[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zwie, Marc domyśli się, że jest przerażona. Czy coś po
wie do niej, zanim...? Odwróciła się do niego instynk
townie, ufnie, z otwartymi ramionami, miękka, drżąca,
gotowa przyjąć jego czułe pocałunki... wejść w świat
intymnej ciemności.
Wtem ów wyczekiwany świat oszalał. Meg nagłe zna
lazła się w brutalnym uścisku, a okrutne, żarłoczne wargi
spoczęły na jej ustach. Ileż w tym było złości, zachłanne
go egoizmu, pogardy! Meg leżała bez ruchu, gorączkowo
przypominając sobie przysięgę małżeńską i... Przysięga
ła, że będzie posłuszna... żona nie powinna opierać się
mężowi, kiedy ten egzekwuje swoje prawa... ale to było
takie obrzydliwe! Wcześniejsze, łagodne pocałunki
w najmniejszym stopniu nie zapowiadały tego, co stanie
się w łóżku! Spodziewała się, że Marc będzie delikatnym,
czułym, a przynajmniej taktownym kochankiem. Nie tym
brutalnym potworem o gorących pożądliwych ustach,
które cuchnęły brandy i śliniły jej całą twarz. Przyjazna
ciemność okazała się lochem pełnym bólu i strachu.
Ręce gniotły jej piersi przez bawełnianą nocną ko
szulę, sprawiały ból. Musi leżeć spokojnie... była jego
żoną... miał... miał prawo ją wziąć. Przerażona, naka
zała ciału posłuszeństwo, nawet gdy poczuła, jak te bru
talne ręce szarpią jej koszulę i rozrywają do samego
pępka. Jeszcze gorsze od fizycznego przerażenia było
uczucie zawodu, myśl, że zaufała temu mężczyznie, są
dziła, że będzie się o nią troszczył przynajmniej na tyle,
by nie zadawać niepotrzebnego cierpienia, kiedy przyj
dzie do pozbawienia jej dziewictwa. Dłońmi chwycił ją
za miękkie piersi, ścisnął okrutnie, a jednocześnie bru
talnie wepchnął język w jej usta.
Zakrztusiła siei do reszty spanikowała, kiedy poczu
ła, jak całym ciałem przygważdża ją do łóżka. Nie mog
ła! Po prostu nie mogła! Niech unieważni małżeństwo!
Nie mogła poddać się jego żądzom!
Gdy desperacko usiłowała zrzucić go z siebie, usłysza
ła cichy kpiący śmiech. A potem Marcus znów przyssał
się do jej ust i wcisnął nogę między jej uda, nie pozosta
wiając najmniejszych wątpliwości, że zamierzają posiąść
zaraz, choćby nawet siłą. Nie mogła uwierzyć... że mąż
z całym rozmysłem zamierza ją zgwałcić... że cieszy go
jej przerażenie. To nie mogło dziać się naprawdę!
Ale się działo. Jej walka była z góry skazana na prze
graną. Przygnieciona ciężkim ciałem, Meg była zupeł
nie bezradna. Marcus jedną ręką przytrzymywał jej nad
garstki nad głową, a drugą unosił rąbek nocnej koszuli.
Poczuła, że wsuwa lewą dłoń między jej uda, czuła bez
litosne, brutalne palce i sygnet, który ranił jej delikatną
skórę...
I wtedy zrozumiała. Przecież Marcus nosił sygnet na
prawym ręku, nie na lewym!
Krzyk protestu został zduszony ciężką dłonią. Meg
dobiegł zupełnie obcy głos:
- To nierozsÄ…dne z twojej strony, moja droga. Za
pewniam cię, on nie uwierzy, że się broniłaś. Leż spo
kojnie, a ja zrobiÄ™ swoje, zanim przyjdzie.
Wałczyła z siłą zrodzoną z rozpaczy, a gdy gwałci
ciel znów ją pocałował, z całych sił ugryzła go w usta.
Zaklął i uderzył ją w twarz, ale przynajmniej uwolniła
usta, toteż zaczerpnęła tchu i krzyknęła tak głośno, jak
tylko zdołała, jednocześnie szamocząc się zaciekle, "by
się spod niego wydostać.
Nie dała rady. Porzucił próby uciszenia jej i skupił
siły na tym, by jak najszybciej zaspokoić swe niecne
pragnienie.
- Do diabła - warknął - zachowujesz się, jakbyś
broniła cnoty!
Na gardle poczuła zaciskającą się bezlitośnie dłoń,
nie mogła oddychać... och, Boże... Tracąc nadzieję,
poczuła, jak między jej nogi coś się wpycha... Krzyk
nęła znów, gdy tylko uścisk na jej szyi nieco zelżał.
I wtedy rozległ się trzask, drzwi otworzyły się gwał
townie. W pokoju rozjaśniło się, rozległ się ryk głoszą
cy żądzę mordu.
Marcus poszedł na długi spacer, w nadziei, że tym
sposobem odzyska zimną krew. Miał wrażenie, że po
stąpił głupio. Tak bardzo chciał wrócić i kochać się
z dopiero co poślubioną żoną, że szybkim krokiem ob
szedł miasteczko po raz drugi, by ochłonąć. Cóż, tak
czy siak klamka zapadła, bo Meg najpewniej spała i bu
dzić ją byłoby czystym okrucieństwem. Musiał więc
poskromić swe pragnienia.
Po powrocie poszedł na górę z lampką oliwną. Mi
jając drzwi sypialni Meg, znów pomyślał smętnie, że
o tej porze na pewno już śpi. Może, jeśli uda mu się
wstać dostatecznie rano, pójdzie do niej i zaczeka, aż
siÄ™ przebudzi...
Pocieszając się tą myślą, już zamierzał wejść do swo
jego pokoju, gdy nagle poraził go krzyk przerażenia. Meg!
Błyskawicznie dopadł jej sypialni. Drzwi były zamk
nięte na zasuwę, ale ustąpiły, gdy runął na nie całym
ciężarem. W mig zorientował się w sytuacji i z potwor
nym rykiem rzucił się na Blaise'a Winterbourne'a, by
ściągnąć go z Meg.
Ten jednak okazał się szybszy. Ześliznął się z łóżka
po drugiej stronie i powiedział kpiąco:
- Mówiłem jej, żeby nie demonstrowała swego pod
niecenia z takim entuzjazmem. Nieważne. Może innym
razem. Daj mi znać, kiedy już z nią skończysz, mój dro
gi. Trochę niewyrobiona, muszę powiedzieć, ale z pew
nością warta grzechu.
Na wpół zemdlona Meg zdołała drżącymi rękami
podciągnąć przykrycie. Była bezpieczna, ale miała
mdłości, czuła się zbrukana. Co pomyśli Marcus? Czy
uwierzy w to, co się stało? A może uzna, że jest nieod
rodną córką swojej matki? Słysząc jego lodowaty głos,
zareagowała kolejnymi dreszczami.
- Wynoś się z sypialni mojej żony, Winterbourne. -
Wściekłość kipiała w Marcusie, ale głos rozsądku do
radzał dyskrecję. Ostatnie, czego chciał, to pojawienie
się właściciela zajazdu. Jeśli ta historia ujrzy światło
dzienne, zapłacą za to wysoką cenę, bo niewielu uwie
rzy w niewinność Meg. Musiał ją chronić! Skulona pod
przykryciem, cała się trzęsła, miała pobladłą oszołomio
ną twarz, warga jej krwawiła, a na policzku wykwitła
czerwona plama, która zapewne wkrótce zmieni się
w siniaka. Jego mała Meg... jeśli ten łotr.
- Twoja żona! - Winterbourne zakłopotał się na
chwilę, lecz zaraz odzyskał panowanie nad sobą. - O
Boże! Zachowałem się bardzo niezręcznie. Myślałem,
że to jedna z twoich małych słabostek, Rutherford. Nie
musisz mnie odprowadzać, znam drogę. - Nie odrywa
jÄ…c ani na chwilÄ™ oczu od Marcusa, naciÄ…gnÄ…Å‚ koszulÄ™
i spodnie, wziął buty, ostrożnie obszedł łóżko i skiero-
wał się do drzwi. - Naturalnie nie pisnę o tym ani sło
wa... chyba że chcesz, żebym wyznaczył sekundantów,
milordzie?
Przez jedną szaloną chwilę Marcus myślał nie tyle
o pojedynku, co o natychmiastowym mordzie, ale prze
rażony szept Meg przywiódł go do rozsądku. Gdyby za
bił Winterbourne'a lub wyzwał go na pojedynek, histo
ria by się rozniosła, a zapłaciłaby za to Meg. Nie chciał
dodawać jej nowych cierpień.
- Nie zamierzam brudzić sobie szpicruty taką kre
aturą jak ty, Winterbourne - powiedział zimno. - Wy
noś się! Ale bądz pewien, że jeśli powiesz choć słowo
o tym, co się tu stało, przezwyciężę niechęć i sprawię ci
takie baty, że popamiętasz mnie do końca życia...
ROZDZIAA SZÓSTY
Gdy tylko za Winterbourne'em zamknęły się drzwi,
Marcus odwrócił się do Meg. Serce mu się ścisnęło z ża
lu, kiedy popatrzył w jej szeroko otwarte, przerażone
oczy, i ujrzał gwałtowne dreszcze wstrząsające smuk
łym ciałem.
Co, do diabła, powinien zrobić? Chciał ją objąć, po
cieszyć, ale kiedy ruszył ku niej, wzdrygnęła się i nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]