[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sophie.
- Mój kącik sentymentalny - powiedział. - Znajduję te butelki na
pchlich targach i nie mogę się im oprzeć. Niezdatne do picia, rzecz
jasna, ale bardzo malownicze, nie sądzicie?
- Fascynujące - odparła Sophie. - To też. - Wskazała na stojący w
kącie mały miedziany alembik, służący destylacji wytłoków
gronowych w eau - de - vie. - Zobacz, Sam. Macie takie w Kalifornii?
Sam pokręcił głową.
- Tylko na pokaz. Ten działa?
Vial udał zgorszonego tym pytaniem.
- Czy ja wyglądam na przestępcę, monsieur? Od roku, niech ja
pomyślę, 1916 osobom prywatnym nie wolno pędzić własnego, jak to
się mówi, samogonu. - Pozwolił sobie na porozumiewawcze
mrugnięcie i uśmieszek zadowolenia z tego, że błysnął znajomością
takiego słowa. - A teraz pozwólcie, że pokażę wam, jak nie zabłądzić
w moim miasteczku. - Przeszedł na tył gabinetu i machnął ręką w
stronę mapy wiszącej na ścianie za jego biurkiem.
Miała może dwadzieścia pięć centymetrów wysokości i metr
szerokości i przedstawiała narysowany odręcznie widok piwnicy z
lotu ptaka, z nienagannie wykaligrafowanymi nazwami ulic. Wokół
mapy, przy samej prostej pozłacanej ramie, biegła obwódka, którą
tworzyły kolorowe miniaturowe korkociągi, każdy z innym
uchwytem. Niektóre miały wymyślne kształty - serca, psa, francuskiej
flagi, ptasiego dzioba - pozostałe zaś były artystycznymi wersjami
bardziej konwencjonalnych modeli. W rogu mapy widniał podpis,
była też data, podana rzymskimi liczbami.
- Doskonała - powiedział Sam. - W sam raz na wyklejki. Sophie,
choć nie miała pojęcia, o czym on mówi, skinęła głową z mądrą miną.
- Dobra myśl.
Sam wyjaśnił zdziwionemu Vialowi, że niektóre książki -
droższe, bardziej luksusowe wydania - często mają grafiki zdobiące
wewnętrzną stronę przedniej i tylnej okładki.
- Pańska mapa, z tymi wszystkimi nazwami i korkociągami,
byłaby idealna do książki o winie - powiedział. - Nie ma pan aby
więcej egzemplarzy?
Z następnym mrugnięciem, Vial przypadł do biurka, otworzył
jedną z dolnych szuflad i wyjął zwój, który rozłożył na blacie.
- Zostały wydrukowane, zanim oprawiliśmy oryginał. Rozdajemy
je jako drobne upominki znajomym monsieur Reboula, którzy
przychodzą do piwnicy na degustację. Charmant, non? - Zwinął mapę
w rulon i podał ją Sophie.
Kiedy zaczęli mu dziękować, spojrzał na zegarek i skrzywił się.
- Peuchere! Jak to się stało, że zleciał już cały poranek? Mam
rendez - vous w Marsylii. - Wyprowadził ich z gabinetu. - Koniecznie
wróćcie po lunchu.
Wsiadł do wózka golfowego i dał znak, by do niego dołączyli.
- Proszę sobie wyobrazić, że jest pan skrzynką wina - zwrócił się
do Sama - i że dziś nadchodzi pańska chwila chwały, że już tego
wieczoru wprawi pan w zachwyt gości monsieur Reboula i zostanie
skonsumowany wśród okrzyków rozkoszy. - Uruchomił wózek i
ruszył w głąb Boulevard du Palais.
- Miła perspektywa - powiedział Sam. - Skrzynką wina
czerwonego czy białego?
- Wszystko jedno - odparł Vial. - Może być i takiego, i takiego.
To bez znaczenia. Najważniejszym pana problemem jest to, jak się
dostać do sali jadalnej. - Dojechał na koniec bulwaru i zaparkował
wózek przed drzwiami piwnicy. - Jak pan widzi - oznajmił,
wysiadając z wózka - są tu jeszcze jedne drzwi. - Wskazał je. Były
niskie, wąskie, osadzone w ścianie. Gestem magika, który znalazł w
cylindrze nie jednego, a dwa białe króliki, otworzył te drzwi i cofnął
się o krok. - Voila! Winda dla butelek. Wjeżdża do kuchni na tyłach.
Bez turbulencji. Bez zaburzeń równowagi wywołanych wchodzeniem
po schodach. Wino przybywa spokojne, odprężone, gotowe spełnić
swoje przeznaczenie.
- My to nazywamy niemym kelnerem" - powiedział Sam.
- Otóż to - odparł Vial, dodając następne wyrażenie do swojego
repertuaru. - Niemy kelner". - Znów spojrzał na zegarek i wzdrygnął
się. - To co, spotkamy się o trzeciej? Będę czekał przy wejściu dla
dostawców. I dam wam adres lokalu w Vieux Port, w którym można
zjeść dobry lunch.
Sophie i Sam wymienili spojrzenia.
- Typiquement marseillais? - spytała Sophie.
- Mais non, chere madame. To sushi bar.
Rozdział 16
Postanowili zrezygnować z uroków baru sushi, który okazał się
ciemną, zatłoczoną klitką przy bocznej uliczce, na rzecz słońca i
kanapki na tarasie La Samaritaine, po drugiej stronie ulicy od portu.
Zanim przyniesiono karafkę rose i dwa jambons beurres, zdążyli się
nieco ogrzać po poranku spędzonym pod ziemią, wśród butelek.
Była to ciekawa wizyta. Vial, choć nieco zbyt skłonny do
popisów jak na konserwatywny, ukształtowany w Bordeaux gust
Sophie, prowadził pierwszorzędną piwnicę, pięknie urządzoną i wolną
od pajęczyn. I był tak pomocny, że bardziej już nie można. Chwilami
aż za pomocny, jak oboje zgodnie stwierdzili. Niczym przesadnie
troskliwy kelner, ani na moment nie zostawił ich samych. Zaglądał im
przez ramię, wpadał w zachwyt nad taką czy inną winnicą lub takim
czy innym rocznikiem, i mimo swoich dobrych intencji, ogólnie tylko
przeszkadzał. Był to problem, który należało jakoś rozwiązać.
Wytropienie pięciuset spośród wielu tysięcy butelek zapewne zajmie
kilka godzin i będzie wymagało dużego skupienia. Jedno popołudnie
powinno wystarczyć, zwłaszcza że mieli mapę, która wskaże im
drogę. Mimo to łatwo nie będzie, a towarzystwo stale kręcącego się w
pobliżu Viala nie pomoże.
Sam rozlał wino do dwóch kieliszków. Ciemniejsze od bladych
rose, ostatnio modnych w Los Angeles, miało niemal ten sam odcień
różu, co wędzona szynka w jego kanapce. Wzniósł kieliszek ku
słońcu, wziął łyk i długo trzymał wino w ustach. Smak lata. Po
poranku spędzonym wśród win z arystokracji przyjemnie było dla
odmiany napić się czegoś prostego, skromnego, a przy tym dobrego -
bez długiego rodowodu, historycznego rocznika, komplikacji i
absurdalnie zawyżonej ceny. Nic dziwnego, że był to ulubiony trunek
w Prowansji.
- Wiesz co? - powiedział. - Kiedy wrócimy tam po południu,
może dobrze byłoby się rozdzielić. Jedno z nas mogłoby zostać po
stronie białych, a drugie sprawdzi czerwone. Vial nie może być w dwu
miejscach jednocześnie. Co ty na to?
Sophie po chwili namysłu skinęła głową.
- Białe biorę na siebie.
- Proszę bardzo. Jest jakiś szczególny powód?
- Z win, których szukasz, większość to wina czerwone. Lepiej,
żeby Vial nie widział, że robisz notatki czy zdjęcia. A poza tym...
jestem z Bordeaux. Znam się na czerwonych winach. Za to na
szampanie i białym burgundzie już niekoniecznie. Dlatego to
normalne, że mogę chcieć, by Vial mi o nich opowiedział. On lubi
mówić, popisywać się wiedzą. Sam widziałeś. Jestem pewna, że
wystarczy, że podpuszczę go o, tyle... - tu zbliżyła palec wskazujący
do kciuka na ułamek centymetra - ...a przegada ze mną całe
popołudnie. C'est certain. - Uśmiechnęła się i spojrzała na Sama znad
okularów przeciwsłonecznych.
- Dobrze się bawisz, co?
- Pod pewnymi względami bardzo dobrze. To dużo bardziej
zajmujące od ubezpieczeń. Zupełnie jak gra. - Wzruszyła ramionami. -
Ale nie jestem pewna, czy chcę, żebyśmy wygrali. Rozumiesz, co
mam na myśli?
Sam rozumiał to doskonale. W przeszłości prowadził kilka
dochodzeń, w których jego sympatia, z takich czy innych powodów,
leżała po stronie sprawcy.
- Tak, wiem, o czym mówisz. Reboul i Vial robią sympatyczne
wrażenie. - Uśmiechnął się szeroko. - Ale sympatyczni ludzie też
mogą być przestępcami. Wezmy mnie. Sam kiedyś byłem przestępcą.
Sophie przyjęła tę sensacyjną informację z nie większym
zaskoczeniem, niż gdyby powiedział, że grał zawodowo w futbol
amerykański. W końcu był Amerykaninem, więc wszystko było
możliwe.
- Brakuje ci tego... to znaczy, życia przestępcy?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]