[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Tak, ale... - i: - Sądziłabym, że... - i: - Ale co, jeśli... Luke znowu zaczyna śpiewać do falującej
pszenicy, a Paulina idzie trzy kroki za nimi i zauważa różne rzeczy. Zauważa, że Maurice jest bardzo z
siebie zadowolony, że jest jak kot, który posmakował śmietanki, że jest przepełniony skrytą satysfakcją.
Zauważa to wszystko, ponieważ zna się na takich sprawach, i w gruncie rzeczy naprawdę nie myśli o
Maurice'u, kiedy wędrują we troje w dół zbocza do World's End.
Paulina i Harry przy stole w kuchni jedzą śniadanie. Rzekomo jedzą śniadanie. Harry pije kawę.
Paulina ani nie je, ani nie pije. W powietrzu wisi milczenie. Paulina patrzy na Harry'ego, który nie odwza-
jemnia jej spojrzenia. Teresa wpada do kuchni - nogi jak patyczki, koński ogonek.
- Mamo, gdzie moje pantofle gimnastyczne?
- W łazience, obok kosza z bielizną do prania. Teresa wybiega.
R
L
T
- Dlaczego? - pyta wreszcie Paulina. Nie: dlaczego właśnie ta? Nie: dlaczego w ogóle ktoś? Po pro-
stu: dlaczego?
Teraz Harry spogląda na nią. Nie przesuwa poszukującego palca w kierunku jej dłoni. Tylko patrzy.
Potem wzrusza ramionami.
- Takie rzeczy się zdarzają, Paulino - odpowiada. - Nie mogę nic na to poradzić.
Rozdział trzynasty
Paulina jest z Luke'em w ogrodzie. Pilnuje go, podczas gdy Teresa odpoczywa. Pilnowanie Luke'a
polega na podążaniu za nim w wędrówce wokoło i na interweniowaniu, kiedy zaplącze się w coś ryzy-
kownego. Luke kluczy po trawniku i pada na kolana na skraju prerii, jaką jest dla niego sad, badając wy-
soką, falującą trawę. Paulina usiłuje zobaczyć świat jego oczami: chwiejny jak amatorski film, rozkołysany
i ruchomy, chwilami podnoszący się tak, że przybija cię do ziemi, pełen niezwykłych dziwów. Tutaj
wszystko się może zdarzyć i zdarza się. Kobieta może przemienić się w drzewo, mężczyzna w karalucha.
Zwinie mogą latać. Zwiat Luke'a to fantazja stająca się jawą, świat, który ma wymiar wiecznej niespo-
dzianki, gdzie nie ma z góry powziętych sądów i niewiele się oczekuje. Nie ma tu przeszłości ani przy-
szłości, istnieje jedynie wzburzona, niespokojna terazniejszość.
Luke znalazł coś w wysokiej trawie i chce włożyć to do buzi. Paulina rzuca się na niego i odbiera
mu kamyk. Dzieciak lamentuje obrażony. Paulina rzuca mu w trawę piłkę. Mały przestaje płakać i nie-
zdarnie ją goni.
Wszystko ma ogromne znaczenie, ale już po chwili je traci. Czy to dobry sposób na życie? - zasta-
nawia się Paulina. Czy to prawdziwy raj dla zmysłów czy też surowe więzienie? Czy Luke jest uwolniony,
czy spętany? Jedno jest pewne: człowiek nie chciałby wrócić do krainy, w której Luke żyje, wiedząc to, co
wie teraz.
Chłopczyk zbliża się do kępki pokrzyw. Paulina podnosi go i niesie, żeby obejrzał wielką jabłoń.
Sadza go na jednej z gałęzi, trzyma, żeby nie spadł, i porusza gałęzią w dół i w górę. Luke krzyczy z rado-
ści.
Teresa wychodzi z domu. Brnie przez trawę w ich kierunku.
- Twój telefon nie przestaje dzwonić - oznajmia.
- Wiem - odpowiada Paulina. - Zaraz przestanie, zostaw go. Mówiąc to, czyta z twarzy Teresy, że
okres remisji minął.
I co teraz? - myśli. - Co teraz?"
Matka Pauliny nie czytała z twarzy córki. Może nie dbała o to, co tam zobaczy. Jeszcze bardziej
prawdopodobne było, że jej mowa i odniesienia nie należały do tych, które by rozumiała. Matka Pauliny
żyła, unikając rozpaczliwie wszystkiego, co określała jako nieznośne. Przede wszystkim zaś męczyły ją
trudności emocjonalne. Jeśli budowało się życie z dostateczną ostrożnością, można było ich uniknąć. Kie-
R
L
T
dy matka Pauliny zrozumiała, że córka tak nie postępuje, lecz w gruncie rzeczy każdym postępkiem
otwiera się na to nieznośne zmęczenie, odwracała głowę, ignorując problem, prawdopodobnie dopóty, do-
póki nie zatruł jej samej.
W dniu, w którym Paulina przyszła, ponieważ są sprawy, o których trzeba powiedzieć bądz to z
rozpaczy, bądz też, że tak wypada - jej matka z determinacją zaczyna się bronić.
- Odchodzę od Harry'ego - oznajmia Paulina.
- Jeśli naprawdę masz taki zamiar - mówi matka, wyglądając przez okno - a mam nadzieję, że nie,
to uważam, iż popełniasz duży błąd.
- Mamo - tłumaczy Paulina. - Harry sypia z inną kobietą. A przed tą kobietą była inna, a przed nią
jeszcze inna. I jeszcze inna.
Matka Pauliny się zżyma. Jest mocno zirytowana. Spogląda z wściekłością na Paulinę. W końcu
ryzykuje:
- Może to jakieś nieporozumienie.
Paulina wbija w nią wzrok. Matka znowu na nią spogląda, a to, co widzi w utkwionym w siebie
wzroku, zmusza ją do milczenia.
- No cóż, twój ojciec i ja uważamy, że to wielka szkoda, jeśli tak jest - zauważa w końcu.
Paulina niemal jej nie słyszy. Jest daleko w ciemnym tunelu bez żadnego wyjścia.
- Czy wiesz, co ci powiem? - oznajmia. - Wolałabym, żeby umarł.
- Nie wiesz, co mówisz - oburza się matka. - To straszne. Nie możesz tak myśleć!
- Och, myślę tak. Gdyby umarł, byłabym nieszczęśliwa. Zwyczajnie i po prostu tylko nieszczęśliwa.
I to byłoby proste i uczciwe w porównaniu z tym, co teraz czuję.
Matka wbija się w narożnik kanapy. Nie ma ucieczki. Nieznośne zmęczenie przebiło sobie obrzy-
dliwą drogę do jej opancerzonego życia. Zaalarmowana, obserwuje Paulinę z czymś bardzo podobnym do
obrzydzenia.
- Nawiasem mówiąc - mówi Hugh - dzwonię już trzeci raz. Automat brzęczy ciągle, że jesteś nie-
osiągalna. Myślałem, że jesteś niewolnicą swojego biurka na tym odludziu. Sądziłem, że to był powód
wygnania.
- Byłam w ogrodzie z Luke'em.
- Jak tam książka o smoku?
- W stanie zawieszenia. Autor przechodzi domowy kryzys. Teraz siedzę nad ropą Morza Północne-
go. Jak interesy?
- Pomalutku. Znalazłem coś ciekawego w tym tygodniu. Wykonawca testamentu urządził wyprze-
daż. Czyjaś ciotka właśnie zmarła w pewnym domku w Suffolk, a w jej bibliotece była kupa książek z
Hogarth Press, istna kopalnia złota...
Paulina słucha Hugha i odtwarza sobie ten widok: Hugh w płaszczu przeciwdeszczowym, z wysłu-
żoną teczką, grasuje w jakimś pokoju zalatującym wilgocią i starymi książkami.
R
L
T
- Siostrzenica była pełna szczęścia. Paskudny typek. Stała tam i aż się oblizywała, a w miarę jak
ceny szły w górę, planowała już wakacje na Bahamach ze swoim przyjacielem, i założę się, że chyba nie-
jedne.
- No tak - odpowiada Paulina - oto masz swoje książki. Może człowieka zwalić z nóg taki efekt. Ja
z nich żyję, ty także, a ktoś, kto na to nie zapracował, hula sobie na Karaibach. Oszukańcza rzecz te książ-
ki.
- A jak naszemu przyjacielowi Maurice'owi idzie jego dzieło?
- Niezle, o ile mi wiadomo.
Słuch Hugha jest bardziej wyostrzony, niż można by przypuszczać.
- Czy coś jest nie w porządku? Wydajesz się trochę... spięta.
- Nic mi nie jest. - Paulina dostraja ton swojego głosu do słów. - Wszystko świetnie. Maurice pisze
swoją książkę. Ja wtrącam się do cudzych. Teresa i Luke cieszą się każdym dniem. Pszenica rośnie, a jej
cena także, warta już całe pięć tysięcy funtów.
- Nie zdaje mi się, żebyś była w dobrym nastroju - orzeka Hugh. - Potwierdzasz moje najgorsze
obawy co do wiejskiego życia.
Samochód Chaundy'ego zbliża się do World's End i Paulina wychodzi przed dom. Nie jest specjal-
nie skłonna do wymiany grzeczności, ale przyzwoitość tego wymaga. Chaundy zwalnia, zatrzymuje się,
odwraca głowę.
- Ani śladu deszczu - mówi Paulina, która zna język odpowiedni do sytuacji.
- Tak czy siak, za pózno na deszcz - zauważa Chaundy cierpko. Oczywiście rozmowa dotyczy
pszenicy, która stoi wokół nich sztywna i nieruchoma.
- A co by teraz mógł zrobić deszcz? - pyta Paulina.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]