[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Oho, cóż za nachalny barbarzyńca! - Nie przestając przyglądać się bacznie Conanowi,
wartownik dał gestem znak do odejścia zbliżającym się ku nim od strony bramy strażnikom. -
Musisz zaczekać tutaj na pozwolenie. - Jeszcze raz obejrzał się na towarzysza. - Basifer już wrócił? -
zapytał.
- Tak, kapitanie. Był z jakąś sprawą w świątyni, ale przeszedł tędy parę chwil temu.
- No dobrze. Schowaj te swoje zabawki i zaczekaj. - Kapitan wskazał Conanowi ławkę we
wnęce obok wejścia. - Pamiętaj, żeby się porządnie zachowywać. Cesarski pałac to nie miejsce na
twoje przedstawienia. Wartownik zabrał pierścień z pieczęcią i przerzuciwszy topór przez ramię,
wszedł na schody.
Conan czekał pod czujnym okiem strażnika, aż przybył inny oficer. Wówczas barbarzyńca oparł
swoją prymitywną broń o mur, nie odszedł jednak na bok i nie usiadł. W milczeniu oceniał, jakie
ma szansę wedrzeć się do pałacu. Uznał, że są one skromne, zważywszy na liczbę wartowników
pod ścianami wielkiego przedsionka. Jak podczas każdego polowania, nadszedł czas na
opanowanie i cierpliwość. Najpierw musiał dostać się w pobliże ofiary, najlepiej wydzielając jej
własną woń - jak nauczył się podczas łowów najugubwę.
Przez wąskie okno strażnicy przy bramie pałacu słychać było podniesione głosy.
Najprawdopodobniej dotarły tam wieści o buncie niewolników i wywołanym przez świeżo
przybyłego barbarzyńcę zamęcie. Po chwili głosy przycichły, a gdy znów stały się donośniejsze,
towarzyszyło im wołanie o kapitana straży. Przez bramę wjechał konno jakiś urzędnik.
Mijał czas. Conan usiadł w cieniu pod wygładzoną ścianą na zimnej, kamiennej ławie, tak by
mieć broń w zasięgu ręki. Dwaj wartownicy przestali zwracać na niego uwagę.
Niespodziewanie na schodach rozległy się ciężkie kroki. Był to wracający w pośpiechu kapitan.
- Chodz! - powiedział, kiwając na Conana. - Szambelan przyjmie cię od razu.
- Kapitanie, jesteś wzywany do bramy - powiedział strażnik przy drzwiach, patrząc niepewnym
wzrokiem na przełożonego. - W mieście były chyba jakieś rozruchy.
- Są pilniejsze rzeczy - odparł oficer i wszedł do środka. Conan podniósł broń i ruszył za
kapitanem po schodach. - To sprawa wagi państwowej - zawołał oficer przez ramię, - Niech tamci
czekają do mojego powrotu. Nie mów nikomu o naszym gościu.
Conan ujrzał wnętrze pałacu ozdobione filigranowymi kolumnami - strojną, nieznośną
kamienną klatkę. Stukanie obcasów kapitana na wypolerowanej posadzce odbijało się głośno, nie
było słychać stąpania Conana. Cymmerianin mijał strażników o srogich obliczach, służbę i stojące
lśniące posągi. Dla kogoś, kogo domem były leśne polany, wszystko to sprawiało wrażenie - jak w
malignie - nierealnych wizji.
Czekało go jednak spotkanie z postacią z krwi i kości. Oficer straży wprowadził Conana przez
pokryte złoceniami drzwi do wykładanego gobelinami przedsionka. Znajdowała się tam osoba o
władczym wzroku i skrytym, groznym zachowaniu. Odziany w kaftan i strojny fez eunuch krążył
niecierpliwie po wykwintnej mozaikowej posadzce. W palcach obracał sygnet z królewskim
godłem. Na widok wchodzących zatrzymał się.
- Panie, oto posłaniec, który tak niedyskretnie... - zaczął mówić kapitan.
- Tak, tak, widzę. - Zniecierpliwiony arystokrata rozpoczął przesłuchanie, nim jeszcze Conan
zdążył wejść do środka: - Mów, człowieku, co z Dolfasem? Dlaczego sam nie przybył? - Zatrzymał
spojrzeniem na Cymmerianinie. - Nie masz ze sobą klejnotów! Czy to oznacza, że Dolfas nie
wypełnił polecenia królowej?
- Dolfas nie wypełni już żadnych rozkazów. - Conan zerwał się od progu do biegu, wystawiając
przed siebie toporek i włócznię. - Powiem więcej, ani twoja królowa, ani ty nie będziecie ich więcej
trwonić!
Czujny kapitan zareagował błyskawicznie, próbując powstrzymać barbarzyńcę jednym ciosem
topora. Conan schylił się pod zataczającą łuk bronią i sam się zamachnął. Ciężkie ostrze rozsypując
[ Pobierz całość w formacie PDF ]