Indeks IndeksHarlan Ellison ShatterdayAsimov, Isaac Robot 06 Robots & EmpireBeverly Barton Grzech niewiedzyRed_Hat_Enterprise_Linux 6 Hypervisor_Deployment_GuDante Alighieri Boska Komedia PiekśÂ‚oFaulkner William WsciekśÂ‚ośÂ›ć‡ i wrzaskcarol oconnell mallory 02 the man who lied to womenIan Wilson śąycie po śÂ›mierciRolls_Elizabeth_ _Honorowy_uwodziciel15. Douglas Drusilla Gdy serce wzbiera dumć…
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anusiekx91.opx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    prosić! - zarządził obcesowo
    nieprzystępny Bachmeier.
    Dozorca wręczył komisarzowi
    spis mieszkańców. Ten przyjął go
    i zaczął czytać. Zorientował
    się, że jest to dość starannie
    zestawiony, choć raczej niewiele
    mówiący rejestr około dwóch
    tuzinów nazwisk, uszeregowanych
    według pięciu kondygnacji
    budynku. Od pierwszego na
    parterze Tatzera, aż po panią
    von Senker, baronową w
    apartamencie.
    Nagle przeglądający listę szef
    specjalnej komisji numer pięć,
    utknął tak, jakby trafił na
    szklaną ścianę. Pochylił się,
    żeby wyrazniej przyjrzeć się
    figurującemu tam nazwisku, żeby
    je przestudiować. Przyciągnęło
    go jak magnes.
    NIeustannie i bacznie
    przyglądający się swojemu
    komisarzowi inspektor usłyszał
    to, czego nigdy przedtem nie
    słyszał. Były tym, niemal
    wyszeptane i tylko z trudem
    rozpoznawalne słowa: Mój Boże!
    Po nich nastąpiło uzupełnienie
    słyszalne już wyraznie,
    zwłaszcza dla czujnych uszu:
    Nie! To nie musi być akurat on!
    Nie on. Potem komisarz zamilkł
    na kilka minut.
    - Pan, panie Tatzer, zapisał
    tu jako mieszkańca piątego
    piętra kogoś o nazwisku Wecker
    - powiedział wreszcie zmuszając
    się do rzeczowości. - Ale tylko
    nazwisko, bez żadnych dodatków.
    Co to znaczy?
    - Tego nikt nie potrafi
    dokładnie powiedzieć. Nawet w
    administracji domu, gdzie raz
    pytałem. Do tej pory nikogo to w
    każdym razie specjalnie nie
    interesowało. No bo dlaczego by?
    - Jakiś urzędnik?
    - Tego ja nie wiem. Ktoś tam,
    z jakiejś administracji, jak mi
    się zdaje. Chyba całkiem małym
    urzędnikiem nie był, myślę
    sobie, ale jakąś grubszą rybą.
    Bo jak czasem coś powie...
    - Ile ma mniej więcej lat? -
    Zdawało się, że szef rozpoczął
    zwykłe przesłuchanie.
    Towarzyszyła temu jednak, co
    inspektor zauważył, wprost
    uporczywa koncentracja, nie
    pozbawiona też niepokoju.
    - Ile ma lat ten Wecker,
    chciałby pan wiedzieć? - Tatzer
    nastawił uszu, jakby jednak coś
    zwietrzył. - Wiek tego starego
    trudno określić. Może ma
    sześćdziesiąt? Albo niewiele
    więcej niż pięćdziesiąt? Jednak,
    nawet jeśli jest już starcem, a
    nawet, jak na to wygląda,
    przywiązuje wagę do tego, żeby
    na takiego wyglądać, mało kto z
    tej kategorii jest bardziej
    dziarski niż on.
    Bachmeier skinął głową tak,
    jakby chciał dodać sobie odwagi.
    - Zna pan jego imię?
    - Zdaje mi się, że Albert.
    Takie ono chyba jest. Albo
    dokładniej: Adalbert. Mówi to
    panu coś?
    - A więc to on! - stwierdził
    stanowczo Bachmeier. Nie można
    było jednak rozpoznać, nie
    potrafił tego nawet jego
    Gutbrod, czy komisarz jest
    zdenerwowany czy raczej
    spokojny, zatroskany, wzburzony,
    czy zaniepokojony. Powiedział
    bowiem tylko: - %7łe też akurat on!
    - Jest w tym coś szczególnego,
    szefie? - Jego asystent
    sygnalizował niezwykle ochoczą
    gotowość do wczucia się w
    sytuację.
    - Nic podobnego, Gutbrod -
    zapewnił Bachmeier. -
    Ostatecznie każdemu zdarzeniu
    towarzyszą jakieś osobliwości,
    mniej albo bardziej istotne. Nie
    ma przypadku, który byłby wierną
    kopią innego.
    Komisarz powziął widocznie
    jakąś decyzję. Zostawił Tatzera
    siedzącego tam, gdzie siedział,
    sam zaś wyszedł do sieni, a za
    nim Gutbrod. Oczywiście, mimo
    braku stosownego polecenia.
    - Niech pan każe pokazać sobie
    w końcu to zaoferowane przez
    Tatzera wolne mieszkanie.
    - Zajmiemy je, szefie, jeśli
    się nada. A co potem?
    - Potem przepyta pan Tatzera.
    On kipi chęciami, jak
    nieprzebrane zródło. I niech mu
    pan nie przeszkadza.
    - Mogę go więc, jak się to
    mówi, pomaglować? - zapytał
    inspektor, trochę zaskoczony,
    trochę nie dowierzający. - Bez
    pana? - Co praktycznie znaczyło:
    A więc nie przy pańskiej
    urzędowej obecności, szefie?
    - Powiedzmy tak, Gutbrod: Nie
    idzie tu zaraz o oficjalne
    przesłuchanie, raczej o
    wypytanie, zdobycie informacji
    mających na celu pozyskanie
    użytecznych wskazówek. Wyobrażam
    to sobie jako, powiedzmy, poufną
    rozmowę. Jak człowieka z
    człowiekiem. Zakładam przy tym,
    że pańska częstotliwość bliższa
    jest dozorcy domu, niż na
    przykład moja.
    Wskazania te inspektor przyjął
    jako okazanie mu zaufania.
    Cieszyło go to. - No, już ja
    wyciągnę z niego niejednego
    tasiemca!
    - Niech pan to zrobi, byle
    ostrożnie. Przede wszystkim
    niech pan unika błędów, które
    można by potem udowodnić. I
    jeszcze jedno: Niech pan w
    żadnej sytuacji nie wywiera na
    niego psychicznego nacisku.
    Słyszałem, że czasem znajduje
    pan w tym przyjemność, w co
    jednak nie wierzę.
    - I słusznie, szefie -
    zapewnił poczciwie tamten. - Nie
    jestem taki! - Czegoś podobnego
    nie można mu było bowiem
    udowodnić.
    Jednocześnie Gutbrod
    orientował się, że tego rodzaju [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •