Indeks Indeks00000102 Rej Ĺťywot człowieka poczciwegoRiggs Paula Detmer Przypadkowy tatuśHewitt_Kate_ _WćąĂ˘Â€Âšoska_winnicaFred Saberhagen Lost Swords 04 Farslayers storyHrabal Bohumil śÂšwić™to przebiśÂ›nieguBraun Jackie Weekend w MeksykuCabot_Meg_ _Top_modelka_02_ _Nie_chce_byc_dziewczyna_z_wybieguCastle Jayne Harmonia 01 Po zmrokuDiana Hunter [Submission] Services Rendered [EC Taboo] (pdf)Connor Kerry Pozdrowienia z Rosji
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    powoli, przez zęby. Guntar cofnął się parę kroków.
     Gdyby to twój pies został rozerwany na kawałki, nie mówiłbyś tak!
     Byłbym tak samo przygnębiony jak ty i nic by mnie nie powstrzymało przed
    zabiciem tego zwierzęcia, ale nie z zemsty. Masz na to moje słowo. Tracisz  tylko
    czas, jeśli myślisz, \e masakra dokonana z zimną krwią pomo\e ci!
     Do diabła, Kale. Muszę ją mieć! śeby Pocisk mógł spoczywać w spokoju.
    Kaler rozumiał to a\ za dobrze.
     Jeden strzał, Maks. Zmierć za śmierć. Daj mi słowo i puma jest twoja.
     No dobrze, masz moje słowo.
    Podali sobie dłonie i Guntar odwrócił się, by odejść. Nagle zawahał się.
     A co do tego mę\czyzny i chłopca, to widziałem ich dzisiaj rano jakieś osiem
    kilometrów stąd na południe. Przygotowywali się do rozbicia namiotu.
    Nie czekając na podziękowania, odwrócił się i poszedł w swoją stronę.
     Dlaczego nie próbował wykorzystać tej informacji, wymienić jej na pumę? 
    zastanawiała się Leigh, zdumiona takim obrotem sprawy.
     Na swój własny pokrętny sposób Maks jest człowiekiem honoru  uśmiechnął
    się Kaler. W innych okolicznościach \yciowych mogliby zostać przyjaciółmi. 
    Krew za krew, to dla niego uczciwe, ale \ywi ludzie jako karta przetargowa  nie.
    Kaler uświadomił sobie, \e z biegiem czasu i doświadczenia ró\nice między
    nim a Guntarem zamiast się zmniejszać, jeszcze się pogłębiły. W milczeniu pomógł
    Leigh zarzucić plecak.
     No, chodzmy, mamuśku. Musimy znalezć twego dzieciaka i jego dziadka.
     Kaler, co do Danny'ego...  zaczęła.
     Nie martw się, kochanie. Nie zamierzam wdzierać się na siłę ani w jego \ycie,
    ani w twoje.
     Ale...
     śeby być rodzicami, trzeba czegoś więcej ni\ samej biologii, Leigh. Oboje to
    wiemy.  Uniósł jej podbródek i pocałował, zanim ruszyli w dalszą drogę.
     Tam, około dziesięciu metrów na lewo od tej odkrytej skały.  Kaler podał
    Leigh lornetkę.
    Chwyciła ją niecierpliwie i zaczęła wpatrywać się we wskazane miejsce. Było
    pózne popołudnie. Z tej odległości z trudnością mogła cokolwiek zobaczyć.
     Myślisz o tej chmurze?  zapytała.
     To nie chmura. To dym.
     Dym? To znaczy... to znaczy, \e wypuszczają sygnały dymne!
     Spójrz ni\ej. Widzisz tę czerwoną plamę?
     Mój Bo\e, Kaler, znalazłeś ich! Znalazłeś!
     Dzięki pomocy Maksa.
     Co tam Maks! Bez niego te\ byś sobie poradził.
    Rzuciła mu się na szyję z takim impetem, \e omal się oboje nie przewrócili.
     Ojciec i Daniel są bezpieczni!  krzyczała, na zmianę to śmiejąc się, to
    płacząc ze szczęścia.
     Na to wygląda  potwierdził patrząc w jej błyszczące oczy. W blasku
    zachodzącego słońca wydawały się złote, a rzęsy rzucały na policzki intrygujący
    cień.
    Wziął ją w ramiona. Nie wiedział, kto uczynił pierwszy ruch, ale nagle poczuł
    jej wargi na swoich.
    Zapomniał ju\, jak błyskawicznie Leigh potrafi rozbudzić w nim po\ądanie,
    nawet jeśli postanawiał sobie panować nad emocjami. Zrobiła to właśnie teraz, gdy
    poło\yła dłonie na jego twarzy i przytuliła się do jego piersi.
    Całował ją tak długo, a\ oboje poczuli, jak krew uderza im do głowy, a serca
    biją przyspieszonym rytmem.
     Koniec naszej podró\y, Hank. Będzie mi ciebie brakowało.
    Zamarła, tylko usta jej dr\ały. Uspokoił je pocałunkiem. Spojrzał w jej twarz.
    Widział na niej zmieszanie połączone z wdzięcznością.
     Nie wiem, jak ci dziękować. Gdyby nie ty...  Głos odmówił jej
    posłuszeństwa.
     Bez przemówień, Hank. Powiedzmy, \e byłem ci coś dłu\ny i zostawmy to
    tak jak jest.
    Miejsce obozowiska było uprzątnięte, ognisko obło\one kamieniami. Parę
    metrów dalej stał trzyosobowy czerwony namiot z tropikiem i przedsionkiem
    chroniącym od deszczu i wiatru.
    Przy ognisku siedzieli w kucki siwobrody mę\czyzna w dresie i chłopiec w
    podkoszulku uniwersytetu Georgetown.
    Kaler zatrzymał się na skraju obozowiska. Leigh poszła dalej sama. Pierwszy
    zauwa\ył ją ojciec. Kaler obserwował, jak na jego twarzy ciekawość mieszała się z
    zaskoczeniem, a potem z wielką radością. Słysząc szept dziadka chłopiec
    błyskawicznie się odwrócił i Kaler ujrzał twarz Leigh w miniaturze.
     Mama, mama!  zawołał chłopiec i rzucił się ku niej.
    Leigh przyklękła i chwyciła go w ramiona. Przymknęła oczy, starając się
    powstrzymać łzy cisnące się pod powieki.
     Tak bardzo za tobą tęskniłam, synku  wyszeptała.
     Ja te\, mamusiu.
     Jak wam tu było razem?
     Zwietnie, tylko \e jeszcze nie znalezliśmy yeti, prawda, dziadku?
     Dotąd nie, ale przed nami jeszcze dziesięć dni. Widzę, \e w końcu ty te\
    zdecydowałaś się spędzić urlop z nami...
     Niezupełnie.
    Ambasador uniósł brwi.
     Hm, to brzmi tajemniczo, ale mo\e porozmawiamy o tym, jak zjemy kolację.
     Mamy hot dogi  poinformował Daniel i zwrócił się w stronę Kalera.  A kto
    to jest ten pan z karabinem, mamo?
     To pan Kaler.  Leigh zmusiła się do uśmiechu.
     Pomógł mi was odnalezć.
     Dlaczego ma karabin?
     Na wypadek, gdyby yeti nie był zadowolony z naszej wizyty.
     Och, mamo, co ty mówisz!
     Ojcze, pamiętasz Maksa Kalera?  zwróciła się do starszego pana.
    Bradbury zatrzymał wzrok na twarzy przybyłego mę\czyzny.
     Skłamałbym mówiąc, \e jest pan tu mile widziany.
     Ton ojca Leigh nic się nie zmienił od czasu, gdy Kaler widział się z nim po
    raz ostatni.
     Skłamałbym mówiąc, \e jestem szczęśliwy z tego spotkania  odparował
    Kaler.
     Dajcie spokój  przywołała ich do porządku Leigh.  To Daniel 
    przedstawiła Kalerowi syna.
     Czy naprawdę zastrzeliłby pan kogoś z tego karabinu?  dopytywał się
    chłopiec.
     Tylko wtedy, gdybym musiał.
     Pan Kaler jest przewodnikiem i tropicielem, kochanie. Wie wszystko o górach
     wyjaśniła Leigh.
     A my z dziadkiem polujemy na Człowieka Zniegu  poinformował Daniel. 
    Pewno widział pan jego ślady?
     Jeszcze nie. A ty? Znalazłeś ju\ jakieś?
     Słyszałem jakieś dziwne pomrukiwanie tej nocy.
     Daniel zmarszczył brwi.  Tu\ obok namiotu.
    Dziadziuś mówił, \e to mo\e yeti nas wytropił.
     Jakiego rodzaju to był dzwięk?
     To było pomrukiwanie yeti  powtórzył Daniel, absolutnie pewny swego. 
    Niech pan spyta dziadziusia. Gdy tylko je usłyszeliśmy, rozpalił du\e ognisko,
    \ebyśmy mogli go lepiej widzieć.
     I zobaczyliście coś szczególnego?  Kaler przeszył wzrokiem starszego pana.
     Chyba ogień go wystraszył  potrząsnął głową Bradbury.
    Kaler obrzucił teren uwa\nym spojrzeniem. Musiał przyznać, \e Bradbury
    zrobił wszystko jak nale\y. Wybrał dogodny teren. Nie było tutaj gęstych zarośli [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •