[ Pobierz całość w formacie PDF ]
śpiewnym głosem i uśmiechnęła się do Stacy. - Zrób mi
filiżankę kawy, a może się z tobą podzielę.
Stacy pochyliła się, wdychając aromat ciasta.
- Powiedz, że to ciastka czekoladowe.
- Ze sklepu ze zdrową żywnością, ale wciąż naprawdę
pyszne.
Stacy odsunęła się i wpuściła sąsiadkę Boyda do środka.
Prudy miała na sobie różowe szorty i niezwykle jaskrawą
hawajską koszulę.
- Ja zrobię kawę, a ty wyciągnij talerze - poleciła Stacy,
zamykając drzwi.
Dziesięć minut pózniej siedziały naprzeciwko siebie i
przeżuwały z rozkoszą ciasteczka.
- Kiedy wczoraj wpadłam na Boyda, powiedział, że
porządkujesz jego dokumenty - rzuciła Prudy i wypiła łyk
kawy.
Zgodnie z poleceniami Jarroda, kawa Stacy składała się
głównie z mleka.
- Powiedzmy, że próbuję.
Prudy sięgnęła po ciastko i kiwnęła głową.
- Przyjmij więc wyrazy współczucia. - Uśmiechnęła się. -
Przeżyłam parę trudnych chwil, próbując odczytać te jego
bazgrały.
- W szpitalu?
- Aha. - Prudy ugryzła ciastko i starła z brody jego
okruszki. - Wyda ci się to niewiarygodne, ale nie jest jeszcze
najgorszy. Choć niewiele mu brakuje. Oczywiście, jeśli
zostałby w szpitalu, to mam przeczucie, że jego pismo szybko
by się stało całkiem nieczytelne.
- Jak myślisz, brakuje mu pracy w szpitalu?
- Nie bardziej niż tobie czy mnie brakowałoby
oddychania. Stacy ułamała kawałek ciastka i wsunęła do ust.
Nagle wydało jej się bez smaku.
- Myślisz, że kiedyś do was wróci?
Prudy w zadumie potarła czoło, a potem rzuciła Stacy
wyzywające spojrzenie.
- Sądzę, że to zależy od ciebie - powiedziała cicho. - Od
ciebie i tego dziecka, które nosisz.
- Chyba nie bardzo...
- Rozumiesz. - Prudy westchnęła. - Tak, wiem. Mój były
mąż zawsze powtarzał, że robię takie dziwne zwroty w
rozmowie. Doprowadzałam go tym do szaleństwa.
Podejrzewam, że to jeden z powodów, dla których wolał
policję od naszego małżeństwa.
Stacy usłyszała nutę bólu w głosie Prudy i zrozumiała, że
to nie ona chciała rozwodu.
- Twój mąż jest policjantem?
- Były mąż... w grudniu minie pięć lat od naszego
rozwodu. Dlatego poczułam do ciebie sympatię, gdy
usłyszałam twoją historię.
- Tak, żony policjantów trzymają się razem. - Stacy
potarła kciukiem uszko filiżanki. - Nawiasem mówiąc,
zastanawiałam się, czy nie wrócić do Wenatchee Falls, kiedy
tylko doktor Jarrod pozwoli mi podróżować. Mam tam kilka
przyjaciółek, które zajmą się mną, dopóki finansowo nie stanę
na nogi.
- Nawet o tym nie myśl! - zawołała Prudy i skrzywiła się,
- Przepraszam, zle to zabrzmiało. Chciałam powiedzieć, że
byłoby mi przykro rozstawać się z tobą, zwłaszcza teraz... Co
prowadzi nas znów do tematu Boyda MacAuleya i jego
praktyki medycznej.
- Prowadzi? Prudy kiwnęła głową.
- Zwroty w rozmowie, pamiętasz?
- Ach, rozumiem, o co ci chodzi. - Stacy roześmiała się.
- A przynajmniej to, o co chodziło twojemu byłemu
mężowi.
- To jest tak, Stacy. Od trzech lat Boyd wychodził z domu
do pracy, która polegała na wbijaniu gwozdzi, potem wracał,
krzątał się na podwórku albo przy samochodzie. Wieczorem
szedł spać. Wykończony i samotny. - Westchnęła. - Nawet nie
zliczę, ile razy zapraszałam go na kolację albo do kina. Jako
kumpelka, rozumiesz, o czym on wie równie dobrze jak ja.
Ale zawsze miał jakąś wymówkę.
- Może lubi być sam?
- Może. A może ja powinnam zmienić dezodorant. -
Aobuzerski uśmiech pojawił się na twarzy Prudy i zaraz
zniknął.
- A tak mówiąc poważnie, zachowywał się jak zombie od
dnia, kiedy po raz ostatni wybiegł z sali operacyjnej i poszedł
prosto do gabinetu ordynatora, żeby złożyć wymówienie.
- Co się stało podczas operacji? - Stacy czuła, jak ściska
się jej żołądek.
Prudy uniosła palcem okruch z talerza.
- Pacjentką była ofiara wypadku, studentka z Kalifornii,
której samochód wpadł w poślizg. Boyd był w połowie
operacji, gdy nagle zbladł i zamarł. Instrumentariuszka
mówiła, że w życiu nie widziała takiego bólu w niczyich
oczach.
Stacy siedziała nieruchomo, czując w ustach grudę ciasta,
którego nagle nie potrafiła przełknąć.
- Dlaczego...
- Najwyrazniej pacjentka była podobna do Karen. - Prudy
przygryzła wargę. - Wszyscy mówili, że Boyd był bardzo
dzielny, wracając do pracy w parę tygodni po wypadku.
Opanowany i silny.
- Zamiast poradzić sobie z własnymi uczuciami, próbował
je wytłumić? - domyśliła się Stacy.
- Właśnie. - Prudy wypiła kawy, skrzywiła się i wstała, by
dolać sobie gorącej. - Oprócz gniewu - dodała, wracając na
miejsce. - Głównie na siebie. Za to, że nie zdołał ocalić Karen
i dziecka.
Stacy wpatrywała się w słoneczne plamy na lśniącej
powierzchni stołu i z wysiłkiem powstrzymywała łzy.
- Opowiedział mi o wypadku.
W oczach Prudy błysnęło zdziwienie.
- Miałam dyżur, kiedy przywiezli jego i Karen. Chyba
wszyscy wiedzieliśmy, że biedaczka tego nie przeżyje.
- To musiało być straszne - szepnęła Stacy.
- Boyd nie płakał - mówiła dalej Prudy. - Ani w szpitalu,
ani na pogrzebie, ani wtedy, gdy zdemolował pokój dziecinny.
- Spojrzała badawczo, a Stacy kiwnęła głową.
- Myślałam, że to jego pracownia - powiedziała.
- Więc tam wciąż jest taki bałagan?
- Jak na pobojowisku.
- Odpowiednie określenie. Zwłaszcza że Boyd niemal
przegrał tę bitwę o swoje zdrowe zmysły.
- O Boże - szepnęła.
- Wracałam do domu z pracy, gdy usłyszałam brzęk
tłuczonego szkła. Martwiłam się o Boyda, więc otworzyłam
drzwi jego domu kluczem, który dawno temu dała mi Karen.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]