[ Pobierz całość w formacie PDF ]
że to chyba renesans. Przez wyłamane wrota krowy weszły do zamku, szedłem za nimi przekonany, że
pewnie zabłądziły albo co, ale te krowy miały tam oborę... Wielka sala rycerska, do której prowadziły
szerokie schody, a krowy były w tej sali na pierwszym piętrze, stały pod kryształowym żyrandolem i sufitem
z pięknymi scenami z życia pasterzy, wszystkie te malowidła odnosiły się chyba do Grecji, bo kobiece i
męskie postaci ubrane były nie jak na tutejsza pogodę, musiało się to dziać gdzieś na południu Europy albo
jeszcze dalej, w Ziemi Obiecanej, jako że wszyscy mieli takie odzienie, jakie nosił na obrazach Chrystus Pan
i ludzie, którzy wtedy żyli. A między oknami były tam jeszcze duże lustra i krowy przeglądały się w nich
długo i z upodobaniem, a ja stąpając po krowich plackach zszedłem cicho schodami na dół i wtedy właśnie
stwierdziłem, że to tutaj jest początkiem kolejnego niewiarygodnego, które stało się faktem. I uznałem siebie
za wybrańca losu, wiedziałem, że gdyby zamiast mnie był tu ktoś inny, to nie zobaczyłby niczego. A mnie
pociągało to, co -widziałem, więcej nawet ucieszyłem się, że widzę takie spustoszenie, które napawa
mnie lękiem. To było coś takiego jak z każdym człowiekiem, który boi się występku i wystrzega się
nieszczęścia, ale jak się czasem coś wydarzy, wtedy każdy, kto tylko może, idzie i gapi się na siekierę w
głowie czy przejechana przez tramwaj staruszkę. Ale ja teraz kroczyłem naprzód i nie uciekałem, jak
niektórzy, z miejsca nieszczęścia, cieszyłem się, że jest właśnie tak, jak jest, a w końcu stwierdziłem, że tego
nieszczęścia i cierpienia, tej potworności jest dla mnie za mało, że nie tylko na mnie, ale i na świat mogłoby
się tego zwalić więcej...
Siedziałem tak sobie przed leśniczówka, a potem przyszło dwoje ludzi i wiedziałem, że to są na pewno ci,
którzy tu mieszkają i z którymi przyjdzie mi spędzić cały rok, a może i więcej... Powiedziałem, kim jestem i
dokąd mnie wysłali, a mężczyzna z siwą brodą i jednym okiem oświadczył, a raczej burknął, że jest
profesorem literatury francuskiej... Potem wskazał na śliczną dziewczynę, a ja od razu wyczułem, że jest z
57
poprawczaka albo z tych dziewczyn, co to wystawały pod Prochową Bramą i przychodziły do nas po
zamknięciu giełdy. Na podstawie jej ruchów wyobraziłem sobie nawet, jak wygląda naga, jakie kędziorki ma
pod pachami, a jakie na brzuchu, co więcej, poczułem i uznałem to za dobry znak, po tylu latach ta ruda
dziewczyna wzbudziła we mnie pragnienie, żeby ja powoli rozbierać, jeśli nie naprawdę, to przynajmniej
oczyma. I powiedziała mi, że dostała się tu za karę, bo lubiła tańczyć, i że ma na imię Marcela, a fachu
uczyła się u Marsznera, w fabryce czekolady Orion . Miała na sobie męskie spodnie upaprane żywicą i
igliwiem, we włosach też igliwie, cała była nim oblepiona... A ten profesor tak samo jak ona miał gumiaki, z
których wyłaziła onuca, i też cały był oblepiony sosnową i świerkową żywicą; pachnieli oboje niczym
smolne szczapy czy polana. Weszli do leśniczówki, ja za nimi, i takiego bajzlu nie widziałem nawet w tych
rozwalonych poniemieckich budynkach, gdzie ktoś siekierą szukał skarbów albo wyważał zamki, żeby się
dobrać do szaf czy skrzyń... Na stole walały się pety i zapałki, na podłodze też, jakby ktoś łokciem zgarnął z
blatu wszystkie odpadki. Profesor powiedział, że będę spał na pięterku, i zaraz mnie tam zaprowadził,
otwierając klamkę gumową podeszwą, znaczy się nogą. Znalazłem się w pięknej izbie, całej w drewnie, z
dwoma okienkami okolonymi gałązkami i wąsami winorośli. Otworzyłem drzwi i wszedłem na galeryjkę,
też drewnianą. Mogłem obejść wszystko dokoła i patrzeć na wszystkie strony świata, nieustannie smagany
gałązkami zdziczałego wina... Usiadłem na rozbitej skrzyni, złożyłem ręce na kolanach i chciało mi się piać
z radości, chciało mi się coś zrobić... Otworzyłem kuferek i na cześć tego, co widziałem i co mnie jeszcze
czekało, przypiąłem tę niebieską szarfę, a do poły marynarki pozłacaną gwiazdę i zszedłem do głównej izby.
Profesor trzymał nogi na stole i palił, a ta dziewczyna czesała włosy słuchając tego, co jej profesor
opowiadał. Zwracał się niej per panno , powtarzał to panno co chwilę i musiało się w tym słowie
panno coś kryć, bo cały drżał. Wydawało mi się, że chce ją o czymś przekonać... Wszedłem, a ponieważ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]