[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dwukrotnie zdążył powtórzyć sobie wierszyk o żabie spełniającej życzenie: Hej! Ho! Mówi
Rowley. Wreszcie mrugnąłem oczami i czar prysnął.
Odwróciłem się, by spojrzeć na Harry'ego. Drgnął lekko i poruszył głową. Twarz miał
bladą, a strużka krwi z ust niepokoiła mnie, gdyż wskazywała na obrażenia wewnętrzne.
Znowu spróbowałem się poruszyć, ale ogarnęła mnie cholerna słabość. Dalej poganiałem
się w myślach. Nie bądz taki szary i wyblakły. Rusz się, Wheale. Zachowuj się jak
mężczyzna, który wie, do czego zmierza."
Udało mi się w końcu usiąść. Gdy to uczyniłem, cały szkielet kabiny zadrżał złowrogo i
zakołysał się jak mała łódka na falach.
Chryste! powiedziałem głośno. Do czego właściwie zmierzam? Spojrzałem
na żabę. Wciąż jeszcze tam była, ale liść, na którym siedziała, kołysał się. Najwyrazniej nie
przejęła się tym, a w każdym razie nic na ten temat nie powiedziała.
Odezwałem się ponownie, gdyż dzwięk głosu dodawał mi otuchy:
Zgłupiałeś już do cna. Spodziewałeś się, że żaba będzie z tobą rozmawiać? Wheale,
jesteś niezle rąbnięty!
C...Co... wymamrotał Harry.
Obudz się, Harry! Obudz się, chłopcze, na miłość boską! Jestem cholernie samotny.
WO...WO Harry jęknął i otworzył oczy. Pochyliłem się i przyłożyłem ucho do jego
ust.
O co chodzi Harry?
Wo... dy stęknął. Woda za siedzeniem.
Odwróciłem się, starając się wymacać ją ręką, a helikopter znowu zadrżał i zadygotał.
Znalazłem butelkę i przyłożyłem ją do ust pilota, choć nie miałem wcale pewności, czy
dobrze robię, bo gdyby miał rozwalony brzuch, woda mogłaby mu zaszkodzić.
Ale wszystko było we względnym porządku. Wypił łyk, sporo zresztą przy tym
rozlewając, a różowo zabarwiona strużka pociekła mu po brodzie. Szybko zaczął dochodzić
do siebie, dużo szybciej niż ja. Napiłem się także i poczułem się znacznie lepiej. Oddałem
butelkę Harry'emu, który przepłukał usta i splunął. Dwa wybite zęby odbiły się ze stukiem od
tablicy rozdzielczej.
132
Cholera! Całe usta mam posiekane wymamrotał niewyraznie.
Ciesz się, chłopcze, że tylko tyle. Myślałem już, że żebra przebiły ci płuca.
Co u diabła? Uniósł się i znieruchomiał, gdy poczuł kołysanie helikoptera.
Wreszcie uświadomiłem sobie, gdzie byliśmy.
Spokojnie powiedziałem napiętym głosem. Wydaje mi się, że do ziemi mamy
jeszcze spory kawałek. To przypadek typu: Kołysz się, dziecię, na wierzchołku drzewa.
Zamilkłem, gdyż zakończenie wierszyka nie przypadło mi do gustu.
Nagle Harry zastygł w bezruchu i wciągnął powietrze.
Czuję gaz. Niezbyt mi się to podoba. Chyba zgubiliśmy tylny rotor wyjaśnił.
Gdy to nastąpiło, kadłub zaczął się obracać w kierunku przeciwnym do głównego rotora.
Dzięki Bogu, że zdążyłem wszystko wyłączyć.
Drzewa musiały zamortyzować nasz upadek powiedziałem. Gdybyśmy spadli
na twardy grunt, helikopter pękłby jak skorupka jajka. A tak wyszliśmy z tego prawie bez
szwanku.
Nic nie rozumiem. Dlaczego odpadł tylny rotor?
Może metal był już nadwerężony?
To nowa maszyna. Metal nie miał czasu się zmęczyć.
Może pogadamy o tym kiedy indziej? Zabierajmy się stąd w diabły. Ciekawe, na
jakiej wysokości wisimy? Poruszyłem się ostrożnie. W razie czego uważaj!
Ostrożnie nacisnąłem klamkę bocznych drzwi i usłyszałem trzask zwalniającego się
zamku. Lekko popchnięte drzwi odchyliły się o jakieś dwadzieścia centymetrów, po czym coś
je zablokowało. Szpara była jednak na tyle duża, że mogłem popatrzeć w dół. Dokładnie pod
nami znajdowała się gałąz, niżej plątanina liści i ani śladu ziemi.
Fallon włóczył się po tej dżungli przez wiele lat i chociaż nie był botanikiem, sporo o
niej wiedział. Parę razy rozmawiał o tym ze mną. Na podstawie tego, co mi powiedział, i
tego, co widziałem przed sobą, mogłem stwierdzić, że znajdujemy się na wysokości jakichś
dwudziestu pięciu metrów. Ogólnie rzecz biorąc, las deszczowy zbudowany jest z trzech
poziomów, które specjaliści nazywają galeriami. My przebiliśmy najwyższy i zawiśliśmy na
gęstszym środkowym.
Masz jakąś linkę? zapytałem Harry'ego.
Jest kabel wyciągowy.
Potrafisz go rozwinąć, nie kręcąc się zbytnio?
Mogę spróbować.
Na bębnie wyciągowym znajdował się zaczep, którym Harry mógł operować ręcznie.
Pomagałem mu odwinąć gruby kabel, zwijając go tak ściśle, jak tylko potrafiłem, i odkładając
zwoje na przednie siedzenie, żeby nie przeszkadzały.
Wiesz, gdzie jesteśmy? spytałem.
Jasne! Wyciągnął podkładkę, do której była przymocowana mapa. Jesteśmy
gdzieś tutaj. Nie oddaliliśmy się od polany dalej niż o jakieś dziesięć minut drogi, nie lecąc
zbyt szybko. Jesteśmy około piętnastu kilometrów od obozu. Czeka nas niezła przechadzka.
Masz jakiś sprzęt na wypadek katastrofy?
Parę maczet, apteczkę, dwie butelki wody i kilka innych drobiazgów.
Podniosłem butelkę leżącą pomiędzy siedzeniami i potrząsnąłem nią na próbę.
Ta jest w połowie pusta albo na pół pełna, zależy od punktu widzenia. Lepiej nie
szastajmy wodą.
Zabiorę resztę rzeczy powiedział Harry i odwrócił się na siedzeniu. Jednocześnie
helikopter przekrzywił się i usłyszeliśmy zgrzyt rozdzieranego metalu. Harry natychmiast
[ Pobierz całość w formacie PDF ]