upodobnił się już całkiem
    do swoich towarzyszy; nie posiadał na własność nic oprócz koszuli na grzbiecie.
    Simonie, przez przyjazń dla mnie zrób, o co cię proszę: ukryj Briara nad potokiem po
    przeciwnej stronie opactwa i powiedz Ivecie, żeby przyszła po nieszporach do herbarium.
    To musiało wystarczyć, trzeba było tylko jeszcze znalezć sposób, by list na pewno
    dotarł do adresata. W przeciwnym wypadku Joscelin musiałby zrezygnować, bo napisał już
    imię przyjaciela. %7łałował teraz odruchu, który go do tego popchnął. Nie mógł ryzykować, że
    narazi druha na kłopoty, jeśli list wpadnie w niepowołane ręce. Niestety, nie miał czym
    odciąć nieszczęsnego imienia. Musiał je zostawić albo zatrzymać list i zaprzepaścić jedyną
    szansę, jaką zdołał znalezć. Tak więc, starając się dotrzeć do właściwego człowieka, musiał
    teraz być podwójnie czujny i przezorny.
    Kiedy wyszedł, na dworze panował taki sam półmrok i cisza, jak wtedy, gdy wymykał
    60
    się z kryjówki w ogrodzie biskupa. Ostrożnie okrążył hospicjum i ruszył w kierunku miasta,
    trzymając się w pewnej odległości od gościńca, pod osłoną drzew i zarośli. Dotarłszy do
    pierwszych domów, za którymi ciągnęły się podwórza i sady, musiał odsunąć się jeszcze dalej
    od drogi, ale miał dość czasu, by niczego nie robić pochopnie. Wiedział, że w biskupim
    dworze nikt nie drgnie przed brzaskiem i nikt nie opuści zagrody, póki całkiem się nie
    rozwidni, a panowie nie posilą się śniadaniem. Odkrył wąską, ocienioną drzewami ścieżkę,
    która wybiegała na podgrodzie za granicznym murem biskupa. Zawahał się. Musiałby wspiąć
    się na drzewo, żeby zajrzeć przez mur, a jeśli tak, powinien znalezć miejsce, z którego
    roztaczał się widok na tyle dobry, aby móc rozpoznać znajome sylwetki i obserwować ruch w
    stajniach.
    Starannie wybrał sobie stanowisko w koronie dębu. Wyciągnął się na gałęzi pokrytej
    listowiem dostatecznie jeszcze gęstym, by go ukryć, z której równocześnie mógł rozglądać się
    w obie strony, a w razie potrzeby - łatwo i szybko zeskoczyć na ziemię. Teraz pozostało mu
    jedynie czekać, bo świt znaczył się dopiero blednącą linią na wschodzie. Straci śniadanie, ale
    za to nikt dzisiaj nie będzie musiał dla niego kraść.
    W końcu nadszedł brzask, nie spiesząc się nawet na minutę. Domostwo, mur
    graniczny, stajnie, obory i spichrze stopniowo wyłaniały się z ciemności, nabierając kształtu,
    barw i życia. Senni słudzy, piekarze, stajenni i dziewki od krów zaczynali krzątać się wokół
    swoich zajęć - zrazu ślamazarnie, potem coraz żwawiej. W drzwiach piekarni pojawiły się
    tace pełne świeżych bochnów, a kuchcikowie wnosili je do dworu. Upłynęło jeszcze trochę
    czasu i pojawili się szlachetnie urodzeni. Najpierw ukazał się kanonik Eudo, spieszący na
    drugą poranną mszę. Potem niezbyt ochoczo wyszli Simon i Guy, pogrążeni w jakiejś
    poważnej rozmowie. Pachołkowie wyprowadzali ze stajni większość koni. Najwyrazniej
    dzisiejszy pościg został już zarządzony i właśnie się do niego sposobiono. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •