[ Pobierz całość w formacie PDF ]
prosić! - zarządził obcesowo
nieprzystępny Bachmeier.
Dozorca wręczył komisarzowi
spis mieszkańców. Ten przyjął go
i zaczął czytać. Zorientował
się, że jest to dość starannie
zestawiony, choć raczej niewiele
mówiący rejestr około dwóch
tuzinów nazwisk, uszeregowanych
według pięciu kondygnacji
budynku. Od pierwszego na
parterze Tatzera, aż po panią
von Senker, baronową w
apartamencie.
Nagle przeglądający listę szef
specjalnej komisji numer pięć,
utknął tak, jakby trafił na
szklaną ścianę. Pochylił się,
żeby wyrazniej przyjrzeć się
figurującemu tam nazwisku, żeby
je przestudiować. Przyciągnęło
go jak magnes.
NIeustannie i bacznie
przyglądający się swojemu
komisarzowi inspektor usłyszał
to, czego nigdy przedtem nie
słyszał. Były tym, niemal
wyszeptane i tylko z trudem
rozpoznawalne słowa: Mój Boże!
Po nich nastąpiło uzupełnienie
słyszalne już wyraznie,
zwłaszcza dla czujnych uszu:
Nie! To nie musi być akurat on!
Nie on. Potem komisarz zamilkł
na kilka minut.
- Pan, panie Tatzer, zapisał
tu jako mieszkańca piątego
piętra kogoś o nazwisku Wecker
- powiedział wreszcie zmuszając
się do rzeczowości. - Ale tylko
nazwisko, bez żadnych dodatków.
Co to znaczy?
- Tego nikt nie potrafi
dokładnie powiedzieć. Nawet w
administracji domu, gdzie raz
pytałem. Do tej pory nikogo to w
każdym razie specjalnie nie
interesowało. No bo dlaczego by?
- Jakiś urzędnik?
- Tego ja nie wiem. Ktoś tam,
z jakiejś administracji, jak mi
się zdaje. Chyba całkiem małym
urzędnikiem nie był, myślę
sobie, ale jakąś grubszą rybą.
Bo jak czasem coś powie...
- Ile ma mniej więcej lat? -
Zdawało się, że szef rozpoczął
zwykłe przesłuchanie.
Towarzyszyła temu jednak, co
inspektor zauważył, wprost
uporczywa koncentracja, nie
pozbawiona też niepokoju.
- Ile ma lat ten Wecker,
chciałby pan wiedzieć? - Tatzer
nastawił uszu, jakby jednak coś
zwietrzył. - Wiek tego starego
trudno określić. Może ma
sześćdziesiąt? Albo niewiele
więcej niż pięćdziesiąt? Jednak,
nawet jeśli jest już starcem, a
nawet, jak na to wygląda,
przywiązuje wagę do tego, żeby
na takiego wyglądać, mało kto z
tej kategorii jest bardziej
dziarski niż on.
Bachmeier skinął głową tak,
jakby chciał dodać sobie odwagi.
- Zna pan jego imię?
- Zdaje mi się, że Albert.
Takie ono chyba jest. Albo
dokładniej: Adalbert. Mówi to
panu coś?
- A więc to on! - stwierdził
stanowczo Bachmeier. Nie można
było jednak rozpoznać, nie
potrafił tego nawet jego
Gutbrod, czy komisarz jest
zdenerwowany czy raczej
spokojny, zatroskany, wzburzony,
czy zaniepokojony. Powiedział
bowiem tylko: - %7łe też akurat on!
- Jest w tym coś szczególnego,
szefie? - Jego asystent
sygnalizował niezwykle ochoczą
gotowość do wczucia się w
sytuację.
- Nic podobnego, Gutbrod -
zapewnił Bachmeier. -
Ostatecznie każdemu zdarzeniu
towarzyszą jakieś osobliwości,
mniej albo bardziej istotne. Nie
ma przypadku, który byłby wierną
kopią innego.
Komisarz powziął widocznie
jakąś decyzję. Zostawił Tatzera
siedzącego tam, gdzie siedział,
sam zaś wyszedł do sieni, a za
nim Gutbrod. Oczywiście, mimo
braku stosownego polecenia.
- Niech pan każe pokazać sobie
w końcu to zaoferowane przez
Tatzera wolne mieszkanie.
- Zajmiemy je, szefie, jeśli
się nada. A co potem?
- Potem przepyta pan Tatzera.
On kipi chęciami, jak
nieprzebrane zródło. I niech mu
pan nie przeszkadza.
- Mogę go więc, jak się to
mówi, pomaglować? - zapytał
inspektor, trochę zaskoczony,
trochę nie dowierzający. - Bez
pana? - Co praktycznie znaczyło:
A więc nie przy pańskiej
urzędowej obecności, szefie?
- Powiedzmy tak, Gutbrod: Nie
idzie tu zaraz o oficjalne
przesłuchanie, raczej o
wypytanie, zdobycie informacji
mających na celu pozyskanie
użytecznych wskazówek. Wyobrażam
to sobie jako, powiedzmy, poufną
rozmowę. Jak człowieka z
człowiekiem. Zakładam przy tym,
że pańska częstotliwość bliższa
jest dozorcy domu, niż na
przykład moja.
Wskazania te inspektor przyjął
jako okazanie mu zaufania.
Cieszyło go to. - No, już ja
wyciągnę z niego niejednego
tasiemca!
- Niech pan to zrobi, byle
ostrożnie. Przede wszystkim
niech pan unika błędów, które
można by potem udowodnić. I
jeszcze jedno: Niech pan w
żadnej sytuacji nie wywiera na
niego psychicznego nacisku.
Słyszałem, że czasem znajduje
pan w tym przyjemność, w co
jednak nie wierzę.
- I słusznie, szefie -
zapewnił poczciwie tamten. - Nie
jestem taki! - Czegoś podobnego
nie można mu było bowiem
udowodnić.
Jednocześnie Gutbrod
orientował się, że tego rodzaju
[ Pobierz całość w formacie PDF ]