[ Pobierz całość w formacie PDF ]
170
światło: jej duszę. Dzięki niej pradawne zło zmieniło się w nicość. Dzięki niej wyszedłem
z grobu. Dzięki niej złamane stało się całością, a tam, gdzie była nienawiść, zapanuje pokój .
Nie odparła z bólem Tenar. Nie mogę. To nieprawda!
A potem mówił dalej zabiorę cię od książąt i bogatych panów, gdyż to prawda,
że nie ma tam dla ciebie miejsca. Jesteś zbyt młoda i zbyt mądra. Zabiorę cię do mojego kraju,
na Gont, gdzie się urodziłem, do mojego dawnego mistrza Ogiona. Jest już starcem, wielkim
Magiem i człowiekiem spokojnego serca. Nazywają go Milczącym. Mieszka w małym domku
na urwiskach Re Albi, wysoko ponad falami. Trzyma kilka kóz i ma mały ogródek. Jesienią
wędruje samotnie po wyspie, po lesie i górach, wzdłuż dolin rzek. Mieszkałem z nim kiedyś,
gdy byłem młodszy niż ty teraz. Nie zostałem długo. . . Nie miałem dość rozumu, by tam zostać.
Wyruszyłem na poszukiwanie zła i znalazłem je, oczywiście. . . Ale ty przybywasz uciekając
przed złem, szukasz wolności, szukasz ciszy potrzebnej ci, póki nie znajdziesz własnej drogi.
Tam czeka cię spokój i cisza, Tenar. Tam latarnia może się palić z dala od wichrów. Pojedziesz
tam?
Tak westchnęła. I po chwili dodała: Och, chciałabym jak najszybciej. . . %7łebyśmy
mogli od razu tam płynąć. . .
To nie potrwa długo, maleńka.
Odwiedzisz mnie kiedyś?
Gdy tylko będę mógł, przybędę.
Zwiatło zgasło, wokół nich zaległa ciemność.
171
* * *
Po wielu wschodach i zachodach, po spokojnych dniach i lodowatych wichrach zimowej
podróży, dotarli w końcu na Wewnętrzne Morze. Wśród wielkich statków przepłynęli zatło-
czonymi kanałami aż do Cieśniny Ebavnor, do zatoki leżącej w samym sercu wyspy i przez
nią do Wielkiego Portu Havnoru. Zobaczyli białe wieże i całe miasto białe i lśniące od śniegu.
Białe płatki okrywały okapy nad mostami i czerwone dachy domów, a w zimowym słońcu po-
łyskiwały lodem olinowania setki statków w porcie. Wieści o ich przybyciu wyprzedziły ich,
gdyż połatany czerwony żagiel Bystrego oka znany był dobrze na tych wodach. Tłum zebrał
się na ośnieżonym nabrzeżu, a kolorowe proporce trzepotały nad głowami w czystym, zimnym
wietrze.
Tenar siedziała wyprostowana w swym wystrzępionym czarnym płaszczu. Z powagą spo-
glądała na Pierścień. Potem przeniosła wzrok na zatłoczony, wielobarwny brzeg, na pałace
i wysokie wieże. Podniosła prawe ramię i słońce błysnęło w srebrze Pierścienia. Rozległy się
radosne okrzyki, zimnym wiatrem niesione nad wodą. Ged podpłynął do brzegu. Rzucił cumę
i setka rąk wyciągnęła się po nią. Zeskoczył na molo i odwrócił się.
Chodz powiedział z uśmiechem, a ona wstała i poszła. Z powagą szła obok niego
białymi ulicami Havnoru, trzymając go za rękę, jak dziecko wracające do domu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]