[ Pobierz całość w formacie PDF ]
to nam tego dzika zabiorą, na pewno się pobijemy, bo jak
się nasze wsie gdzie spotkały, to chłopy zawsze się
potłukły, a każdy mecz piłkarski zawsze się kończył
fatalnie i miał dogrywkę w sądzie i w kronice wypadków,
a kobiety, kiedy okopywały w polu kapustę i stały tylko
przez miedzę, to czasem nawet na motyki poszło... więc
chcieliśmy odjechać szybko, traktor już wolno ruszył, a
myśmy już zapinali burtę przyczepy klamrami, kiedy z
drogerii wybiegł jeszcze jeden myśliwy i wraz z prezesem
odpiął burtę i dzik znowu spadł na klepisko, a myśmy aż
poczerwienieli z tej zniewagi, a głównie dlatego, że
prezes się z nas wyśmiewał, bo prawo było po jego
stronie, ale przecież każdy musi przyznać, że to
prawdziwe prawo było po naszej stronie, bo myśmy byli
zwycięzcami, myśmy biegli te cztery kilometry, myśmy
nadstawiali karku na katedrze w podstawowej szkole,
wkurzyło to nas, prezes przestał się śmiać, wzięliśmy się
z nimi za łby, chcieliśmy jeden drugim strzelić o ziemię, a
wtedy rozwarły się okna w podstawowej szkole,
stopniowo otwierały się wszystkie, wychylały się z nich
dzieci, a pani nauczycielka krzyczała na nas...
Wstydu nie macie! Tak się bić o dzika! To jak chcecie
wychowywać w domu dzieci?! A jak po tej strzelaninie
przy katedrze mam dzieciom tłumaczyć, co to jest pokój?!
Miejcież rozum!
Zawiezcie odyńca na neutralny grunt do Leśnej" w
Kersku, tam niech go wam w gospodzie przyrządzą i
zróbcie sobie wspólną ucztę!... Przez chwilę było cicho,
trzymaliśmy się z oczyma wlepionymi w siebie, oczyma
pełnymi złości i wezbranej nienawiści, sapaliśmy, ale te
dzieci w oknach, okna pełne dzieci, jak pasiaste czerwone
pierzyny, jak pelargonie lśniły w jesiennym słonku te
dobrze wykarmione, rumiane buzie, tak że wszyscyśmy
spojrzeli z wyrzutem na prezesa miejscowego koła, który
trzymał się w pasie z Janeczkiem, przez chwilę tak
patrzyliśmy, pani nauczycielka zauważyła to i ponaglała
nas...
No co jest?! Dogadajcie się! Mało to na świecie
rozrób?... I prezes wyciągnął rękę, Janeczek też i te dwie
ręce lśniły w tym jesiennym słonku... i te ręce przybiły,
uścisnęły się, myśmy też uścisnęli sobie ręce, ja z
drogerzystą, sąsiedzi z sąsiadami, a potem wszyscyśmy
zarzucili tego dzika na przyczepę, zapięli klamry,
wskoczyliśmy... Kiedy to będzie? krzyczał prezes
miejscowego koła... Janeczek powiedział, że w tę sobotę
nie, ale w następną.
Tylko żeby mięso było kruche i dobrze rozbite!
A wydatki związane z ucztą pokryjemy po połowie,
niech to będzie prawdziwa biesiada... ! a pani
nauczycielka wołała z okna...
Dzieci, byliśmy świadkami niecodziennego
wydarzenia, ten myśliwy jest bohaterem, a wy byłyście
świadkami tego, jak trzeba rozwiązywać Wszystkie
konflikty... a dzieci nam machały, myśmy machali też i
odjeżdżaliśmy, Janeczek stał ze strzelbą opartą o głowę
dzika, jeden but miał na brzuchu odyńca, wypiął pierś i
kłaniał się, i dziękował dzieciom i pani nauczycielce za
to, że go nazwała bohaterem...
W kerskim lesie nacięliśmy gałązek świerku i
czerwonych, złotych, pięknie kolorowych gałęzi dębiny,
pełną przyczepę tych wspaniałości przywiezliśmy do
restauracji Leśna", jak na hubertusa, i przystroiliśmy tym
lokal na dwa długie, przykryte obrusem stoły położyliśmy
przy talerzach gałązki świerczyny, za lustro zatknęliśmy
te pomalowane przez jesień dębowe liście i wszyscy
cieszyliśmy się, choć nie bez obaw, czy uda się ta uczta
na dziko. Doszliśmy wreszcie do porozumienia, tak żeby
obie strony były zadowolone. Jedną szynkę i pół schabu
kazaliśmy zrobić na dziko w sosie z dzikiej róży, tak
myśmy chcieli, a drugą szynkę i połówkę schabu
kazaliśmy zrobić tak, jak się po domowemu przyrządza
pieczeń wieprzową, z kapustą i knedlikami, tak chcieli
myśliwi z sąsiedztwa. A w sprawie reszty dzika
umówiliśmy się, że się dokupi sześć kilo wieprzowego
boczku i dla każdego biesiadnika zrobi się z tego w
wędzarni elegancką kiełbasę myśliwską. Tego
uroczystego wieczoru zjawiliśmy się wszyscy w
restauracji Leśna" w odświętnych uniformach, na
wszelki wypadek bez palnej broni i myśliwskich noży. A
jak tylko weszliśmy, to pan Kuczera z Vykani od razu
zagrał uroczysty tusz na harmonii, przy akompaniamencie
kotła, bębenka i czyneli. Pan Kuczera umiał pięknie
śpiewać, ale na harmonii cudownie grał tylko prawą ręką,
więc przy basach zastępował go perkusista. Zaraz przy
drzwiach każdy dostał wielką laskę myśliwskiej kiełbasy,
każda z nich miała zgrabny sznurek, więc wszyscy
powiesili na wieszakach te swoje kiełbasy, każdy za sobą,
i siedliśmy do uczty. Ale siedzieliśmy tak, że każda wieś
siedziała przy swoim stole i każdy z nas zabawiał się po
swojemu i tylko ze swoimi, a ten drugi stół spoglądał
posępnie, no bo z czego tu się śmiać, kiedy wcale nie ma
nic do śmiechu? Prezesi kółek łowieckich dali znak i pani
Novakova z panem Novakiem zaczęli nam nosić dzika z
węgierskimi knedlikami i sosem z dzikiej róży, a naszym
sąsiadom tę ich klasyczną pieczeń z kapustą, a kiedyśmy
jedli, to mlaskaliśmy i jak smakosze delektowaliśmy się
swoim daniem, i na widelcach częstowaliśmy sąsiedni
stół tą naszą specjalnością, ale ten drugi stół zawsze robił
grymasy i krzywił się, jeden drugiemu pokazywaliśmy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]